Przejdź do głównej zawartości

Odpoczywać trzeba się nauczyć.

Z dziką chęcią i namiętnością wiewiórki do orzechów chciałabym napisać, że obżerać się czekoladą, to trzeba nauczyć się by umieć. Niefortunnie dla ok.95% kobiet, ta myśl nie ma w sobie prawdy. Dużo racji jednak ma twierdzenie, iż odpoczywać trzeba się nauczyć.

Inklinacja, iż trzeba jeszcze taką umiejętność praktykować by nie wyjść z wprawy – brzmi już jak definicja lenistwa.

Zawsze wierzyłam, że jestem leniwa. Niekoniecznie zdolna. Nigdy nie ruszałam się, gdy naprawdę nie musiałam. Nie chodziłam na spacery dla rozrywki, nie sprzątałam z poczucia obowiązku, nie ciekawiło mnie co jest za kolejnym zakrętem. Gdyby nie rodzicielka i państwo polskie wysyłające mnie do szkół wszelakich po niezbędną dawkę zarówno edukacji jak i przechowania mojej osoby w bezpiecznym dla mnie środowisku aż do czasu osiągnięcia pełnoletności (niezbędnej do legalnego narażania własnego zdrowia i życia), przyrosłabym do fotela jak Papa Sparrow do Latającego Holendra.

Jestem nieruchliwa nawet na poziomie biologicznym – mam wolną przemianę materii i badzo trupie ciśnienie. Krótkie nóżki również nie prowokują do chęci częstego przemieszczania się, a krótkowzroczność wręcz zniechęca do sięgania poza horyzont. nie, moje stopy nie są gęsto owłosione, ale tak, bardzo lubię pierścionki.

Mając to wszystko na uwadze, to zastanawiające, jak bardzo NIE umiem odpoczywać. Jak ciągle łapię się na tym, że mój mózg nie może zwolnić obrotów i jak bardzo mam wyrzuty sumienia, gdy przychodzi Rest Day.

To wstydliwe niczym biegunka i równie często spotykane. Sporo instruktorów ma problem ze świadomym odpuszczeniem sobie treningów nawet gdy załapią już poważniejszą kontuzję.

Ciągle jest przecież jakiś cel do którego się dąży, kóry osiągnąć chce się jak najszybciej.
Ciągle są jakieś efekty, które chce się zobaczyć.
Ciągle są jakieś pomysły do zrealizowania.


Ciężar umiejętności odpuszczenia sobie robienia wytrzymałości na rzecz robienia siły, która to przecież jest podstawą wytrzymałości, jest często zbyt duży dla wielu osób. Sięganie dalej, podnoszenie więcej, trenowanie dłużej – to objawy kettlebellholizmu, oraz pokrewnych -holizmów. Mówię to ja, jak najbardziej zarażona i praktykująca swoistą samodestrukcję w związku z pole dance.

Widząc różne przykłady z sali treningowej oraz na Internecie, mam ochotę czasami wrzasnąć i potrząsnąć ofiarą.

NIKT Ci nie da pucharu/medalu/dyplomu za to, że zrobiłaś jedno powtórzenie więcej kosztem swojej techniki. NIC dobrego nie wyjdzie z tego, że wzięłaś większy ciężar przy fatalnej technice.

PO CO to robisz? PO CO dożynać własne zdrowie? Jeżeli trenujesz DLA zdrowia, czemu robisz to wbrew wszelkiej logice i rozsądkowi? Powiem Ci po co – jesteś uzależniona więc nie potrzebujesz powodu. Czujesz presję na zwiększanie wyników. Skąd ta presja? Sama ją sobie tworzysz. Każda następna dawka musi być większa, by osiągnąć efekt od którego jesteś uzależniona.

