Przejdź do głównej zawartości

Kettle leczą - ale czy wszystko? Depresja w zawodzie Instruktora

Nie było mnie tak dawno, że zdążyłam zapomnieć loginu do konta (gdyby ktoś był bardzo ciekaw, to brzmi nie.zadawaj.głupich.pytań@gmail.com; poważnie). Głównie dlatego, że obiecałam sobie nie obciążać bloga swoim utyskiwaniem na ludzi/świat/przypadki losu, i pisać jedynie w klimacie stad-up'a o rzeczach ważnych i pouczających (ewentualnie o pierogach).

No i tym sposobem milion lat później, w odległej galaktyce...
Wszystko zaczęło się od przygotowań do mojej prelekcji na pewnej konferencji - a dokładnie, na składaniu materiałów do tematu "Top 10 błędów osób zaczynających utrzymywać się ze sportu". Nawiasem mówiąc, wyszło mi jakieś 2h monologu, więc czekam aż Marvel Studio złoży mi propozycję... no nieważne.

Jeden z podpunktów dość spektakularnie zajął moją głowę, a że klimat z pogranicza wstydliwych jak grzybica stóp - oczywiście, że się trochę nad nim rozwiodę, bo jestem Angela.

Errata: Pomimo czarnego humoru, który nieustannie mi dopisuje, niektórzy mogą mieć problem z przetrawieniem tej notki i uznać ją za żale płaczliwej jędzy (heeeej! ta opinia znajdzie swoje miejsce pomiędzy moimi boskimi pośladkami <3), na szczęście jednak nie musisz tego czytać (ps. i nikt Ci za to nie zapłaci więc serio, odpuść sobie).

Tę notkę dedykuję wszystkim tym, którzy borykają się z szeroko pojętą depresją i patrzą na innych, uśmiechniętych, ludzi z lekką wrogością. A konkretnie - dla instruktorów i tych patrzących na instruktorów.




Nie. Nie będzie motywacji, którą zwykle dostarczam - powiem zupełnie szczerze, że nienawidzę pep talk'ów (dla tych nieoperujących językiem angielskim - mowa zagrzewająca do działania), a uprawiam je głównie dlatego, że widzę ich potrzebę u innych. Jednak proszę - bez pep talk'ów pod moim adresem. Nie potrzebuję. To, że zdaję sobie sprawę z istnienia powyższego zjawiska i dużo o nim myślałam nie znaczy, że potrzebuję mentalnego przytulania*. *ale nie twierdzę, że Twój instruktor tego nie potrzebuje! więc idź przytul jego/ją.

Każdy ma czasem gorszy dzień, tydzień czy miesiąc. Co bardziej dowcipni powiedzą, że nawet i życie. Prawda jest taka, że niektórym zawodom to nie przystoi*. 

*a wręcz sugeruje, że się nie nadajesz, że jest z Tobą coś nie tak i w ogóle - co Ty odpindalasz, co? MASZ BYĆ SZCZĘŚLIWY. JUŻ.

Pani za kasą powinna być miła, nauczyciel w szkole otwarty, a lekarz słuchający. Siur. Taksówkarz zagadywać nie musi, księgowa poradzi sobie bez odpowiadania na pytania z gwiazdką na FB, pracownik biurowy jak chce to może trzymać sylwetkę, a fryzjerka czytać literaturę branżową i doszkalać się w tematach pokrewnych.

Nie zmierzam do tego, że zawód instruktora sportowego to najtrudniejsza rzecz na świecie, bo ani to fizyka kwantowa, ani operacja na otwartym mózgu. Buuuuut (_._) stay with me.

