Przejdź do głównej zawartości

Nie zagryzaj smaku porażki.

Są superludzie. Może nie znasz ich wielu. Może nie chodzi o ich umiejętność wysuwania adamantium z pięści. Może chodzi o to, że umieją czytać Ci w myślach, że znikają gdzieś nagle i pojawiają jak gdyby nigdy nic, są silni miarą "wpizdu", nie do zajechania lub po prostu mądrzy, mądrością nie z reklamy.



Chcę być Super. Nie super piękna, nie super oryginalna, nie super nadziana. Pragnienie samodoskonalenia się jest dla mnie ponad posiadanie fajnej bryki czy wypasionej chaciory. Wiąże się jednak nierozerwalnie z okazjonalnym smakiem porażki. Czasem słowo "okazjonalnie" jest eufemizmem. Jednak pragnienie wyjścia z rozlewającej się wokół masy (żeby nie powiedzieć "motłochu"*) jest silniejsze niż kolejna porażka. *Pozdro dla motłochu! Nienawidzę was.

Ilu znasz ludzi niezadowolonych z sytuacji w jakiej się znajdują?

A ilu znasz ludzi niezadowolonych z siebie?

Patrząc na ludzi o głębi duchowości na poziomie kałuży, czasem im zazdroszczę. Czasem chcę iść tą ścieżką, która wiedzie przez meandry lenistwa, komfortu czy najmniejszej linii oporu. Płynąć z prądem, lecieć z wiatrem. Potem jednak włącza się Orwell. Jeżeli więc mam być sterowana, to poproszę o dużo bardziej inteligentniejszego manipulatora niż POCOCITO.

I wracamy do tematu przewodniego - porażki.

Nie będę dywagować jak radzić sobie z porażką, bo od tego książki są i, na boga, dajmy tym ludziom zarobić. Użalać się nad sobą też nie będę, bo mleko się rozlało, wyschło, zaschło i nie ma już co siorbnąć z podłogi. Trzeba szybko zrobić plan zastępczy i żyć. A zagryzanie smaku porażki może sprawić, że nie będziesz zmotywowana wystarczająco, by następnym razem jej uniknąć.

Tak, nie zdążyłam z projektem. Tak, do końca walczyłam. Tak, zrobiłam wszystko co mogłam i było tego za mało. Tak, to bolesna porażka i śpiewanie NicSieNieStauO jest tu na miejscu. Nie wszystko wychodzi.

Nie poklepuj kogoś po plecach, bo to trzeba umiejętnie robić, by nie wywoływać agresji u poszkodowanego.

Chcesz się poddać? Nie masz siły? Nie wychodzi? Pamiętaj, że zawsze zdążysz się poddać.

Superludzie nie patrzą, że tłum nie wiwatuje.

Superludzie nie rezygnują, bo tłum nie klaszcze.

Superludzie nie stękają, że tłum nie wspiera.

To jest Twoje życie, nikt nie przeżyje go za Ciebie, i bardzo prawdopodobne, że drugiej szansy nie będzie. Do czegokolwiek zmierzasz, jakikolwiek jest Twój cel - bądź silna. Bądź Super.

Komentarze

  1. od razu nasuwa mi się na myśl kawałek KASE and Wrethov - One Life
    trzeba spiąć poślady i do roboty:)

    OdpowiedzUsuń
  2. no to mi nawrzucałaś....:))
    :*

    ale co do jednego to się nie zgodzę: " i bardzo prawdopodobne, że drugiej szansy nie będzie" - myślę, że jednak są i drugie i czasami nawet i trzecie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojej... Sorry za tę moją wcześniejszą demotywację. To było tak na żarty... Ale popatrz na jasną stronę życia: zdążysz na wrzesień i możesz pojechać z nami w lipcu na Old Town! Będziemy szukać nieskażonej wody! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. P.S. I przy okazji wyprodukujemy słitfocię do SGT! Wreszcie... :)

    OdpowiedzUsuń
  5. To zdjęcie to jakaś reklama nowych koszulek under armour- alter ego? :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. to było w sensie dosłownym - drugiego życia nie dostaniesz ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Sama skończyłam architekture, męczyłam się po stokroć nad pracą, równieć odpadłam przed pierwszym terminem oddania. Podziwiam cię podwójnie, bo sama wiem jakie cieżkie i czasochłonne studia to są, praca potem też. A wymówką przed treningiem być nie mogą!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Czy honorują Państwo karty Benefit?

