Sezon ogórkowy na blogu to problem remontu sali. Nowej. Zajebistej. Sali Centrum KB. Sali, która jest tak wypasiona, że musi mieć własną nazwę. Prawdopodobne jest również, iż przez pierwszy tydzień nie będzie można ludzi z stamtąd wygonić.
Tym bardziej za skórę wchodzą mi pytania o moje bieganie. Jako iż więc w końcu presja społeczna mnie wypchnęła do lasu w sobotni wczesny poranek, opiszę tę przygodę. Jutro, kiedy ból mięśni nie pozwoli mi na cenzurę w żadnym znanym mi języku, może być prowokacyjnie notkę pisać.
Prawdę mówiąc miałam spore nadzieje i szanse na to, że po 3cim kilometrze będę nieść Julkę na plecach z powrotem do bazy, gdyż biegła z nami z rozwaloną kostką.
W podejrzanie dobrym humorze pozostałe Spartanki oznajmiły, iż właściwie to one tych lasów nie znają, ale co tam! BIEGNIEMY! sooo chicken like!
6 minut na kilometr, czyli bardzo kurze tempo, nie jest w stanie zmęczyć osoby oderwanej od kulek. I tu jest jedno "LECZ". Na 4rtym kilometrze zaczęły boleć łydki. Na ósmym kolana. Na 11stym czworogłowe. Po 14stym kilometrze biegłam już tylko z myślą, że jedzenie czeka.
Myśl ta w sumie narodziła się, gdy zatrzymałam się, by kamyka wyrzucić z buta i natrafiłam na przewiercające spojrzenie kozła.
Stał nieruchomo 3 metry ode mnie. Nie pierdolę.
Żywy, jebitny, z porożem. Pan Sarna. Zapewne kontemplujący miernotę ludzkiego gatunku poruszającego się na dwóch tłustych kopytach*. *w sensie że mnie. Niestety spłoszył się na zbiorowy pisk zachwytu moich kurek i nie będzie miał zdjęcia na fejsie**. **Zapewne bardzo ubolewa. Trochę mnie to uciekające mięso ruszyło.
No. Zapewne wszyscy teraz czekacie, aż zgłoszę iż nastąpiła we mnie głęboka duchowa przemiana, pod wpływem okoliczności, wyniku i towarzystwa. Oto ona:
KLĘCZENIE NA GROCHU JEST PRZYJEMNIEJSZE.
Powaga. Na Spartan Race ma być około 24 przeszkód, co oznacza iż po każdym kilometrze będę miała coś na kształt przerwy, i odpocznę sobie ciągnąc jakąś tonę żelaza po błocie. W międzyczasie jednak poważnie muszę przerobić "łydy nie uda, czyny nie cuda". Spodziewajcie się więc kolejnego odcinka z łydką w roli głównej.
W międzyczasie dla wszystkich wiernych żelastwu czytelników, ogłoszenia parafialne:
1. Jestem na weekend (16-17.08) w Gdańsku i prowadzę darmowe treningi SIŁY. Można mnie zabrać na piwo.
2. 25.08. jest pierwszy regionalny Kettlebell Hardstyle Challenge w Bielsku Podlaskim - bez rozdętych kettli, plastikowych medali za to z realną forsą i żelaznymi kobietami. See here!
3. Byłam na Onet'cie i mój pępek został zmiażdżony krytyką, którą można zobaczyć o tu: KLIKNIJ MNIE!
4. Altacet jest super.
Tym bardziej za skórę wchodzą mi pytania o moje bieganie. Jako iż więc w końcu presja społeczna mnie wypchnęła do lasu w sobotni wczesny poranek, opiszę tę przygodę. Jutro, kiedy ból mięśni nie pozwoli mi na cenzurę w żadnym znanym mi języku, może być prowokacyjnie notkę pisać.
Żeby nie było iż pizda skończona ze mnie, mężnie zgodziłam się na
10km mojego pierwszego w życiu biegu.
Prawdę mówiąc miałam spore nadzieje i szanse na to, że po 3cim kilometrze będę nieść Julkę na plecach z powrotem do bazy, gdyż biegła z nami z rozwaloną kostką.
W podejrzanie dobrym humorze pozostałe Spartanki oznajmiły, iż właściwie to one tych lasów nie znają, ale co tam! BIEGNIEMY! sooo chicken like!
