Przejdź do głównej zawartości

Czy honorują Państwo karty Benefit?

Średnio kilka razy w miesiącu dostaję telefon z takim pytaniem. Przez pierwsze dwa lata odpowiadałam grzecznie, że "nie, nie honorujemy, ale pierwsze zajęcia oferujemy gratis i mamy świetną ofertę na...". Za każdym razem jednak dostawałam lekko arogancką i znudzoną odpowiedź "a to dziękuję", by nie powiedzieć, że drzwi jebiemnietoizmu waliły mnie w twarz.

Przez drugi rok działalności mojego klubu IRON CHURCH, który kosztował i wciąż kosztuje mnie masę zdrowia, nerwów i pieniędzy* *czyli zupełnie jak mój kot, wdawałam się w polemikę typu "nie, nie *honorujemy*, gdyż nasi Instruktorzy PŁACĄ ciężkie pieniądze za oferowaną u nas wiedzę, zatem muszą je zarabiać". Zauważyłam jednak, że spotyka się to z kompletnym brakiem zrozumienia* *seriously, I'm shocked, jak gdybym po chamsku ODMAWIAŁA przyjęcia pieniędzy od firmy Benefit.

Nie kwestionuję mojego chamstwa. Po co miałabym się niby tyle uśmiechać i ryzykować pomarszczeniem ryjka na późną starość w wieku lat 30?

Obsługiwałam "Benefity" przez prawie 3 lata, więc napiszę to, co mam do napisania. I nie będzie to ładne. Jeżeli jesteś "użytkownikiem" i chcesz poczuć się obrażony/obrażona, niniejszym informuję, że wchodzisz na własne ryzyko.



///disclaimer - uwaga, moje informacje odnośnie stawek za używanie karty Benefit mogą być z lekka nie aktualne, jako że ostatnim razem gdy gryzłam i żułam temat, był rok 2013///

Mam wrażenie, że ludzie z kartami Benefit&podobne nigdy nie wgłębiali się w ten system - bo i po co? Skoro mogę zachachmęcić (oficjalna polska umiejętność, stawiana na równi z gotowaniem czy obsługą promu kosmicznego) magiczną kartę płacąc 40zł miesięcznie, i chodzić kiedy mi się chce i ile razy mi się chce na basen/siłownię/fitness/saunę/sporty_walki, to przecież jest WIN-WIN. Przecież te pieniądze, których nie płacę, płaci jakaś bogata firma, państwowa lub nie, w trosce o to, by przeciętny obywatel więcej obcował z kulturą fizyczną bądź też miał miejsce na następnego McDonalds'a z frytkami do tego. A ten biedak trener, to jeszcze mi dziękować powinien, inaczej nigdy by mnie na salce swojej nie zobaczył.

Seems legit. But it's not.



Nikt nigdy nie zapytał (z klientów oczywiście), ile za takie jego/jej "wejście", instruktor dostaje pieniędzy. Nikogo nigdy to nie zainteresowało. Ważne było, że on/ona "nie marnuje pieniędzy" nie przychodząc na zajęcia.

Bo przecież kupując karnet i nie korzystając z zajęć, to właśnie marnowanie własnych pieniędzy jest. PIENIĘDZY. A mając taką magiczną kartę, którą się HONORUJE, to przecież jasne, że jak cię nie ma - to NIC nie tracisz!


Ok, może idę jak zwykle za szybko i zbyt długimi zdaniami. Więc w punktach:

1. Zdobywam magiczną kartę dzięki swoim niesamowitym umiejętnościom menadżerskim.

Czyt. Podiwaniam mamie lub wujkowi co to siedzi na jakiejś państwowej posadzie i nigdy w życiu nie widział sali treningowej od wewnątrz, a na basenie to zna drogę od szatni do jacuzzi i z powrotem. Ewentualnie znajduję kogoś, kto pracuje w firmie, która ma umowę z Benefitem&podobne, która robi ze mnie "osobę towarzyszącą" czy jak to się tam teraz nazywa. Jeżeli muszę zapłacić miesięcznie 100zł za magiczną kartę - to znaczy, że jestem jeleniem i mi się "nie opyla".