Na początku nic nie umiesz i nic Ci nie wychodzi. Po miesiącu nabierasz chęci i wiary w swoje siły. Po trzech nie widzisz już jaką drogę przebyłaś. Po pół roku pojawia się pierwsze rozgoryczenie i pierwsze symptomy parcia w złym kierunku. Zaczynasz poświęcać siebie i widzisz zadowalające efekty. Mózg odczytuje tą sytuację na poziomie: większy trud = większa nagroda. Tyle, że adaptacja ma się dobrze i działa sprawnie, więc organizm przystosowuje się do nowego tempa i oczekiwań. I znowu efekt plateau. Jeżeli nie porzucisz tego co robisz albo nie odbędziesz poważnej rozmowy ze swoim doroślejszym "ja", potem może być tylko gorzej.

Nie oszukuj się. Będzie gorzej, choć może nie będzie to dla Ciebie widoczne.

Ludzie zaczną denerwować Cię niepochlebnymi komentarzami.
Zacznie Ci doskwierać coraz więcej urazów oraz nerwobóli.
Przyjemność treningu zacznie być ograniczana, czas poświęcany wydłużany kosztem innych rzeczy i ludzi.

Nie uda Ci się od razu, ciągle będzie Cię korciło by wrócić do nałogu, do środowiska które traktujesz jak swoją dziuplę czasoprzestrzenną.

Żeby być lepszą – musisz nauczyć się odpoczywać. Każdy progres wymaga trzech istotnych aspektów*:
1. Idealnej techniki.
2. Rozsądnej praktyki.
3. Wyważonej regeneracji.
*pozwalam się cytować wszem i wobec

Prawda, Ameryki nie odkrywam. Ale. Jeżeli to taka oczywista oczywistość, czemu tego nie robisz? Czemu spuszczasz sobie łomot i masz wyrzuty sumienia, gdy tego nie robisz?

Suma sumarum, po pięknie deszczowej majówce w ten obrzydliwie słoneczny poniedziałek stwierdzam - nie odpoczęłam. Czuję się wyżęta jak podczas zwykłego tygodnia pracy. Moje ciało zachowuje się jak nienaoliwiona kosiarka. Jeśli masz jak ja, koniecznie musisz znaleźć czas na obóz HardStyle. To był ostatni termin, gdy naprawdę odpoczęłam i pozytywnie się naładowałam. Really. Wbrew pozorom to nie kryptoreklama. Już nie mogę się doczekać.

Komentarze

  1. Mądre słowa, psze pani. Odpoczynek to najmniej doceniany a szalenie istotny element treningu. Problemem jest tylko wyjście ze spirali "nakręcania się" i oszukiwania.
    U mnie wygląda/ło to tak:
    Najpierw liczył się tylko ten trening, na którym miałem zawroty głowy i słyszałem chóry anielskie. Potem zrozumiałem, że nie tędy droga i trenuję "dla formy i techniki". Ponieważ nie męczę się tak, jak kiedyś, mówię sobie, że mogę ćwiczyć częściej, skutkiem czego dni regeneracyjne spędzam na sportowo (rower, bieganie) czyli de facto non stop coś ćwiczę. Niby próbuję sobie tłumaczyć, że dzień restowy jest konieczny (czasem nawet mi się to udaje) ale z "dawaniem sobie na luz" wciąż u mnie gorzej, niż z przysiadem ze sztangą.
    No nie dam rady usiedzieć na dupie, nosi mnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ten obóz to moglibyście przełożyć o tydzień - w tym samym czasie jest Maraton Wigry - przeca się nie rozdwoję.

