Przejdź do głównej zawartości

Nie gryzę. Ale mogę kopnąć.

Mój spam na poczcie znowu mnie zaskoczył. Tym razem pod hasłem "Stwórz Meżczyznę Marzeń". I jeżeli JUŻ Cię zabolały zęby, to pozwól że Ci je wybije następnym zdaniem. "Wyobraź sobie mężczyznę, który codziennie zadziwia Cię poradami dotyczącymi pielęgnacji twarzy i zaskakuje niespodziankami." Mocne, nie? Szczególnie rano.

Będąc w temacie wymarzonych mężczyzn więc, chciałabym wygłosić apel.

Drogi mężczyzno, nie podchodź do mnie z prośbą "Weź namów moją dziewczynę przy przyszła ćwiczyć". Rozważ jak byś się czuł, gdyby podszedł do Ciebie instruktor Zumby (seriously, wtf?) i powiedział, że Twoja dziewczyna prosiła go, by zaciągnął Cię na Zumbę. Przemyśl, jak byś wyglądał przy rurze, gdyby Twoja kobieta namawiała Cię do Pole Dancing'u - ona tak widzi siebie z ciężarami. Niekoniecznie coś co krwawi siedem dni w miesiącu i nie umiera, zaufa Ci, że przewalanie złomu jest FAJNE.

Drogi mężczyzno, nie pójdę i nie zaciągnę Twej lubej na salę za rączkę, nie będę stała nad nią i darzyła uwielbieniem/zachętą/pochwałami, i nie, nie będę jej wciskać kitu jaka to ona zdolna, jak szybko robi postępy i że w ogóle to jest piękna. To Twoja robota. Jeżeli Ci się nie chce, to zapłać za jej instruktora personalnego. Najlepiej takiego z okładki Men's Health. Na pewno nie opuści żadnych zajęć.

Drogi mężczyzno (już kończę), nie mów mi jak mam prowadzić zajęcia na których jest Twoja lepsza połowa "Ale ostro ją tam styraj!". Jeżeli masz problem ze swoją kobietą, to albo zmień kobietę, albo siebie. Nigdy nie robię bezcelowego treningu-rzeźni tylko po to, by pokazać kto na tej sali ma większe jajca (metafora), tak jak nigdy nie robię klaszczącego aerobiku.

Podobno jest to udokumentowane, że facet więcej informacji naraz nie jest w stanie przyswoić, więc na tym zakończę. I zmienię temat na.. tamtamtadaaam! Rozciąganko.

Na drugi dzień, po satysfakcjonującym treningu siłowym, pewne partie ciała mogą wysyłać nerwowo informację do mózgu o tym, że jesteś pojebana. Zazwyczaj odczujesz to jako zakwasy, lub to co u mnie dominuje, pewne otępienie mięśni. Z tych głównie powodów osoby prowadzące aktywny tryb życia (WTF is that?), poruszają się często z prędkością żwawego 90-cio latka z balkonikiem. Ale. W tzw. dzień zakwasów, nie powinnaś leżeć i jęczeć, pocieszając się sernikiem. Powinnaś się ruszać.

"Ale JAK?!" zapytasz.


 

Jedną z technik "na zakwasy" jest rozciąganie. Jeżeli kumasz jogę - rób jogę. Jeżeli nie, spróbuj tego co ja.


Twoja „trucizna” na zakwasy
Czas: 15 minut

Ćwiczenia:
1. Naciągnij brzuch
2. Rozgrzej mięśnie grzbietu
3. Naciągnij nóżkę i plecy
4. Wzmocnij mięśnie grzbietu

Twoja rozpiska:

Ćwiczenia dobrane są tak, by zniwelować najczęstszy ból przy kettlach - ból pleców.
Szczególnie przy SWINGACH, jeżeli robisz je źle, lub masz mięśnie małej glizdy, doskwierać ci może odcinek lędźwiowo-krzyżowy (czyli tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę). Jeżeli SWING robisz dobrze - na pewno będziesz czuła brzuch - zaopiekuj się nim.
Nie zrażaj się, jeżeli drugie ćwiczenie wychodzi Ci kulawo - to NAPRAWDĘ dobre ćwiczenie, jedyne które rozgrzewało moje ciało do ćwiczeń w czasach, gdy miałam dwie świeże przepukliny na kręgosłupie i przez nieustający ból jadłam z podłogi.

Ile razy po ile razy? Sama zobaczysz. Enjoy!