Kiedy patrzymy na środowisko instruktorów, naturalnym się wydaje, że w zawód wpisane i wymagane bezwględnie jest między innymi:
- uśmiechaj się do ludzi, motywuj i nagradzaj ich, nieustannie;
- bądź oazą spokoju i cierpliwości z uśmiechem w oczach i na ustach, zawsze;
- wyglądaj tak dobrze, by od pierwszego spojrzenia ufali Twojej wiedzy i kompetencjom instruktora (pamiętaj o ładnym uśmiechu), 365 dni w roku;



Czy można być instruktorem, który nie jest kompetentny albo który jest gburem? Siuuur. Jeżeli tylko masz inne źródło dochodu, to jasne, możesz. Znam i takich. Głównie w zawodzie są albo przez pomyłkę i strasznie się męczą, albo dla rozrywki i adoracji - i wtedy haj lajf mają.

Ale do brzegu - czy zastanawiałaś się kiedykolwiek, jak wiele osób wśród tych pięknych, uśmiechniętych i energetycznych osób o wspaniałej osobowości i wiedzy, patrzy często w sufit i zmusza się do wstania z łóżka? Ale tak naprawdę - zmusza do tego, by przekroczyć próg sali i rozpocząć kolejny cudowny dzień w ukochanej pracy ze świetnymi ludźmi? A ile kończy dzień alkoholem, by ogłupić umysł i serce?

Ha!

Właśnie.

Kubeł zimnej wody. Bez mięty.

Widzisz.. to, że ktoś robi to co kocha, nie oznacza, że "ani jednego dnia nie przepracuje".
 
Każdy instruktor będący dłużej niż 2 lata w zawodzie, zaczyna dostrzegać poprzez kontakty z klientami, że nasz fach jest postrzegany bardzo lekceważąco. Roszczeniowość ludzka wchodzi na zupełnie nowe poziomy, NOWE POZIOMY powtarzam, a wolność wyrażania własnej opinii jest nie tylko nadużywana ale również często gwałci dobrą robotę instruktora.

Każdy z instruktorów na pewnym etapie nie chce już rozmawiać z ludźmi, chce ich tylko trenować. 
Jeżeli nie rozumiesz różnicy to dlatego, że nie jesteś aktywnym instruktorem.


Gdy w dodatku instruktor nie jest tylko pracownikiem, ale i szefem (czyli jakieś 85% przypadków świata kettli - nie fitnessowego bajzlu mc'hangarów), jego "termin przydatności" zaczyna się często szybko kurczyć. Wchodzimy w rolę nie tylko marketingowców, socialmedia-menagerów, fotografów, copywrighterów, fit modeli, sprzątaczy po godzinach, call center'ami odpowiadającymi w niedzielę po 22:00 na pytania z gwiazdką,wodzirejów, foodporn prezenterów, edukatorów społeczeństwa (kultura fizyczna osiągnęła dno, proszę państwa, dno Rowu Mariańskiego) ale i wcielamy się w rolę autorytetów, których nie tylko młodzi dzisiaj nie mają. A to potrafi zryć beret, jak to mówią pod monopolowym.

Ludzie mocniej "odczuwają" nasze opinie, słowa czy wybory życiowe, bo stawiają nas na piedestale. Często przypisują nam pewne schematy i stereotypy, co przypomina połączenie BigBrothera z brazylijską telenowelą, a zmusza nas do odsłaniania prywatnych aspektów naszego życia. Stajemy się nadzy przed klientem, który.. dziś jest, jutro go nie ma. Który zabiera sobie tę prywatną część nas i idzie w pizdu, a przychodzi następny - i on też chce kawałek!

Instruktor ma moralny obowiązek usprawiedliwienia się przed kursantem dlaczego słodko nie popierduje - i lepiej, żeby to usprawiedliwienie miał dobre!*

*powinno zawierać w sobie albo drastyczne treści**, skandaliczne przypadki losu***, lub pytanio/prośbę do WujkaDobraRada****
**NIGDY nie kłopoty finansowe
***nigdy nie świadczące o niekompetencji instruktora 
****ew. google

Sporo dobrych instruktorów to introwertycy, którzy na potrzeby zawodu nauczyli się udawać ekstrawertyków. I płacą za to pewną schizmą swojej osobowości - "jeść czy być?". Są też również naturalnie otwarte i charyzmatyczne osobowości, które czerpią energię do życia z kontaktów międzyludzkich - ale tych traktuję jak Yeti, więc o nich tutaj nie poczytasz.