2. Chodzę na zajęcia kiedy mi się zachce.

Czyt. Nie stresuję się nieobecnością. Jak jest ładna pogoda, lub brzydka, to przecież mogę robić coś innego. Nie obowiązuje mnie program nauczania na zajęciach, w końcu to przecież fitness a nie kurs nauki jazdy samochodem czy nauka języka obcego, co tam niby jest do planowania czy programowania? Nie interesuje mnie również jakaś rezerwacja miejsca czy fakt, że Instruktor na zajęciach zorganizowanych MUSI się pojawić, nawet jeżeli przyjdzie tylko 1 osoba. Ważne, że JA nie muszę.

3. Jak już mi się zachce, to oczekuję, że prowadzący poświęci mi swoją uwagę i nadrobi ze mną zaległości.

W końcu mam magiczną kartę, to suma sumarum ich honor by mnie przyjąć godnie. Mam magiczną kartę, należy mi się indywidualne podejście. Reszta, co to musi PŁACIĆ jak zwykły plebs, niech też sobie kartę załatwi, by mieć przywileje. Przychodzę ni to z gruszki ni z pietruszki, bo akurat mam natchnienie, a magiczna karta UPOWAŻNIA mnie do wstępu, bez wymogu zachowania regularności czy chociażby sensownego ciągu. No a przecież Instruktor bierze odpowiedzialność za mnie na siebie, więc lepiej by mi się nic złego nie stało. No i efekty, chcę zobaczyć upragnione efekty!

4. Jeżeli klub do którego chodzę od roku, nagle przestanie honorować karty - idę gdzie indziej.

W końcu chyba coś z nim nie tak, nie? Pół biedy, kiedy muszę do Benefit&podobne w takim klubie dopłacać, ale żeby płacić za cały karnet pieniędzmi? Przecież ja je ciężko zarabiam i mnie nie stać, po tym jak już kupię koszulkę/spodenki/buty/torbę na trening. No szkoda, szkoda, fajnie było, prowadzący taki kumaty, sala taka profesjonalna, no ale cóż zrobić. Przecież tam nie mnie karmią tylko każą mi się ruszać, kto by za to TYLE płacił? Pójdę tam, gdzie będą mnie honorować. Ups, w sensie - moją kartę.

5.  Tani Armani to też lans.

Kto powiedział, że lans jest tylko z kartą debetową bez limitów na Piątej Alei? Że niby użytkownik honorowanej karty, wartej jeden dobry obiad w restauracji, ma pójść na jakąś bieda_salkę? Oooo nie. Ma być sprzęt, ma być klima, szafeczki, klubowe koszuleczki i lokaj w kibelku podający ręczniczek. I lepiej, żeby instruktor nadskakiwał, inaczej mu nie piknę kartą albo i powiem znajomym, że było ciulowo! Nie ma kasy instruktor? To niech sobie z Unii załatwi! Na fachowe kursy i podręczniki też niech sobie wyżebrze z Urzędu Pracy. Przecież to Polska.
.......................................................

Przystopuj zanim pomyślisz sobie - skąd tyle złości i jadu? To tylko punktowanie. Rozmawiałam z tyloma klubami i instruktorami w całej Polsce, by bez trudu potwierdzić autentyczność wszystkich powyższych punktów. A czemu obśmiewam złośliwie? Heloł. Inaczej nikt by tego nie czytał.

uśmiechnięta kura dla dystansu

Benefit&podobne naprawdę mi nie przeszkadzają. Znaleźli sobie fajną "dziurę", czyli niewykorzystane PRZYMUSOWE fundusze pracownicze wszystkich możliwych firm i spółek, i z początku naprawdę pomagali początkującym/lokalnym/małym klubom czy trenerom.

Mieli świetną reklamę, bo w interesie płacących im firm i spółek leżało, by promować owe karty wśród swoich pracowników - a jak już pracownik dostawał coś w gratisie, co jest HONOROWANE (tak, będę to powtarzać do upadłego, bo to jeden z największych hitów manipulacji jakie znam), to już sam szukał gdzie może tego użyć i jak bardzo.

Zatem w pierwszych, ok.4 latach istnienia "benefitów i tych innych", wszyscy byli szczęśliwi - Pośrednik, który pływał w funduszach państwowych; firmy, które w końcu miały coś fajnego, na co mogły "odzyskać" ciężko zarobione pieniądze swoich pracowników; pracownicy, którzy mieli niesamowite zniżki na tyle fajnych "zdrowych" usług; instruktorzy, którzy nagle zyskali dźwignię, która sama pozyskuje im klientów.

