Przejdź do głównej zawartości

Jingle (kettle)bells, jingle (kettle)bells

Święta wymyślono po to, by nie musieć w zaspach brnąć do roboty, mieć wytłumaczenie na lenistwo i argument za obżarstwem. Genialne. Trzeba je będzie jednak w czasie przesunąć, bo zaspy się spóźniają. Hipermarkety puszczają kolędy zaraz po 11 listopada, ale przecież to o śnieg chodzi. A śniegu nie ma. Jest za to 11 stopni powyżej zera.

Aktualnie więc badam sprawę braku śniegu i nie mogę zajmować się sprzątaniem, gotowaniem, ubieraniem choinki czy zakupami. Na wypadek gdybyś, droga Czytelniczko i Czytelniku, potrzebował pilnie wiedzieć jak takowe badanie przebiega, wyjaśniam, iż to proces zbyt skomplikowany jak na prosty język tego bloga. Poza tym, niewytrenowany w arkanach sztuki czytelnik mógłby łatwo pomylić cały proces z opierdalaningiem.

Jedyne właściwie od czego się nie migam, to pakowanie prezentów. Serio, gdyby można było uznać to za zawód, była bym urodzonym pakowaczem prezentów. Zdecydowanie przyjemność sprawia mi klejenie papieru do tasiemek, sianek, tworzywa sztucznego, kamyczków, koralików i kokardek. Nie mogę z ręką na sercu powiedzieć, że mi to wychodzi. But who cares! Każdy w rodzinie wyrozumiale traktował dziwne przedmioty użytku codziennego, zapakowane w szale pakowania, gdyż wiedzieli, iż lepiej tego tematu nie dotykać.

Wracając jednak do tematu radosnych świąt - Milordzie, pachnie mi tu treningiem! I to nie dlatego, że trzeba spalić nadmiar sernika czy makowca. Kwestię martwienia się o nadprogramowe kalorie pozostawiam wszystkim bodybuilderom. Osobom normalnie podchodzącym do sprawy tradycji opychania się wypiekami przypominam tylko, że jeden mały kawałek to ok. 270 kcal (sernik) a nawet 350 kcal (makowiec). Jeżeli wiec poniższy trening to licząc uczciwie ok.400 kcal..

Rób co chcesz, ale myśl co robisz.

Instruktorzy wszelacy traktują okres świąteczny jako big time recovery - ja również zamierzam pozwolić sobie na odpoczynek. Jeżeli trenujesz od 2-3 razy w tygodniu, rekreacyjnie w celu zbudowania lepszej sylwetki bądź też większej siły, nie masz tak naprawdę pojęcia co oznacza kondycja dobrego instruktora (dobrego w zakresie - trenującego również poza godzinami trenowania podopiecznych). Przepraszam, jeżeli teraz kogoś urażę* *like I really care, ale nawet trenując 5 razy w tygodniu dla samego siebie - nie masz pojęcia, tak jak ja nie mam pojęcia o pracy sanitariusza czy kelnerki.

Szalenie łatwo jest oczekiwać, iż instruktor będzie w lepszej formie od Ciebie (w końcu więcej ćwiczy!), że będzie lepszy i szybszy. Że jego wytrzymałość będzie nie do zarżnięcia. Że będzie ciągle świeży (praca 3h dziennie? pff), radosny (w końcu jaka odpowiedzialność na nim ciąży?) i entuzjastyczny (przecież mu płacisz!). Jeżeli więc masz takiego instruktora - wyślij mu życzenia świąteczne i kochaj jak własne złote zęby. W tym zawodzie łatwo o wypalenie.

Zanim posądzicie mnie ponownie o jakąś pizdowatą chęć popłakania i wyżalenia się publicznie - NIE PISZĘ O SOBIE. Bycie instruktorem nie płaci mi rachunków, więc nie mam presji zawodu. Nie tłumaczę swojej kondycji (lub jak niektórzy preferują - jej braku), gdyż komentarze osób nie robiących moich treningów nie są dla mnie istotne. Piszę o tym, o czym rzadko da się przeczytać, a o czym wie większość instruktorów mających kilka lat za sobą. PISZĘ O TYM, byś TY, kliencie, był tego świadomy. To zawód wymagający powołania, zacięcia i przełożenia dobra cudzego nad własne.

Każdy z początku widzi superlatywy - nie dość że będę musiał/a trenować, to jeszcze mi za to zapłacą!

