Przejdź do głównej zawartości

7 grzechów głównych by kettlebell

Kettlebell, jak kobieta, może być Ci zapewnić raj lub piekło. W zależności od tego, jak się z nią obchodzisz. Bynajmniej jednak Twój kettlebell nie wymaga komplementów, okazjonalnych kwiatów, pomocy w myciu garów czy nawet tak banalnej rzeczy jak wiedzy o czym myśli - nie można powiedzieć, iż nie mści się okrutnie.

Trening, szczególnie z mniejszą kulką - wygląda banalnie. Tu machniesz, tam machniesz, właściwie - samo się buja. Ale z drugiej strony obsługa kobiety też wygląda na banalną, bo skoro mówi, że "nic się nie stało", to zapewne nic się nie stało, i dalej można komentować zdjęcia innej laski na FB.

Czasem brak instynktu samozachowawczego doprowadza do tragedii.

W przypadku kettli ta tragedia ma wymiar fizyczny, dlatego zanim sięgniesz po odważnik skontaktuj się z najbliższym lekarzem albo farma.. wróć. INSTRUKTOREM. Z uprawnieniami, których nie nadał sobie sam.





Otwórz oczy na potencjalne grzechy swawolnego machania żelastwem.

1. Brak prostych pleców - W KAŻDEJ SEKUNDZIE TRENINGU. Niby wiesz, że plecy masz trzymać prosto. Niby pamiętasz o tym przy swingach, cleanach, squatach. Pilnujesz tego zerkając do lustra. Jesteś usatysfakcjonowana swoją postawą. I JEB! Ból! Ból! Bóóóóóól panie! A gdzie? A kiedy? PRZY BRANIU i PRZY ODSTAWIANIU Twój grzbiet już nie był pilnowany. I masz babo placek.

2. Chcę więcej, chcę szybciej, chcę mocniej. Tak jak wszystko poniżej 8kg jest mi w kettlach obce, tak w drugą stronę też widzę stracony czas treningowy. Za dużo naraz, łapanie za nieodpowiednie kettle, nie słuchanie swojego ciała i organizmu. Chęć do przeskoczenia pięter, zamiast zaliczenia schodów. I ewidentny brak wiedzy, jak dochodzi się do pewnych ćwiczeń i ciężarów. Efekt? Ból! Ból! Bóóóóóól panie.

3. Jeżeli nie czołgasz się po treningu, to coś robisz źle. Nie wiem kto to wymyślił, ale na pewno wypaliło mu to w twarz. Nie da się, po prostu nie da, robić postępu gdy zarzynasz wciąż swoje ciało. Tak jak każde auto padnie po niewłaściwej eksploatacji, tak każdy organizm w końcu wysiądzie. A przerwa roczna czy wręcz "letnia" bywa opłakana w skutkach. Jeżeli nawet nie fizycznych, to na pewno psychicznych. Najtrudniej jest pilnować siebie, by nie przedobrzyć. Z treningiem, żarciem, piciem. Inaczej - Ból! Ból! Bóóóóóól panie.

4. Siniaki i zdarcia do żywego mięsa. Na pewno mówimy o tym samym sporcie? Jeżeli po pierwszych próbach cleany i snatche wciąż zostawiają pamiątki na Twoich przedramionach, to zgadnij co - ROBISZ COŚ ŹLE. Jasne, od żelastwa tworzą się odciski - i nawet rękawiczki nie oszczędzą Twoich dłoni. Jednak co innego chrzcić regularnie kettle krwią, a co innego skubać skórki (byle nie zębami). Prawda jest taka, że im jesteś silniejsza - tym dany kettlebell nie zrywa Ci skóry. Jeżeli zrywa - znaczy że jesteś jeszcze do niego za słaba i zbyt kurczowo go ściskasz, będąc niepewna utrzymania ciężaru. Mylę się? To chyba lubisz Ból! Ból! Bóóóóóól panie.

5. Jesteś perfekcjonistką lecz brak Ci realizmu. Widzisz, że w rozpisce treningowej stoi 1000 snatchy, to ZROBISZ 1000 snatchy, chociażby 900 ostatnich było bez techniki, i tych 100 które upuściłaś sobie na głowę jeszcze Ci głupoty z niej nie wybiły. Nigdy nie ratuj ruchu który jest zły - lepiej i szybciej jest wymienić panele podłogowe niż czekać aż kości lub ścięgna się zrosną. I nigdy, przenigdy, nie utrwalaj w pamięci mięśniowej złej techniki. Jeżeli gubisz technikę - odstawiasz kettla. Milion czynników może dotyczyć danej rozpiski treningowej i samej Ciebie. Powtarzanie złego ruchu "bo muszę dokończyć" to bardzo szybka droga do Ból! Ból! Bóóóóóól panie.