Wszystko oczywiście musiało walnąć z dużą mocą o chodnik. Szlachetny zamysł "dajmy starszym osobom karty, by zaczęli się ruszać" rozbił się bardzo szybko na "młodych, którzy nie raz i nie dwa, a pięć razy w tygodniu karty użyją". I tak interes powoli przestał być opłacalny, jak siłownie zaczęły przysyłać miesięczne faktury na grube tysiące, a kluby kickbokserskie udowadniały, że przecież pani Halinka R. lat 57 przychodzi do nich codziennie na worek.

Zaczęły się kontrole, wprowadzanie elektronicznych kart, zwiększono kary dla tych, co nie sprawdzają kart z dowodem tożsamości. Benefit&podobne, by utrzymać w pełni działającą bazę, też musieli więcej ludzi zatrudnić, co na stałe zwiększyło ich koszty (kto by wspomniał o świetnych premiach dla najwyższych szczeblem..). Kilka klubów, małych i dużych, mocno na tym popłynęło, gdy wyszło na jaw, że mniej lub bardziej fałszują dane - które fałszowali, by nie splajtować, jako że "piknięcie" karty klienta, to najczęściej była równowartość 1/5 wartości wejścia "za pieniądze". Popłynęło nie tylko na kasę, ale również.. zabrano im owych klientów, przenosząc ich do innego klubu, "honorującego" karty "partnerskie" (wtf?).

Na całym fajnym interesie jaki zrobił Benefit i jego klony (FitProfit, OK system, FitFlex, etc), zawsze tracił, traci i będzie tracić podmiot wykonawczy - czyli trener.

Dlatego właśnie, problemu z Benefit'ami nie mam, bo nie ma ich w moim ekosystemie - ale mam duży problem, z nieświadomym, szczęśliwym w swej ignorancji kliencie, który zachowuje się najczęściej tak, jak gdyby miał platynową kartę stałego klienta salonu Ferrari.

Klient taki ma w poważaniu fakt, że chce korzystać z usług osoby, która poświęciła dużo czasu/pieniędzy/siły na daną branżę by być w niej dobrym specjalistą - za "piknięcie", które czyni go (podświadomie) WYMAGAJĄCYM PANEM płacącym za wybrane dobra. Nikt też jakoś nie zauważa głośno i wyraźnie, że taki klient dostaje wiedzę i czas od instruktora za przysłowiowe piknięcie...

Dopóki mówimy o wielkich pływalniach czy siłowniach, gdzie ogólnie można prawie przenocować, a i tak nikt z obsługi nie zauważy - drapał to pies. Ale kiedy mówimy o indywidualnym podejściu, o braniu odpowiedzialności za osobę ćwiczącą, o dawaniu z siebie 300% dla kursanta, a potem byciu zmuszonym dorabiać za biurkiem, na budowie czy przy frytkach - na kolejny drogi kurs pomagający stać się jeszcze lepszym instruktorem... Coś się przestaje zgadzać i to bardzo szybko.

Nigdy nie podpisałam umowy z żadnym z pośredników, mimo że nagabywali mnie wszyscy i to ostro. Wielu początkującym instruktorom odradzałam również taki krok, mimo iż w ich opinii, taka umowa by ich *nobilitowała* (tak, NIE posiadanie umowy z "partnerem" jest odczytywane przez klientów jako porażka biznesowa) i.. zapewniała darmową reklamę.

Nie ma darmowej reklamy. Nawet jeżeli jest to marketing szeptany, przekazywany drogą pantoflową - jest to wynik Twoich starań i Twoich akcji. Za każdy rodzaj reklamy tak czy inaczej musisz zapłacić. Większość jednak reklam nie nakłada na Ciebie wielomiesięcznych zobowiązań ani nie poniża Twojej wiedzy, umiejętności czy doświadczenia stawką za godzinę niższą niż u Nocnego Stróża w parku. I tak, moim zdaniem klient z magiczną kartą różni się od klienta płacącego Ci pieniędzmi za karnet - MENTALNOŚCIĄ. Nigdy nie będzie Twoim studentem, zawsze pozostanie klientem.