Uderzmy jednak z innej beczki. Wpisz sobie w wolnej chwili hasło "budowanie relacji z klientem". Kojarzy Ci się niezwykle biznesowo? A może z naciągactwem i manipulacją? Powiem Ci w internetowym sekrecie, że to 50% sukcesu pracy instruktora. Te drugie 50% to zazwyczaj jego fachowa wiedza i umiejętności. A puenta jest taka: ŻADEN KURS NA INSTRUKTORA O TYM NIE WSPOMINA.

Wiecie czego jeszcze się nie dowiecie? (jprdl czasem przechodzę samą siebie)

Że najpiękniejszy na świecie zawód, należący do grupy nauczycielskich, może rozszarpać Ci albo nerwy albo duszę, a czasem również ciało. W dzisiejszych czasach nie tylko będziesz rozliczany z tego jak wyglądasz i czego uczysz (instruktorka z fatem powyżej 20%? co ona może wiedzieć skoro TAK wygląda! instruktor ze stałym okablowaniem? na pewno zna się na dietetyce i rozpisze mi gratis dietę.) ale przede wszystkim z tego jak szybko, entuzjastycznie i odpowiednio przyjaźnie będziesz "cześć" klientom odpowiadać. A przynajmniej - jakie zniżki przewidujesz dla posiadaczy kart Multisport.

Możecie myśleć, że żartuję. Możecie wierzyć, że klub nie jest rozliczany za brak udogodnień zamiast z poziomu edukacji fizycznej jaką oferuje. Ale zaręczam, że Wasza wiara legnie w gruzy przy pierwszej poważnej rozmowie z właścicielem.

Możecie nawet wciąż patrzeć z zazdrością na sielankowe życie w wolnym zawodzie i po cichu hejtować swoją własną rzeczywistość na etacie. To nie wy odpowiadacie po raz tysięczny na pytanie "po ile karnet" i "kiedy zajęcia" pod postem z grafikiem i cennikiem. To nie wy musicie stawać na rzęsach, by nie stracić kontroli przy "chcę schudnąć ale tylko z brzucha" czy "ja nie mogę dźwigać, bo mnie kręgosłup boli", lub pozostać pozytywnie nastawionym po "ale ja będę robił po swojemu, bo mi tak wygodniej".



Czy odradzam zawód instruktora? Hell-NO. Każda praca ma swoje wady i zalety, pozostaje kwestią sporną kto z czym potrafi żyć. Niewątpliwie jednak zawód instruktora przywołuje na myśl szczęśliwych, zdrowych i szczupłych ludzi, którzy nie siedzą przy biurku po 8-9h, nie jedzą jak biedny student czy emeryt, a na plaży wyglądają jak z reklamy. A jeżeli obraz mentalny nie zgadza się z tym co widzą - to znaczy, że..

Z TYM INSTRUKTOREM COŚ JEST NIE TAK.

Drogi czytający. Zakładam, że jesteś osobą trenującą - jeżeli więc masz instruktora nad sobą, nie wpychaj go swoim zachowaniem w rzeczywistość, w której będzie musiał wrzucać motywujące selfie, nawet gdy tylko jego usta się wykrzywiają w parodii uśmiechu. Nie dręcz go pytaniami, zmuszając do szczebiotania jak dzięcioł na sterydach, gdy ewidentnie preferuje ciszę skupienia na treningu. I jeżeli zamierzasz bezmyślnie plotkować o tym, czy ktoś się "skończył" czy "zmienił, a był taki fajny" (jakieś 70% opowieści z drugiej ręki o "sytuacji" w różnych klubach - serio, to jest jakaś zaraza), najpierw rozlicz się z tego, ile Ty krwi mogłeś mu napsuć. Albo przestań choć na chwilę myśleć o sobie, bo zaryzykuję stwierdzeniem, iż kiepski dzień Twojego instruktora nie ma NIC WSPÓLNEGO z Twoją osobą, więc przestań czuć się tym osobiście dotknięty.