Dopiero po kilku latach i niskiej pensji na którą naprawdę trzeba zasłużyć własnym ciałem i duchem, przychodzi myśl - po co mi to? Z siedzenia na kasie też da się wyżyć. Z bycia obwoźnym sprzedawcą, też da się wyżyć. Z wielu rzeczy, które nie wymagają ode mnie top formy da się wyżyć! Wiele zawodów nie wymaga od Ciebie drogich szkoleń, nie ma zagrożenia kontuzją, nie ma potrzeby startowania w mistrzostwach celem udowodnienia własnych umiejętności.

Do tego dochodzi morze cierpliwości. Ocean wręcz. Bo z każdym rokiem coraz więcej osób na treningu jest niepełnosprytnych ruchowo. I nie mówię tego po to, by szydzić radośnie. Mówię o tym, bo frustracja instruktorów wszelakich narasta. Z jednej strony presja by być zajebistym, a z drugiej treningi z klientami bez determinacji, zacięcia i woli walki. I albo coraz niższe zarobki, albo chałturzenie.

"Nie nadaję się" jest chyba największą plagą ostatnich lat.

Jeżeli coś od razu nie wychodzi tak jak powinno, jest trudne i wymaga zaangażowania, pracy nad sobą i oddania - oznacza, że "ewidentnie nie masz ku temu predyspozycji, zostaw to, siedź na dupie". Brak silnego kręgosłupa dosłownie i w przenośni, jest przyczyną wielu schorzeń i tłustego dupska* *nawet jeżeli to chude, tłuste dupsko.

Treningi z kettlami szybko oddzielają mężczyzn od chłopców a kobiety od pizdencji. Może dlatego tak je lubię, że nawet jeżeli nie zaczynasz jako twarda osoba, to szybko kettle Cię utwardzą. Dosłownie i w przenośni. A teraz NA TRENING!




Czas: 40 minut

Ćwiczenia:
1. Swing 1h 2x5 x2
2. High Pull 2x5 x2
3. Snatch 2x5 x2
4. Drabina: Swing 1h, High Pull, Snatch x1 - do x5

Twoja rozpiska:
Wszystkie uwagi - podczas filmiku. Dla uważnych jest bonus! (nie, nie cycki).
Gwoli wyjaśnienia pewnej nieścisłości - tak, zrobiłam swój mózg w bambuko - powiedziałam że zaczynam od 12stki - podczas gdy zaczęłam od 16stki. Taki "upsik".
Od 3 do 5 serii. Stretching na koniec!

Zielona: Zrób to z jednym ciężarem. Wszystko, oczywiście. Jeżeli masz 8kg i 12kg, to będzie lepiej.

Pomarańczowa: Weź 8kg, 12kg, 16kg. Dla panów - 16kg, 20kg, 24kg.

Czerwona: Weź 12kg, 16kg i 20kg. Dla panów - 20kg, 24kg i 28kg.

Enjoy!

Komentarze

  1. No właśnie... Tu urwę. Wypalony, ale z żarem ukrytym pod popiołami :-) "Dum spiro, spero" :-)

    I wszystkiego dobrego Autorko. Przede wszystkim spokoju, który - jak mu się dobrze przyjrzeć - stanowi, sam w sobie, ostateczny cel naszych starań, będąc jednocześnie ich fundamentem :-)

    Wszystkim PT Czytelniczkom również składam serdeczne życzenia. Wszystkiego co dobre (nie musi być dużo), mądre i potrzebne, a czasem po prostu ładne i pasujące do sukienki :-D

    PT Czytelnikom nie życzę spełnienia marzeń. Facet nie marzy. Facet ma plany :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezus naprawdę się narodził, żyje i nas kocha. Pozdrawiam. Wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja znowu zabrałam kettla ze sobą do rodziny. I tym razem- wreszcie!- nie usłyszałam, że "trening siłowy nie jest dla kobiet" ani "idź na jakiś aerobik". Chyba w końcu do nich dotarło. Szkoda, że zajęło im to dwa lata... :(
    I nie, na mnie magia świąt nie działa. Co innego magia zimy jako takiej... chociaż ta zacznie się dopiero w styczniu. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też miałem ze sobą odważnik :-) I nikogo w rodzinie już nie dziwią takie akcje. Bo w sumie zawsze mam ze sobą odważnik :-) Kiedyś ktoś fukał, że takie dźwiganie ciężarów (ciężarów!) zniszczy mi stawy, życie, serce i święta. No i oczywiście padł argument, że mógłbym wykorzystać energię w jakimś "pożytecznym" celu np. pomóc w sprzątaniu itd. i wtedy miałem podobno zobaczyć "że takie sprzątanie to też jest trening i to cięższy niż z tym żelastwem". Nie chciało mi się wzruszać ramionami nawet :-) Poza tym bałem się trochę, bo a nuż sprzątanie faktycznie okazałoby się jakąś mordęgą! Skoro samo utrzymanie porządku wymaga wytrwałości i pilności średniowiecznego mnicha... :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Też to ciągle słyszałam. Ale że nie reagowałam, to przestali gadać. Obrona a la Steven Seagal! :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Na capoeirze jednostek: "Nie umiem zrobić gwiazdy, nie nadaję się" jest ci zatrzęsienie. ==

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Czy honorują Państwo karty Benefit?