Średnio kilka razy w miesiącu dostaję telefon z takim pytaniem. Przez pierwsze dwa lata odpowiadałam grzecznie, że "nie, nie honorujemy, ale pierwsze zajęcia oferujemy gratis i mamy świetną ofertę na...". Za każdym razem jednak dostawałam lekko arogancką i znudzoną odpowiedź "a to dziękuję", by nie powiedzieć, że drzwi jebiemnietoizmu waliły mnie w twarz . Przez drugi rok działalności mojego klubu IRON CHURCH , który kosztował i wciąż kosztuje mnie masę zdrowia, nerwów i pieniędzy* *czyli zupełnie jak mój kot , wdawałam się w polemikę typu "nie, nie *honorujemy*, gdyż nasi Instruktorzy PŁACĄ ciężkie pieniądze za oferowaną u nas wiedzę, zatem muszą je zarabiać". Zauważyłam jednak, że spotyka się to z kompletnym brakiem zrozumienia* *seriously, I'm shocked , jak gdybym po chamsku ODMAWIAŁA przyjęcia pieniędzy od firmy Benefit. Nie kwestionuję mojego chamstwa. Po co miałabym się niby tyle uśmiechać i ryzykować pomarszczeniem ryjka na późną starość w w

Jesteś brzydka, gruba i głupia?

Ćwicz z kettlami, a nie będziesz gruba! [wyimaginowane werble] Tak tak, ten żart mi się nigdy nie znudzi. Ale. Porozmawiajmy sobie o CELACH i REZULTATACH . Mój nowy challenge dotyczy podciągania się na drążku - zarówno w podchwycie jak i nachwycie. Chwilę walczyłam ze sobą, czy szpagat nie byłby bardziej szpanerski, ale.. nie ma różnicy dla mojego ego czy urośnie jeszcze bardziej. Na tym etapie praktykowania jebiemnietoizmu pewne rzeczy tracą na znaczeniu. Chociaż ostatnio przeczytana sentencja "Nie mam problemu ze swoim ciałem. Dopóki ktoś na nie nie patrzy." spłynęła na mnie niczym bliss. Przecież wszystko rozchodzi się o tych INNYCH ludzi. Możesz sobie wmawiać, że na jednoosobowej stacji kosmicznej komunikującej się z resztą świata raz na tydzień, codziennie wkładałabyś photoshopa na twarz, rezygnowała z czekoladowego budyniu, goliła nogi, malowała paznokcie czy kremowała swoje przeszczepy. Bitch, please. Skoro więc dążymy do własnych celów by "inni widzieli",

Kettle to nie fitness. Kettle to duma.

Sezon ogórkowy na blogu to problem remontu sali. Nowej. Zajebistej. Sali Centrum KB. Sali, która jest tak wypasiona, że musi mieć własną nazwę. Prawdopodobne jest również, iż przez pierwszy tydzień nie będzie można ludzi z stamtąd wygonić. Tym bardziej za skórę wchodzą mi pytania o moje bieganie. Jako iż więc w końcu presja społeczna mnie wypchnęła do lasu w sobotni wczesny poranek, opiszę tę przygodę. Jutro, kiedy ból mięśni nie pozwoli mi na cenzurę w żadnym znanym mi języku, może być prowokacyjnie notkę pisać. Żeby nie było iż pizda skończona ze mnie, mężnie zgodziłam się na 10km mojego pierwszego w życiu biegu . Prawdę mówiąc miałam spore nadzieje i szanse na to, że po 3cim kilometrze będę nieść Julkę na plecach z powrotem do bazy, gdyż biegła z nami z rozwaloną kostką. W podejrzanie dobrym humorze pozostałe Spartanki oznajmiły, iż właściwie to one tych lasów nie znają , ale co tam! BIEGNIEMY! sooo chicken like! 6 minut na kilometr, czyli bardzo kurze tempo, nie jest w stanie zmę