Drogi instruktorze. Jeżeli czytasz i przepełnia Cię fala goryczy, że na temat chronicznej deprechy pojawiającej się po pewnym czasie w naszych rankach nikt nie mówi głośno - przepraszam Cię tu i teraz* *może jakbyś udostępnił ten post, to więcej ludzi by znało twarde kulisy tego zawodu. Dzisiejszy rynek nie pozwala (albo i bardzo utrudnia) na zachowanie zdrowego rozsądku i umiaru. Skoro wyglądasz lub dźwigasz jak SuperCzłowiek, musisz tę pelerynę nosić. Możesz się o nią czasem potknąć, ale musisz też zebrać dupę w garść i wstać - bo to jest właśnie życie, a ono nie staje się łatwiejsze, chyba że levelujesz mentalnie. Trzymaj się mocno. Kettla najlepiej. Bo kettle leczą, tylko musisz im przestać w tym przeszkadzać.




Komentarze

  1. Angela to ja mam dla Ciebie propozycje,żeby odciążyć trochę kawałek twego mózgu zainwestuj sobie w tzw wirtualna asystentke, która będzie ogarniać rzeczy na które Ty tracisz dużo swojej energii, chociażby odpowiadania sto raz na to samo pytanie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agnieszko, czytasz mnie już tak długo, a ciągle uważasz, że piszę o sobie..? ;) Już dawno mam ludzi, którzy mi z klubem i sklepem pomagają. Niestety jak to mówią "zleć komuś robotę, to zamiast tej roboty pojawi się inna".

      Usuń
    2. :D Trzeba było tak od razu! Będę miała na uwadze.

      Usuń
  2. Szczerze to witamy w dorosłym świecie. Każdy, ale to każdy z nas ma takie myśli - w tym także te 99% nie będące trenerami personalnymi 😉 to teraz wiesz, co czują Twoi klienci, idąc do pracy - dokładnie to samo... Raz jest fajnie, raz do dupy. I niestety, jeśli bierzesz kasę to musisz się uśmiechać, mówić motywujące teksty i tak dalej - bo to jest Twoja praca. Tak samo muszą robić Twoi klienci idąc do pracy, żeby móc zapłacić między innymi zaTwoje usługi. Życie. Ale fajnie piszesz 🙂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Grzegorz! Witam na blogu!
      Normalnie tego bym nie pisała, ale trzeba podbić zasięgi notki ilością komentarzy ;} Zatem małe sprostowanie:
      1. Nie, nie weszłam w życie dorosłe właśnie przed chwilą, tylko tak mniej więcej 15 lat temu, jak obsługiwałam sklep Wólczanki a potem Kancelarię Prezesa Rady Radców Prawnych.. Tam życia nauczyłam się szybko ;)
      2. Większość osób decydujących się na pracę w tym zawodzie (instruktora) żyje w przekonaniu, że to praca marzeń (nic tylko trenujesz i jeszcze kasę za to dostajesz) - po to ta notka.
      3. Widzisz, w moim klubie nie biorę kasy za to, że się uśmiecham, motywuję i tak dalej (..to akurat dostają gratis ;]). Biorę pieniądze za to, że kursanci mają kompetentnych prowadzących, bardzo dobry program nauczania oraz efekty treningowe. Oczywiście wiem do czego zmierzasz i na wielu poziomach się z tym zgadzam, jestem jednak w pewnych sprawach małym despotą.

      Dzięki za koment!

      Usuń
  3. W takim razie pozostają 2 rozwiązania: spojrzenie Bruce’a Lee albo spojrzenie kocie. Jednak to drugie może powodować zachętę do romansowania więc polecam traktowanie kursantów spojrzeniem nr 1 :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziś październik i ciągle brak nowych notek. What gives?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Czy honorują Państwo karty Benefit?