    OdpowiedzUsuń
  3. ~kung fu panda7 maja 2014 20:04

    dzień dobry Pani Angeliko. wszystko bedzie z malych liter, bez polskich liter (ą,ę,ł itp), bo tak po prostu szybciej i wygodniej, choc bez watpienia nieco chamsko dla oka. nie ukrywam, iz jestem Pani stalym 'czytelnikiem', podobnie jak 'stalym' (czytaj: od mniej wiecej roku)fanem i czynnym praktykiem kettli. od razu tez szczerze przyznaje (dla oczyszczenia przedpola), iz 200 snatch'ów 24 kg odwaznikiem w 10 min. to dla mnie istne mistrzostwo swiata. ledwie wyrabiam 20 kg'wym w 13 min. i prawie ze rzygam, przepraszam za doslownosc. osobistym bogiem kettli jest dla mnie bez watpienia bartek bolechowski. nie bedac gejem, facetem jestem po prostu zafascynowany. ma idealna technike, choc w ustach laika pewnie brzmi to pretensjonalnie (no bo jakie ja ma q..rwa doswiadczenie, zeby oceniac innych). jakies tam jednak mam, moze nie do konca w kettlach, choc i w 'waszej' dzialce nie jestem cienki - nie chce jednak zbyt duzo pisac, bo moze bartek polapalby sie o kogo moze chodzic, a tego nie chce. w kazdym badz razie, Pani Angeliko - kilka linijek wyzej pisze Pani (pisze w formie grzecznosciowej, gdyz bedac po 40-ce nie wyobrazam sobie inaczej), że "Każdy progres wymaga trzech istotnych aspektów*:
    1. Idealnej techniki" - Pani Angeliko, tym co mnie, ale i nie tylko mnie, osobiscie wkurza u Was to prosty fakt, ze macie w swych szeregach (zwlaszcza w grupach zaawansowanych) ludzi, ktorzy technike maja fatalna. ich swingi, nie wspominajac o snatchach wolaja o pomste do nieba. pavel tsatsouline, klasa sama w sobie, nazwisko zobowiazuje, strong first, a na stronie http://www.youtube.com/watch?v=Zemne5_7VKs, niby military prees 48 kg niejakiego mariusza madrzaka,a tak naprawde push prees (jak zreszta w komentarzach slusznie zauwazyl bodhibuilder) - sama Pani przyzna, ze jesli chodzi o sposob wyciskania to roznica jest znaczaca...i to niby instruktor strong first, przepraszam, ale zenada. i to jeszcze pieprzone gibanie sie. o technice pana w bialej koszulce nie wspomne, bo nie ma ono absolutnie nic wspolnego z rkc ani strong first. zenada. Pani Angeliko, Darku, Bartku - badzcie straznikami czystosci. czystosci, elegancji i poprawnosci. przychodzi do Was w cholere ludzi z kompleksami takimi a smakimi, kettle sa coraz bardziej modne, crossfitowe itd itp i ludzie napieprzajac snatch'e 24-kami, o malo sie przy tym, za przeproszeniem, nie wypierdalajac, leczy swe kompleksy itd. dla mnie mistrzem jest bartek - niech wszyscy ucza sie u was ze skutkiem choc w czesci byc technicznie tak dobrym jako on, to w porzo (choc nóżki ma bartek cieniutkiem, nie to co koledzy z bielska;))), ale i tak jest the best). pozdrawiam Pani Angeliko. czasami jestem tylko ciekaw na ile Pani osady i radykalnosc zmienilyby sie po urodzeniu dziecka i totalnym przeorientowaniu zycia w zwiazku z powyzszym. moze i jezyk lekko by 'zdelikatnial' (no ale luz, tyle ile Pani przebywa w srodowisku z podwyzszona emisja testorenu tlumaczy wszsystko). pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  4. Cholera! 21-27 lipca jest Old Town! Sorry, ale postapo ma u mnie wyższy wskaźnik resetu... Na tyle wysoki, żeby nawet odczuwać skutki uboczne w postaci problemów z wtórną synchronizacją z Matrixem. ;)
    No, nic. Będę celować w szkolenia...

    OdpowiedzUsuń
  5. Życie na ziemi to walka z diabłem,pokusami, lenistwem i innymi wadami. Odpoczynek jest dopiero w Niebie ale kto tam dzisiaj dąży?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Czy honorują Państwo karty Benefit?

