Przejdź do głównej zawartości

6 najlepszych rzeczy, które możesz zrobić dla swojego ciała, duszy i umysłu.

Część pierwsza. (podparte doświadczeniem Marianne Kane oraz moim własnym)

1. Przestań skupiać się na spalaniu tkanki tłuszczowej.

Jeżeli pozostajesz w radosnym znienawidzeniu własnego ciała a na porady „Pokochaj siebie” odpowiadasz z uczuciem „Pocałuj mnie w dupę”, to.. witaj w klubie! Niestety jest to zły i głupi klub, trochę tylko lepszy od klubu tłustych bab publicznie macających się w rytm „sexi sexi sexi”. (Zuooo! Zuooo!)

Jeżeli uraża Cię moje zjadliwe poczucie humoru – zmień stronę, to dopiero około 20 sekund straconego życia. A będzie WIĘCEJ.

Dostrzeganie innych zalet ruchu ponad „ile kalorii dzisiaj spaliłam” czy „straciłam 0,5cm w obwodzie” jest ZDROWE i dostępne bez recepty. Jeżeli nie interesuje Cię wydolność organizmu (brawo, mnie też nie), inwestuj w siłę, inwestuj w brak bólu pleców, inwestuj w lepszą koordynację ciała, inwestuj w szybkość reakcji. Jest multum rzeczy za które możesz się pochwalić, a których nie dostrzeżesz przed lustrem. Chwal się sama, bo jak kura nie zagdacze że zniosła jajko, to nikt nie będzie wiedział. CHWAL SIĘ. BĄDŹ NIESKROMNYM JAMOCHŁONEM. I nie utożsamiaj szczęśliwego życia z idealną sylwetką, gdyż to wszystko jest w Twojej głowie...

2. Nic nie pomaga w odniesieniu porażki, jak wiara w porażkę (copywright! No co. Czasem powiem coś mądrego.)

Jeżeli stojąc przed lustrem widzisz tylko rzeczy które byś zmieniła, to się nakręcasz. Zaczynasz wmawiać sobie więcej i więcej, gdyż mózg tak właśnie działa – przyczepia się do idei i ją żuje. Więc Twój mózg sobie żuje, a ty czujesz że zaraz się porzygasz z tego nieszczęścia.

PRZESTAŃ.

Zamęczanie siebie oraz innych własnymi kompleksami świadczy zarówno o ubogim życiu duchowym jak i intelektualnym. Więc nie dość, że jesteś gruba, to jeszcze głupiejesz i przynudzasz. Trochę dużo, nie sądzisz? Jeżeli w dodatku masz choleryczny charakterek, to lepiej by było Cię gdzieś zamurować, bo broń boże zaczniesz przekazywać materiał genetyczny.

Akceptowanie siebie nie wiąże się z rozmiarem – wiąże się z lubieniem siebie POMIMO swoich „niedociągnięć”. Ja na przykład, strasznie się lubię – pomimo tłustych ud, ledwo widocznych kolan, łap morświna, słusznego wzrostu kurdupla czy.. No wiecie do czego zmierzam. A jednak – nie idę się wieszać! Skoro jednak nie umiem tego wyeliminować, to staram się nadrabiać tymi lepszymi cechami. (Dlatego mówiąc niemiłe rzeczy staram się dużo uśmiechać, gdyż mam miły uśmiech)

Jeżeli więc nie wiesz od czego zacząć, by zacząć zmieniać swoje nastawienie do siebie – przez tydzień, codziennie, zapisuj nową rzecz którą lubisz w sobie, lub która Ci się podoba. Początek będzie trudny. Potem pójdzie hurtem. Śliczne kostki liczą się podwójnie.