Jakby nie było, teraz na pytanie zadane przez telefon odpowiadam po prostu "Nie." Nawet bez "przykro mi". Jeżeli masz aspiracje do bycia profesjonalistą, nie będziesz udawał taniego fastfooda. 

Komentarze

  1. Mam mieszane uczucia co do tego wpisu. Jestem benefitowcem, owszem, ale nie traktuję tej karty jako przepustki do wszystkiego i roszczeń z kosmosu. Gdybym miała płacić za wszystkie karnety klubów do których uczęszczam bym zwyczajnie zbankrutowała. Problem programowania na gdańskich kettlach zostal rozwiazany zwyczajną lojalką z niewielką kaucją - każdy wiedział na co się pisze, stworzyło to swego rodzaju elitarną grupę :) W wielu klubach gdzie zajęcia są poziomowane i programowane wprowadzają dodatkowo kaucje i lojalki - ludzie na ogół to rozumieją, bo chcą tego efektu i progresu a bez konsekwencji tego nie ma. Wszędzie gdzie chodzę na zajęcia trzeba się zapisać a nieobecnosć bez uprzedzenia skutkuje albo karą finansową albo tym, że mnie następnym razem nie wpuszczą. Myślę, że bardzo dużo zależy od samego człowieka a nie tylko od magicznej karty, aczkolwiek zdaję sobie sprawę z tego, że finansowo kluby na tym różnie wychodzą. Czasem tylko żałuję, że spędzajac np tydzień w rodzinnym mieście, muszę płacić ok 100zł za możliwość zrobienia sobie kilku kettlowych treningów, bo nie uznają multisporta :( a wiadomo ze cebula w narodzie silna.

    OdpowiedzUsuń
  2. W każdej grupie jest niejednorodność, w grupie benefitowców znajdzie się odsetek zaprzeczający regule - to chyba jasne. I najśmieszniejsze, że to ten odsetek będzie się odzywał i bronił, a cały ocean potwierdzający regułę, nawet jak przeczyta, to co ma komentować?

    Ważne tylko, by zrozumieć: mowa o zajęciach zorganizowanych, mowa o lekceważącym podejściu grupy "wpadającej" a nie stale uczęszczającej, mowa o problemach właścicieli klubów i instruktorów - nie hejt na benefitowców. Nie uprawiam poprawności politycznej, nie cackam się z tematem, otwarcie nazywam pewne zjawisko - nie mam powodu by hejtować, bo tych klientów zwyczajnie nie mam! A Alfa Romeo też nie mam, i jakoś nikt mi nie zarzuci, że mówiąc kawały o mechanikach - hejtuję użytkowników owej marki ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Studjuje u świetnego instruktora, osiągam swoje małe cele i mam własne małe sukcesy. Wiem ile wysiłku i pieniędzy kosztuje samokształcenie bo rozmawiam o tym z instruktorami. Mam nadzieję, że osiągniesz sukces (właściwi to już go osiągnełaś) ale niech będzie jescze większy i sra...na gó...o jadów. Pzdro i wszystkiego najlepszego.

    OdpowiedzUsuń
  4. Do nas kiedyś wpadło dziewczę. Wręcz zażądało uczestnictwa w zajęciach, bo zapłaciła za wejście, a w grafiku klubu są kettle. Nikt jej nie zapraszał, nikt jej nie wyprosił. Grupa się zgodziła, Kołcz miał taki plan na trening, że nawet największy n00b by ogarnął. To znaczy reszta grupy wiedziała co ma robić, a sporo uwagi Kołcza dostało się dziewczęciu. Naprawdę nie mieliśmy pretensji. Może się dziewczę zarazi...
    Potem dziewczyny opowiadały, że w szatni pannica wylewała żale i pomyje na trenera, trening, kettle, politykę zagraniczną Chin i notoryczne łamanie praw człowieka przez właścicieli siłowni. Stwierdziła, że to "najgorsze zajęcia na jakich była, a była na wielu, bo ma kartę, czy nawet dwie i zna ofertę fitnessową w całym mieście"
    Ręce opadają. Ze świstem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem od roku bebefitowcem, bardzo aktywnie korzystającym z karty. I ćwicze w gronie podobnych do mnie,czyli jakich? A takich,którzy najbardziej szanują trenerów właśnie i chodzą za nimi do różnych klubów,na różne zajęcia. Mamy wybranych kilku ulubionych i za nimi jeździmy po całym mieście :) bo wiemy jak ciężko pracują i liczy się ilość osób na zajęciach. Będąc związanymi z jednym klubem nie dałabym tyle "zarobić" naszym ulubionym i najlepszym :)