Średnio kilka razy w miesiącu dostaję telefon z takim pytaniem. Przez pierwsze dwa lata odpowiadałam grzecznie, że "nie, nie honorujemy, ale pierwsze zajęcia oferujemy gratis i mamy świetną ofertę na...". Za każdym razem jednak dostawałam lekko arogancką i znudzoną odpowiedź "a to dziękuję", by nie powiedzieć, że drzwi jebiemnietoizmu waliły mnie w twarz . Przez drugi rok działalności mojego klubu IRON CHURCH , który kosztował i wciąż kosztuje mnie masę zdrowia, nerwów i pieniędzy* *czyli zupełnie jak mój kot , wdawałam się w polemikę typu "nie, nie *honorujemy*, gdyż nasi Instruktorzy PŁACĄ ciężkie pieniądze za oferowaną u nas wiedzę, zatem muszą je zarabiać". Zauważyłam jednak, że spotyka się to z kompletnym brakiem zrozumienia* *seriously, I'm shocked , jak gdybym po chamsku ODMAWIAŁA przyjęcia pieniędzy od firmy Benefit. Nie kwestionuję mojego chamstwa. Po co miałabym się niby tyle uśmiechać i ryzykować pomarszczeniem ryjka na późną starość w w

Jesteś brzydka, gruba i głupia?

Ćwicz z kettlami, a nie będziesz gruba! [wyimaginowane werble] Tak tak, ten żart mi się nigdy nie znudzi. Ale. Porozmawiajmy sobie o CELACH i REZULTATACH . Mój nowy challenge dotyczy podciągania się na drążku - zarówno w podchwycie jak i nachwycie. Chwilę walczyłam ze sobą, czy szpagat nie byłby bardziej szpanerski, ale.. nie ma różnicy dla mojego ego czy urośnie jeszcze bardziej. Na tym etapie praktykowania jebiemnietoizmu pewne rzeczy tracą na znaczeniu. Chociaż ostatnio przeczytana sentencja "Nie mam problemu ze swoim ciałem. Dopóki ktoś na nie nie patrzy." spłynęła na mnie niczym bliss. Przecież wszystko rozchodzi się o tych INNYCH ludzi. Możesz sobie wmawiać, że na jednoosobowej stacji kosmicznej komunikującej się z resztą świata raz na tydzień, codziennie wkładałabyś photoshopa na twarz, rezygnowała z czekoladowego budyniu, goliła nogi, malowała paznokcie czy kremowała swoje przeszczepy. Bitch, please. Skoro więc dążymy do własnych celów by "inni widzieli",

Kettle to nie fitness. Kettle to duma.

Sezon ogórkowy na blogu to problem remontu sali. Nowej. Zajebistej. Sali Centrum KB. Sali, która jest tak wypasiona, że musi mieć własną nazwę. Prawdopodobne jest również, iż przez pierwszy tydzień nie będzie można ludzi z stamtąd wygonić. Tym bardziej za skórę wchodzą mi pytania o moje bieganie. Jako iż więc w końcu presja społeczna mnie wypchnęła do lasu w sobotni wczesny poranek, opiszę tę przygodę. Jutro, kiedy ból mięśni nie pozwoli mi na cenzurę w żadnym znanym mi języku, może być prowokacyjnie notkę pisać. Żeby nie było iż pizda skończona ze mnie, mężnie zgodziłam się na 10km mojego pierwszego w życiu biegu . Prawdę mówiąc miałam spore nadzieje i szanse na to, że po 3cim kilometrze będę nieść Julkę na plecach z powrotem do bazy, gdyż biegła z nami z rozwaloną kostką. W podejrzanie dobrym humorze pozostałe Spartanki oznajmiły, iż właściwie to one tych lasów nie znają , ale co tam! BIEGNIEMY! sooo chicken like! 6 minut na kilometr, czyli bardzo kurze tempo, nie jest w stanie zmę