3. Nie porównuj się do innych. A przynajmniej bardzo staraj nie porównywać.

Nie bez powodu zazdrość jest wymieniana pośród siedmiu grzechów głównych (czyli streszczenia życia większości znanych mi osób). Zazdrość zatruwa mózg. Zatruwa związki z innymi ludźmi. „Ona ma łatwiej”, „ona ma lepiej”. Standard. A wiesz co? Nie, nie ma. Jeżeli ma bogatych rodziców, to pewnie i dużo problemów w rodzinie. Jeżeli jest superszczupła, to możliwe że zdrowie jej nawala. Jeżeli myślisz, że ją to wszyscy kochają, to pewnie jest strasznie samotna. I tak dalej. Każdy ma swoją historię, której nie znasz.

Dzięki bogu, nie jesteś krową co tylko trawę uznaje za słuszną – masz wolność wyboru i komfort zmiany decyzji, przekonań, nastawienia.

Pamiętaj, że nic nie gwarantuje szczęścia w życiu.

Komentarze

  1. no.. no..
    to sie zdziwiłam...
    takiej notki się nie spodziewałam ;)

    Łatwiej mi zapisywać rzeczy na NIE... których nie lubię.. nie cierpię... i co mi sie NIE podoba ! ...
    I wiem, że to nie jest dobre podejście, ale ciężko to przestawić w głowie.
    Ale.. masz rację (tak dla odmiany ;P )

    Ciężko, cholernie ciężko jest nie krytykować, a zwłaszcza siebie.
    Pomimo tego, że wyglądam lepiej niż rok temu.. baaa.. dużo, dużo, dużo, dużo lepiej.. ;) to nadal widzę przed lustrem 'to trzeba zmienić, tego za dużo, a cholera tego za mało' i nawet jak o tym nie mówię wszystkim wokół.. to i tak to siedzi w mojej głowie. Plus jest taki, że już mogę w ogóle patrzeć w lustro, dwa lata temu, omijam wszystkie możliwe lustra ;)

    Chociaż nie uważam, że zrzędzę jakoś wyjątkowo dużo (w porównaniu do innych ;P) (nie licząc treningów.. :P )
    To i tak w głowie mam wcale nie za fajny obraz siebie.
    i dość często widzę to po... ciuchach, z przyzwyczajenia za każdym razem biorę wszystko co za duże, chociaż to już dawno nie jest mój rozmiar.
    Kumpel mi kiedyś powiedział : ' Ania ty jak będziesz anorektyczką to i tak będziesz uważała siebie za grubą' ... niestety jego słowa mogą się potwierdzić, a na pewno coś w tym jest...
    hm..
    trzeba zacząć doceniać siebie ;)
    w końcu... nie jest tak źle ze mną.. ;) może tak nawet okej... ;)
    może nawet znajdę te kilka rzeczy w sobie które lubię..
    Zaczynam terapię.. : zapisywania dobrych rzeczy o sobie.
    Myślisz, że coś się zmieni?
    ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam na drugą część ... więc Angela do roboty:-))

    OdpowiedzUsuń
  3. To ja też spróbuję?!!

    Zaczynam:

    1. Uwielbiam swojego mopa na głowie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ja zacznę:
    Lubię, gdy Giga ma ten wyraz twarzy "chyba cię popier...", po czym wzdycha i bierze się do roboty.

    OdpowiedzUsuń
  5. no w redakcji kolorowych pisemek to byś nie miała szans z takim artykułem:p aczkolwiek w gruncie rzeczy to stawiasz kawę na ławę, tak jak powinno być. szkoda że tyle kobiet daje się zwieść tym "cennym radom" z badziewiastych czasopisemek...

    OdpowiedzUsuń
  6. Zamiast marudzić proponuję poćwiczyć zestawy An-ge, zakwasy na tyłku są? Są! Uśmiech na twarzy jest? Jest!
    Z tymi piczkami ze zdjęcia to prawda. Otóż co mam ładnego w sobie? Duże niebieskie oczy :D A i tak znajdą się tacy którzy powiedzą że wyłupiaste jak u żaby (true story) :)

    OdpowiedzUsuń
  7. No i gdzie 2 część?! :) Czekam!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Czy honorują Państwo karty Benefit?