    OdpowiedzUsuń
  6. To słuszny punkt widzenia. Mentalność wielu użytkowników jest taka że nie dość że muszę ćwiczyć, czyli się męczyć to jeszcze muszę płacić! Ale to wiedza wyniesiona jeszcze z lekcji W-F'u, na których nikt nie zarażał dzieciaków pasją do sportu i dbaniem o swoje zdrowie psychiczne przez ruch. W rezultacie wielu ludzi to klienci, a nie podopieczni.

    Taki sposób myślenia rozchodzi się na inne dziedziny. To dlatego że taki wydatek traktowany jest jako KOSZT - a to tak na prawdę jest INWESTYCJA. W przypadku treningów zyskujemy +zdrowie, +samopoczucie, +pewność siebie, +poczucie przynależności, +nowych znajomych, +nową wiedzę, +około 5 lat do długości życia, +większą siłę/ rozciągnięcie / wytrzymałość.

    ILOŚĆ jest większą wartością niż JAKOŚĆ, dlatego kontrahent wybiera najczęściej najtańszą opcję, ale to szeroki problem który jest widoczny nie tylko w sporcie, ale też patrząc np. na przetargi publiczne, w których wygrywa Janusz proponujący najmniejszą stawkę, a obiecujący "te same" rezultaty.

    Kino to miejsce spotkań miłośników filmów, hale koncertowe są pełne pasjonatów muzyki, a sale sportowe też powinny być traktowane jako miejsce spotkań ludzi o podobnych celach i upodobaniach, ale niestety dla dużej ilości osób kojarzy się to z męczarnią którą muszą przejść żeby nie zrobić sobie obciachu w Mielnie na plaży.

    Benefit system jest w moim mniemaniu antyreklamą dla miejsc sportowych, tak jak Grupon pogrzebał percepcję nie jedenej firmy usługowej, gdzie na hasło "klient z grupona" dostawało się resztki w restauracji, czy poirytowanego instruktora, który dostawał głodową stawkę za takiego delikwenta.

    Warto promować dobre rzeczy!
    Pozdrawiam gorąco.

    OdpowiedzUsuń
  7. Z fajnym sposobem "zabezpieczenie" sie spotkalem sie w jednym z crossfitowych klubow - formowanie od postaw grupa, zapisy i kazdy wplaca kauce w wysokosci miesiecznego karnetu - jestes na zajeciach odbijasz sie multisportem, nie ma cie - kwota zostaje potracona z kaucji, ktora wplaciles :) Multisport nie uwazaja tylko ludzie bezrozumni i idacy na latwizne :/

    OdpowiedzUsuń
  8. Czyli dajesz zarobić pośrednikowi (benef) by móc jeździć za "swoim" instruktorem po mieście? Serio? Może dlatego instruktora nie stać na swój własny klub i tuła się po franczyznach?

    OdpowiedzUsuń
  9. Oczywiście, że nie. Używają go również ludzie inteligentni, przymykający oko na fakt, że do Instruktora trafia tylko część pieniędzy, które mógłby zarobić na swojej pracy.

    OdpowiedzUsuń
  10. Za benefita płacę 130 zł/ mies., nie 40. Dodatkowo za zorganizowane stałe zajęcia sekcyjne z trenerem dopłacam między 80-100 zł w zależności od zdeklarowanej liczby wejść w danym miesiącu. Bo zajęcia są co najmniej dobre. Da się to w taki sposób rozwiązać? Da! I masz stałych uczestników swiadomych wlasnych celów, a takich jak ja jest oczywiście cała masa. Niektórzy przedsiębiorcy główkują jak skorzystać z benefita zamiast rozdrapywac ból z dupy.