6 minut na kilometr, czyli bardzo kurze tempo, nie jest w stanie zmęczyć osoby oderwanej od kulek. I tu jest jedno "LECZ". Na 4rtym kilometrze zaczęły boleć łydki. Na ósmym kolana. Na 11stym czworogłowe. Po 14stym kilometrze biegłam już tylko z myślą, że jedzenie czeka.
Myśl ta w sumie narodziła się, gdy zatrzymałam się, by kamyka wyrzucić z buta i natrafiłam na przewiercające spojrzenie kozła.
Stał nieruchomo 3 metry ode mnie. Nie pierdolę.
Żywy, jebitny, z porożem. Pan Sarna. Zapewne kontemplujący miernotę ludzkiego gatunku poruszającego się na dwóch tłustych kopytach*. *w sensie że mnie. Niestety spłoszył się na zbiorowy pisk zachwytu moich kurek i nie będzie miał zdjęcia na fejsie**. **Zapewne bardzo ubolewa. Trochę mnie to uciekające mięso ruszyło.
No. Zapewne wszyscy teraz czekacie, aż zgłoszę iż nastąpiła we mnie głęboka duchowa przemiana, pod wpływem okoliczności, wyniku i towarzystwa. Oto ona:
KLĘCZENIE NA GROCHU JEST PRZYJEMNIEJSZE.
Powaga. Na Spartan Race ma być około 24 przeszkód, co oznacza iż po każdym kilometrze będę miała coś na kształt przerwy, i odpocznę sobie ciągnąc jakąś tonę żelaza po błocie. W międzyczasie jednak poważnie muszę przerobić "łydy nie uda, czyny nie cuda". Spodziewajcie się więc kolejnego odcinka z łydką w roli głównej.
W międzyczasie dla wszystkich wiernych żelastwu czytelników, ogłoszenia parafialne:
1. Jestem na weekend (16-17.08) w Gdańsku i prowadzę darmowe treningi SIŁY. Można mnie zabrać na piwo.
2. 25.08. jest pierwszy regionalny Kettlebell Hardstyle Challenge w Bielsku Podlaskim - bez rozdętych kettli, plastikowych medali za to z realną forsą i żelaznymi kobietami. See here!
3. Byłam na Onet'cie i mój pępek został zmiażdżony krytyką, którą można zobaczyć o tu: KLIKNIJ MNIE!
4. Altacet jest super.
Przejęłaś się komentarzami na Onecie?! Masz świadomość że gdyby Księżyc mógł czytać te opiniotwórcze komentarze to już dawno by robił za lampion w parku. Zatem odpuść je sobie i dalej napędzaj ludzi swoją motywacją, wysportowaną sylwetką i optymizmem wymalowanym na twarzy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Zabawni są ci ludzie komentujący na onet. Takim ludziom wysysajacym nienawiść z mlekiem matki nic już nie pomoże. Nie ma się co przejmowac i robić swoje.
OdpowiedzUsuńAngela, ten wyżej- Jarzębski ma rację. Ty wprost tryskasz optymizmem i z pewnością już wielu ludzi zmotywowałaś. Nie przejmuj się. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNo nareszcie jakiś post. Już myślałam, że strajkujesz.
OdpowiedzUsuńPopłakałam się ze śmiechu nad 1. bieganiem po nieznanych lasach 2. całokształem zachowania kozła 3. komentami na onecie. :)
OdpowiedzUsuńI muszę się pochwalić: udało się mi i elektrykowi naprawić spartaczone oświetlenie pewnego mieszkania bez kucia tynków! I nadal jest ładnie! Może nawet sobie poradzę jako ten architekt mimo wrażliwości czołgu na łące pełnej stokrotek. ;)
P.S. Wczoraj wieczorem mój facet podjął wyzwanie ESE. Eksperyment trwa. :D
OdpowiedzUsuńWbrew pozorom faceci są doskonalsi w trzymaniu ESE i szybciej po nich widać efekty.
OdpowiedzUsuńSerio? Mój po odstawieniu cukrów na cały dzień czuł się źle. I stwierdził, że to dieta dla studentów architektury, a nie ludzi pracujących... WTF?
OdpowiedzUsuńProste - jak nałogowy palacz odstawia fajki, to co się dzieje? Tryska szczęściem i radością niczym mały pie* promyk słoneczka? ;]
OdpowiedzUsuń