Średnio kilka razy w miesiącu dostaję telefon z takim pytaniem. Przez pierwsze dwa lata odpowiadałam grzecznie, że "nie, nie honorujemy, ale pierwsze zajęcia oferujemy gratis i mamy świetną ofertę na...". Za każdym razem jednak dostawałam lekko arogancką i znudzoną odpowiedź "a to dziękuję", by nie powiedzieć, że drzwi jebiemnietoizmu waliły mnie w twarz . Przez drugi rok działalności mojego klubu IRON CHURCH , który kosztował i wciąż kosztuje mnie masę zdrowia, nerwów i pieniędzy* *czyli zupełnie jak mój kot , wdawałam się w polemikę typu "nie, nie *honorujemy*, gdyż nasi Instruktorzy PŁACĄ ciężkie pieniądze za oferowaną u nas wiedzę, zatem muszą je zarabiać". Zauważyłam jednak, że spotyka się to z kompletnym brakiem zrozumienia* *seriously, I'm shocked , jak gdybym po chamsku ODMAWIAŁA przyjęcia pieniędzy od firmy Benefit. Nie kwestionuję mojego chamstwa. Po co miałabym się niby tyle uśmiechać i ryzykować pomarszczeniem ryjka na późną starość w w

Jesteś brzydka, gruba i głupia?

Ćwicz z kettlami, a nie będziesz gruba! [wyimaginowane werble] Tak tak, ten żart mi się nigdy nie znudzi. Ale. Porozmawiajmy sobie o CELACH i REZULTATACH . Mój nowy challenge dotyczy podciągania się na drążku - zarówno w podchwycie jak i nachwycie. Chwilę walczyłam ze sobą, czy szpagat nie byłby bardziej szpanerski, ale.. nie ma różnicy dla mojego ego czy urośnie jeszcze bardziej. Na tym etapie praktykowania jebiemnietoizmu pewne rzeczy tracą na znaczeniu. Chociaż ostatnio przeczytana sentencja "Nie mam problemu ze swoim ciałem. Dopóki ktoś na nie nie patrzy." spłynęła na mnie niczym bliss. Przecież wszystko rozchodzi się o tych INNYCH ludzi. Możesz sobie wmawiać, że na jednoosobowej stacji kosmicznej komunikującej się z resztą świata raz na tydzień, codziennie wkładałabyś photoshopa na twarz, rezygnowała z czekoladowego budyniu, goliła nogi, malowała paznokcie czy kremowała swoje przeszczepy. Bitch, please. Skoro więc dążymy do własnych celów by "inni widzieli",

Kettle to nie fitness. Kettle to duma.

Sezon ogórkowy na blogu to problem remontu sali. Nowej. Zajebistej. Sali Centrum KB. Sali, która jest tak wypasiona, że musi mieć własną nazwę. Prawdopodobne jest również, iż przez pierwszy tydzień nie będzie można ludzi z stamtąd wygonić. Tym bardziej za skórę wchodzą mi pytania o moje bieganie. Jako iż więc w końcu presja społeczna mnie wypchnęła do lasu w sobotni wczesny poranek, opiszę tę przygodę. Jutro, kiedy ból mięśni nie pozwoli mi na cenzurę w żadnym znanym mi języku, może być prowokacyjnie notkę pisać. Żeby nie było iż pizda skończona ze mnie, mężnie zgodziłam się na 10km mojego pierwszego w życiu biegu . Prawdę mówiąc miałam spore nadzieje i szanse na to, że po 3cim kilometrze będę nieść Julkę na plecach z powrotem do bazy, gdyż biegła z nami z rozwaloną kostką. W podejrzanie dobrym humorze pozostałe Spartanki oznajmiły, iż właściwie to one tych lasów nie znają , ale co tam! BIEGNIEMY! sooo chicken like! 6 minut na kilometr, czyli bardzo kurze tempo, nie jest w stanie zmę