6. Sryliony ćwiczeń. "Chcę lepiej snatch'ować - co mam trenować?" Standard. Przecież nie snatche? Nuuuuda. Lepiej poróbmy miliony dziwnych wymachów z kettlami, obrotów, ugięć i wygięć. Oczywiście upraszczam na poczet grzechu - są ćwiczenia wzmacniające do każdego 'bazowego' ćwiczenia. Jednak morał ma być taki - NIE WYMYŚLAJ WŁASNYCH ĆWICZEŃ JEŻELI TRENUJESZ Z KETTLEBELL. Czemu? Bo możesz zrobić milion różnych figur i ruchów bez odważnika, i ciało to wybaczy. Ale żelazo już nie wybacza. Jeżeli sięgniesz po nie z ułańską fantazją - skrzywdzi Cię. I wtedy.. Ból! Ból! Bóóóóóól panie.

Komentarze

  1. Bardzo cenna notka! Tylko wprowadzać do treningów. Pozdrawiam!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki Ci Panieee! (Raczej Pani:))Racja, racja

    OdpowiedzUsuń
  3. "Jednak co innego chrzcić regularnie kettle krwią, a co innego skubać skórki". Święta racja. Uważałem że to nieodłączny element,ale poszedłem po rozum do głowy i przestudiowałem cenne wskazówki autorytetów w świecie Hardstyle Kettlebell. I co się okazało, aby mieć postęp należy mieć dłonie w dobrej kondycji.
    Bardzo cenne wskazówki i podpisuje się pod tym; Liczy się jakość, a nie ilość.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć na początek -WIELKIE DZIĘKI ZA TEGO BLOGA- tak miło jest mi czytać twoje wpisy ,inteligentne dowcipne ,mówią że sarkazm to najniższa forma poczucia humoru a zarazem najlepsza oznaka inteligencji ( to tyle jeśli chodzi o wazelinę^^) od 3 miesięcy trenuje z kettlami ,wcześniej pracowałam 2 lata z wolnymi ciężarami i na maszynach ,ale dopiero przy kettlach zaczęły wychodzić moje błędy (kettle rzeczywiście są mściwe)i dzięki nim pracuje nad techniką , zauważyłam też że wzmocniły się moje stawy maszyny szarpią ,a kule symulują naturalny ruch i pracę mięśni .

    Teraz pytania
    Interesuje mnie twoja dieta - czy trenujesz w dni postne ? -gdy zaczęłam regularnie trenować przybrałam 8 kg niby nie było widać ale nogi mi się bardzo masywne zrobiły teraz nie jem żadnych słodyczy ani białego cukru w żadnej formie, zeszedł mi tłuszcz, ale tylko z twarz, cycków i brzucha -ręce i nogi mam jak goryl -ciężko jest nic nie jeść, już cztery razy podchodziłam do niej ,w dzień wytrzymywałam ,ale spać w nocy nie mogłam .
    Czy też tak masz ,czy jest na to sposób ?

    To tyle

    Przepraszam za ten esej i dzięki za zaje*istego bloga .

    OdpowiedzUsuń
  5. ale maly siniaczek w miejscu potencjalnego zegarka to jest, nie mam nadzieje duzy grzech co?:)nowy szczeniaczek ma nowa raczke i jeszcze sie w dloni nie ulezala;-).pozdrawiam i dziekuje za inspiracje i mozliwosc zakasowania 110 kg faceta umiejetnoscia machnania dwunastka:) (chuop podniosl raz i orzekl ze ciezke jakies:))) )- sama jestem ciut wiecej niz polowka wspomnianego:))

    OdpowiedzUsuń
  6. Zdołowałam się. Obczajcie sytuację: trzeba ogarnąć budynek po robotnikach (w sensie umyć okna i podłogi, zanim będzie malowanie ścian), ale w każdym pomieszczeniu został przynajmniej jeden worek cementu. Trzeba wynieść. Chłopaki chcą nosić we dwóch. No, dobra, ale wszyscy są ode mnie o głowę wyżsi- i tak cały ciężar pójdzie na mnie. Musiałabym chyba swój koniec trzymać w zębach, żeby było 50/50. Efekt był taki, że ja nosiłam cement, a panowie myli okna. No, ja p***le, nawet zakwasów nie mam... XD

    OdpowiedzUsuń
  7. "ja nosiłam cement, a panowie myli okna"
    KOBIETA XXI WIEKU :]]

    OdpowiedzUsuń
  8. to niewysłowione uczucie szczęścia.. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. dzięki za wsparcie! Cieszę się, że mam do kogo pisać.