Komentarze

  1. w kwestii mejlowego spamu, dzisiaj moim oczom ukazała się wiadomość 'zrób test czy cię zdradza' :D Ciężko go zrobić, gdy się nie ma drugiej połówki :D No ale dobrze, że onet przypomina mi o tym, że ludzie borykają się ze zdradami :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Pomijam, że od godziny siedzę i czytam wszystkie Twoje wpisy... Chciałam napisać, że po zdaniu: "Na drugi dzień, po satysfakcjonującym treningu siłowym, pewne partie ciała mogą wysyłać nerwowo informację do mózgu o tym, że jesteś pojebana." ryknęłam śmiechem na głos jak nienormalna. Dzięki. ;dd Właśnie to dzisiaj mówi mi mój mózg.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Czy honorują Państwo karty Benefit?

Średnio kilka razy w miesiącu dostaję telefon z takim pytaniem. Przez pierwsze dwa lata odpowiadałam grzecznie, że "nie, nie honorujemy, ale pierwsze zajęcia oferujemy gratis i mamy świetną ofertę na...". Za każdym razem jednak dostawałam lekko arogancką i znudzoną odpowiedź "a to dziękuję", by nie powiedzieć, że drzwi jebiemnietoizmu waliły mnie w twarz . Przez drugi rok działalności mojego klubu IRON CHURCH , który kosztował i wciąż kosztuje mnie masę zdrowia, nerwów i pieniędzy* *czyli zupełnie jak mój kot , wdawałam się w polemikę typu "nie, nie *honorujemy*, gdyż nasi Instruktorzy PŁACĄ ciężkie pieniądze za oferowaną u nas wiedzę, zatem muszą je zarabiać". Zauważyłam jednak, że spotyka się to z kompletnym brakiem zrozumienia* *seriously, I'm shocked , jak gdybym po chamsku ODMAWIAŁA przyjęcia pieniędzy od firmy Benefit. Nie kwestionuję mojego chamstwa. Po co miałabym się niby tyle uśmiechać i ryzykować pomarszczeniem ryjka na późną starość w w

Jesteś brzydka, gruba i głupia?

Ćwicz z kettlami, a nie będziesz gruba! [wyimaginowane werble] Tak tak, ten żart mi się nigdy nie znudzi. Ale. Porozmawiajmy sobie o CELACH i REZULTATACH . Mój nowy challenge dotyczy podciągania się na drążku - zarówno w podchwycie jak i nachwycie. Chwilę walczyłam ze sobą, czy szpagat nie byłby bardziej szpanerski, ale.. nie ma różnicy dla mojego ego czy urośnie jeszcze bardziej. Na tym etapie praktykowania jebiemnietoizmu pewne rzeczy tracą na znaczeniu. Chociaż ostatnio przeczytana sentencja "Nie mam problemu ze swoim ciałem. Dopóki ktoś na nie nie patrzy." spłynęła na mnie niczym bliss. Przecież wszystko rozchodzi się o tych INNYCH ludzi. Możesz sobie wmawiać, że na jednoosobowej stacji kosmicznej komunikującej się z resztą świata raz na tydzień, codziennie wkładałabyś photoshopa na twarz, rezygnowała z czekoladowego budyniu, goliła nogi, malowała paznokcie czy kremowała swoje przeszczepy. Bitch, please. Skoro więc dążymy do własnych celów by "inni widzieli",

Kettle to nie fitness. Kettle to duma.

Sezon ogórkowy na blogu to problem remontu sali. Nowej. Zajebistej. Sali Centrum KB. Sali, która jest tak wypasiona, że musi mieć własną nazwę. Prawdopodobne jest również, iż przez pierwszy tydzień nie będzie można ludzi z stamtąd wygonić. Tym bardziej za skórę wchodzą mi pytania o moje bieganie. Jako iż więc w końcu presja społeczna mnie wypchnęła do lasu w sobotni wczesny poranek, opiszę tę przygodę. Jutro, kiedy ból mięśni nie pozwoli mi na cenzurę w żadnym znanym mi języku, może być prowokacyjnie notkę pisać. Żeby nie było iż pizda skończona ze mnie, mężnie zgodziłam się na 10km mojego pierwszego w życiu biegu . Prawdę mówiąc miałam spore nadzieje i szanse na to, że po 3cim kilometrze będę nieść Julkę na plecach z powrotem do bazy, gdyż biegła z nami z rozwaloną kostką. W podejrzanie dobrym humorze pozostałe Spartanki oznajmiły, iż właściwie to one tych lasów nie znają , ale co tam! BIEGNIEMY! sooo chicken like! 6 minut na kilometr, czyli bardzo kurze tempo, nie jest w stanie zmę