Średnio kilka razy w miesiącu dostaję telefon z takim pytaniem. Przez pierwsze dwa lata odpowiadałam grzecznie, że "nie, nie honorujemy, ale pierwsze zajęcia oferujemy gratis i mamy świetną ofertę na...". Za każdym razem jednak dostawałam lekko arogancką i znudzoną odpowiedź "a to dziękuję", by nie powiedzieć, że drzwi jebiemnietoizmu waliły mnie w twarz . Przez drugi rok działalności mojego klubu IRON CHURCH , który kosztował i wciąż kosztuje mnie masę zdrowia, nerwów i pieniędzy* *czyli zupełnie jak mój kot , wdawałam się w polemikę typu "nie, nie *honorujemy*, gdyż nasi Instruktorzy PŁACĄ ciężkie pieniądze za oferowaną u nas wiedzę, zatem muszą je zarabiać". Zauważyłam jednak, że spotyka się to z kompletnym brakiem zrozumienia* *seriously, I'm shocked , jak gdybym po chamsku ODMAWIAŁA przyjęcia pieniędzy od firmy Benefit. Nie kwestionuję mojego chamstwa. Po co miałabym się niby tyle uśmiechać i ryzykować pomarszczeniem ryjka na późną starość w w

Jesteś brzydka, gruba i głupia?

Ćwicz z kettlami, a nie będziesz gruba! [wyimaginowane werble] Tak tak, ten żart mi się nigdy nie znudzi. Ale. Porozmawiajmy sobie o CELACH i REZULTATACH . Mój nowy challenge dotyczy podciągania się na drążku - zarówno w podchwycie jak i nachwycie. Chwilę walczyłam ze sobą, czy szpagat nie byłby bardziej szpanerski, ale.. nie ma różnicy dla mojego ego czy urośnie jeszcze bardziej. Na tym etapie praktykowania jebiemnietoizmu pewne rzeczy tracą na znaczeniu. Chociaż ostatnio przeczytana sentencja "Nie mam problemu ze swoim ciałem. Dopóki ktoś na nie nie patrzy." spłynęła na mnie niczym bliss. Przecież wszystko rozchodzi się o tych INNYCH ludzi. Możesz sobie wmawiać, że na jednoosobowej stacji kosmicznej komunikującej się z resztą świata raz na tydzień, codziennie wkładałabyś photoshopa na twarz, rezygnowała z czekoladowego budyniu, goliła nogi, malowała paznokcie czy kremowała swoje przeszczepy. Bitch, please. Skoro więc dążymy do własnych celów by "inni widzieli",

Kettle to nie fitness. Kettle to duma.

Sezon ogórkowy na blogu to problem remontu sali. Nowej. Zajebistej. Sali Centrum KB. Sali, która jest tak wypasiona, że musi mieć własną nazwę. Prawdopodobne jest również, iż przez pierwszy tydzień nie będzie można ludzi z stamtąd wygonić. Tym bardziej za skórę wchodzą mi pytania o moje bieganie. Jako iż więc w końcu presja społeczna mnie wypchnęła do lasu w sobotni wczesny poranek, opiszę tę przygodę. Jutro, kiedy ból mięśni nie pozwoli mi na cenzurę w żadnym znanym mi języku, może być prowokacyjnie notkę pisać. Żeby nie było iż pizda skończona ze mnie, mężnie zgodziłam się na 10km mojego pierwszego w życiu biegu . Prawdę mówiąc miałam spore nadzieje i szanse na to, że po 3cim kilometrze będę nieść Julkę na plecach z powrotem do bazy, gdyż biegła z nami z rozwaloną kostką. W podejrzanie dobrym humorze pozostałe Spartanki oznajmiły, iż właściwie to one tych lasów nie znają , ale co tam! BIEGNIEMY! sooo chicken like! 6 minut na kilometr, czyli bardzo kurze tempo, nie jest w stanie zmę