    Trenuję w dni postu - ale trening należy do lekkich w takim sensie, że najczęściej robię siłę - tzn. nie dyszę z raźno wywieszonym ozorem. Ostatnio z przyczyn czysto gorszących (w końcu jest tyle pysznych rzeczy do jedzenia) zaczęłam żonglować dniami postu, więc nie ma już regularności. Zawsze poszczę w pon/wtorek, drugi dzień natomiast "jak wyjdzie". Mam potężny zapas owocowych i białych herbat, i namiętnie żuję orbit. Chyba jednak najbardziej pomaga świadomość, że w każdej chwili mogę przestać pościć - wtedy zaczyna się walka woli i trening oporu. Kiedy wiem, że "to tylko głowa" udaje mi się wytrwać. (och, przy okazji nie zaszkodzi zwyzywanie się od tłuściochów i nieudaczników)
    Co do niemożności snu - też tak miałam. Dlatego zaczęłam traktować "ostatni posiłek" w okolicy godziny 20stej. I jakież było moje zdziwienie, gdy po miesiącu zupełnie mi się odwróciło - teraz pójście spać po 12h niejedzenia nie jest problemem!

    OdpowiedzUsuń
  10. Jakby kogos mialo moje doswiadczenie wspomoc - co do diety: ja koncze szamanie ok 21 kazdego dnia, zaczynam po 17 (od poniedzailku do piatku).
    Jak widac zostawiam sobie mniej wiecej 4 godziny na zarcie (mniej wiecej). Sie po porstu dostosowalam do wlasnego trybu zycia i psychicznych potrzeb - jest mi superlatwo pzrelatac do 17-18 na kawei czy herbacie.Dom zle na mnie wplywa:) dom w moim swicie znaczy zywnosc.wiec po powrocie z pracy jem obiad, ktory juz czeka na mnie naszykowany.jem potem normalnie z dziecmi kolacje.Lody nawet nieraz. klade sie spac pozno , ok 24. zatem liczac godziny przez 5 dni w tygdoniu nie jem od 21 do 17 nastepnego dnia , jem miedzy 17 a 21 tego samego wieczoru.w sobote koncze szybciej prace wiec jem szybszy obiad - ok 15-16, niedziela jest dniem rodzinnym wiec poszcze krocej - od powiedzmy 22 w sobote do 13-14 w niedziele - zalezy jak szybko mi sie uda ugotowac obiad. ani drastycznie nie chudne ani sie nie slaniam na nogach.wrecz przeciwnie - czuje sie doskonale,nie mam w koncu zawroconej doopy tym ze trzeba cos zjesc :) cwicze ok 4 razy w tygdoniu sredniociezko acz wciaz silowo(do max 25 kg) i nagle, wtem dobralam sie do swoich znienawidzonych ud i posladkow!:) - how nice :))) polecam i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. dieta Nagiego Wojownika! No popatrz, a zastanawiałam się, czy są jakieś kobiety według tego żyjące.

    OdpowiedzUsuń
  12. a to dość ciekawa nazwa jest:))) ja bez naukowego podkładu. tak naturalnie, metoda prób i błędów :)) testowałam różne formy IF i ta najlepiej mi się przyjęła, bo jest po prostu najlepiej wpasowana w tryb mojego funkcjonowania.Przerabiałam tydzień po tygodniu różne opcje i warianty i opisana przeze mnie metoda jest tym na czym już raczej zostanę. Nie poszczę zbyt długo (powyżej 24 godzin), nie kładę się spać w cierpieniu (znaczy po prostu głodna :-D), nie jestem pozbawiona możliwości jedzenia posiłków z rodziną , w przypadku wieczornych nasiadówek (planowanych lub nie) jestem akurat w fazie jedzenia wiec nie mam stresu:). mam dzień na podładowanie (niedziela)i brak możliwości "połyniecia" w żarcie - bo poniedziałek :-D. Myśle, że dla kogoś zainteresowanego IF wypracowanie "swojej" metody jest tylko kwestią czasu. No a kiedy to już nastąpi bardzo łatwo się tego trzymać, bo dietą to bym tego nie nazwała :-D tylko, uwaga! STYLEM żYCIA (brzmi jak slogan reklamowy nowej diety hahaha:-) )

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Czy honorują Państwo karty Benefit?