Średnio kilka razy w miesiącu dostaję telefon z takim pytaniem. Przez pierwsze dwa lata odpowiadałam grzecznie, że "nie, nie honorujemy, ale pierwsze zajęcia oferujemy gratis i mamy świetną ofertę na...". Za każdym razem jednak dostawałam lekko arogancką i znudzoną odpowiedź "a to dziękuję", by nie powiedzieć, że drzwi jebiemnietoizmu waliły mnie w twarz . Przez drugi rok działalności mojego klubu IRON CHURCH , który kosztował i wciąż kosztuje mnie masę zdrowia, nerwów i pieniędzy* *czyli zupełnie jak mój kot , wdawałam się w polemikę typu "nie, nie *honorujemy*, gdyż nasi Instruktorzy PŁACĄ ciężkie pieniądze za oferowaną u nas wiedzę, zatem muszą je zarabiać". Zauważyłam jednak, że spotyka się to z kompletnym brakiem zrozumienia* *seriously, I'm shocked , jak gdybym po chamsku ODMAWIAŁA przyjęcia pieniędzy od firmy Benefit. Nie kwestionuję mojego chamstwa. Po co miałabym się niby tyle uśmiechać i ryzykować pomarszczeniem ryjka na późną starość w w

Jesteś brzydka, gruba i głupia?

Ćwicz z kettlami, a nie będziesz gruba! [wyimaginowane werble] Tak tak, ten żart mi się nigdy nie znudzi. Ale. Porozmawiajmy sobie o CELACH i REZULTATACH . Mój nowy challenge dotyczy podciągania się na drążku - zarówno w podchwycie jak i nachwycie. Chwilę walczyłam ze sobą, czy szpagat nie byłby bardziej szpanerski, ale.. nie ma różnicy dla mojego ego czy urośnie jeszcze bardziej. Na tym etapie praktykowania jebiemnietoizmu pewne rzeczy tracą na znaczeniu. Chociaż ostatnio przeczytana sentencja "Nie mam problemu ze swoim ciałem. Dopóki ktoś na nie nie patrzy." spłynęła na mnie niczym bliss. Przecież wszystko rozchodzi się o tych INNYCH ludzi. Możesz sobie wmawiać, że na jednoosobowej stacji kosmicznej komunikującej się z resztą świata raz na tydzień, codziennie wkładałabyś photoshopa na twarz, rezygnowała z czekoladowego budyniu, goliła nogi, malowała paznokcie czy kremowała swoje przeszczepy. Bitch, please. Skoro więc dążymy do własnych celów by "inni widzieli",

Kettle to nie fitness. Kettle to duma.

Sezon ogórkowy na blogu to problem remontu sali. Nowej. Zajebistej. Sali Centrum KB. Sali, która jest tak wypasiona, że musi mieć własną nazwę. Prawdopodobne jest również, iż przez pierwszy tydzień nie będzie można ludzi z stamtąd wygonić. Tym bardziej za skórę wchodzą mi pytania o moje bieganie. Jako iż więc w końcu presja społeczna mnie wypchnęła do lasu w sobotni wczesny poranek, opiszę tę przygodę. Jutro, kiedy ból mięśni nie pozwoli mi na cenzurę w żadnym znanym mi języku, może być prowokacyjnie notkę pisać. Żeby nie było iż pizda skończona ze mnie, mężnie zgodziłam się na 10km mojego pierwszego w życiu biegu . Prawdę mówiąc miałam spore nadzieje i szanse na to, że po 3cim kilometrze będę nieść Julkę na plecach z powrotem do bazy, gdyż biegła z nami z rozwaloną kostką. W podejrzanie dobrym humorze pozostałe Spartanki oznajmiły, iż właściwie to one tych lasów nie znają , ale co tam! BIEGNIEMY! sooo chicken like! 6 minut na kilometr, czyli bardzo kurze tempo, nie jest w stanie zmę