Średnio kilka razy w miesiącu dostaję telefon z takim pytaniem. Przez pierwsze dwa lata odpowiadałam grzecznie, że "nie, nie honorujemy, ale pierwsze zajęcia oferujemy gratis i mamy świetną ofertę na...". Za każdym razem jednak dostawałam lekko arogancką i znudzoną odpowiedź "a to dziękuję", by nie powiedzieć, że drzwi jebiemnietoizmu waliły mnie w twarz . Przez drugi rok działalności mojego klubu IRON CHURCH , który kosztował i wciąż kosztuje mnie masę zdrowia, nerwów i pieniędzy* *czyli zupełnie jak mój kot , wdawałam się w polemikę typu "nie, nie *honorujemy*, gdyż nasi Instruktorzy PŁACĄ ciężkie pieniądze za oferowaną u nas wiedzę, zatem muszą je zarabiać". Zauważyłam jednak, że spotyka się to z kompletnym brakiem zrozumienia* *seriously, I'm shocked , jak gdybym po chamsku ODMAWIAŁA przyjęcia pieniędzy od firmy Benefit. Nie kwestionuję mojego chamstwa. Po co miałabym się niby tyle uśmiechać i ryzykować pomarszczeniem ryjka na późną starość w w

Jesteś brzydka, gruba i głupia?

Ćwicz z kettlami, a nie będziesz gruba! [wyimaginowane werble] Tak tak, ten żart mi się nigdy nie znudzi. Ale. Porozmawiajmy sobie o CELACH i REZULTATACH . Mój nowy challenge dotyczy podciągania się na drążku - zarówno w podchwycie jak i nachwycie. Chwilę walczyłam ze sobą, czy szpagat nie byłby bardziej szpanerski, ale.. nie ma różnicy dla mojego ego czy urośnie jeszcze bardziej. Na tym etapie praktykowania jebiemnietoizmu pewne rzeczy tracą na znaczeniu. Chociaż ostatnio przeczytana sentencja "Nie mam problemu ze swoim ciałem. Dopóki ktoś na nie nie patrzy." spłynęła na mnie niczym bliss. Przecież wszystko rozchodzi się o tych INNYCH ludzi. Możesz sobie wmawiać, że na jednoosobowej stacji kosmicznej komunikującej się z resztą świata raz na tydzień, codziennie wkładałabyś photoshopa na twarz, rezygnowała z czekoladowego budyniu, goliła nogi, malowała paznokcie czy kremowała swoje przeszczepy. Bitch, please. Skoro więc dążymy do własnych celów by "inni widzieli",

Kettle to nie fitness. Kettle to duma.

Sezon ogórkowy na blogu to problem remontu sali. Nowej. Zajebistej. Sali Centrum KB. Sali, która jest tak wypasiona, że musi mieć własną nazwę. Prawdopodobne jest również, iż przez pierwszy tydzień nie będzie można ludzi z stamtąd wygonić. Tym bardziej za skórę wchodzą mi pytania o moje bieganie. Jako iż więc w końcu presja społeczna mnie wypchnęła do lasu w sobotni wczesny poranek, opiszę tę przygodę. Jutro, kiedy ból mięśni nie pozwoli mi na cenzurę w żadnym znanym mi języku, może być prowokacyjnie notkę pisać. Żeby nie było iż pizda skończona ze mnie, mężnie zgodziłam się na 10km mojego pierwszego w życiu biegu . Prawdę mówiąc miałam spore nadzieje i szanse na to, że po 3cim kilometrze będę nieść Julkę na plecach z powrotem do bazy, gdyż biegła z nami z rozwaloną kostką. W podejrzanie dobrym humorze pozostałe Spartanki oznajmiły, iż właściwie to one tych lasów nie znają , ale co tam! BIEGNIEMY! sooo chicken like! 6 minut na kilometr, czyli bardzo kurze tempo, nie jest w stanie zmę