    OdpowiedzUsuń
  11. ~WeronikaSahar7 kwietnia 2016 18:58

    Dziękuję ogromnie Ci za ten wpis! Druknę, oprawię w ramkę i powieszę w swoim klubie! Niech czytają i wiedzą :D
    A tak poważnie, wiele benefitowców nie ma nawet pojęcia z czego korzystają i jak Benefit może wpływać na funkcjonowanie klubów fintess/szkół tańca itd. Niestety, kiedy próbujemy tłumaczyć słuchawka jest odkładana, albo właśnie jesteśmy zbywani "to nie, dziękuję" - czyli nie ma nawet chęci wysłuchania drugiej strony. On/Ona ma kartę i to jest najważniejsze. A Ty żryj tynk, tylko nie waż się odwołać zajęć, jak będziesz mieć niestrawność. Musisz przyjść, bo ja mam kartę. :D

    Wpis udostępniam dalej, może kogoś oświeci!

    OdpowiedzUsuń
  12. Mam kartę benefit i czuję, że to trochę obrażające takie osoby jak ja. Uważam, że w artykule pomylono pojęcia. Bo osoba, która ma gdzieś obecności i trenera, niezależnie od tego czy będzie płacić przysłowiowym piknięciem czy karnetem za pieniądze, nadal pozostanie burakiem i nic tego nie zmieni.
    Bardzo prostym rozwiązaniem jest wprowadzenie kaucji. Zasada prosta: nie ma Cię- potrącamy z kaucji. Nikt w klubach do których uczęszczam nie ma o to pretensji.
    Poza tym czuć w artykule żal dotyczący zarobków w polsce. Nie tylko źle się dzieje w branzy fitnes czy jakiejkolwiek sportowej. Ale uważam, że zwalanie winy na Benefit, który znalazł swój sposób na biznes jest co najmniej sucharskie.
    I nie piszę tego, żeby zjechać podejście autora tylko pokazać nieco podejście drugiej strony. Ona nie do końca jest tak straszna jak ją w artykule malują...

    OdpowiedzUsuń
  13. Zgadza sie - swiadomosc ludzi, ze za JAKOSC i WIEDZE oraz MALE GRUPY trzeba zaplacic niestety kuleje :/ Ze swojej strony moge powiedziec, ze Multisport powinien wiecej kosztowac i dawac wiecej kluba za wejscie - w jakims stopniu by to rozwiazalo problem... znam tez przypadki, gdzie sa laczone transakcje, ze karnet jest np. 50% tanszy dla posiadaczy multisporta, gdzie oczywiscie trzeba sie odbijac na wejsciu multisportem - niestety, to jest Polska i trzeba kombinowac :( Aczkolwiek uwazam, ze Multisport bardzo mocno ZMOBILIZOWAL Polakow do aktywnosci fizycznej... mysle, ze rynek sportu i fitness nie bylby w tym miejscu w ktorym jest, gdyby nie multisport- znam bardzo duzo osob, ktore rozpoczely swoja przygode na multisporcie a teraz sa wstanie zaplacic 200 zl za karnet do porzadnego klubu...

    OdpowiedzUsuń
  14. Zapędzasz się tego typu odpowiedziami an_ge.
    Wiele z tego co piszesz to prawda, ale to instruktor decyduje, czy w to wchodzi czy nie.
    On sam nie zadba o siebie, a klient ma z tej racji nie korzystać z dobrej oferty?
    Idąc do Tesco i kupując towar po promocji też przymykasz oko na to, że pani za kasą mało zarabia :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja się zgadzam, gdy swoim czasie pracowałam również na recepcji Klubu miałam te same pytania, czy honorujemy. Po zapisie albo nie przyszły i chwała jak zadzwonili 15 min przed zajęciami, że się nie pojawią a inne osoby z zajęć nie mogły. I owszem traktowano jak plebs, próbowano nagminnie omijać kolejkę do recepcji słowami "ja tylko PIK i podpis". Kontrola i owszem była. Karty się skończyły - nastał spokój - pracowniczy :)

    OdpowiedzUsuń
  16. A widzisz - nie widzisz całego obrazka. Znam masę instruktorów, którzy weszli w relacje z pośrednikami ze strachu, że inne kluby które w to weszły - zabiorą im klienta (tego co dopiero by trafił do nich). Więc ta "decyzja" nie jest tak łatwa, jak się wielu osobom wydaje. Podobnie ma się sprawa z pozostawaniem w takich relacjach - a ludzie którzy beztrosko szarpią tutaj temat per "CZUJĘ SIĘ OBRAŻONY" cały czas nie umieją wejść w buty instruktora, któremu, pomimo deklarowanej miłości, NIE ZAPŁACĄ pełnej stawki, skoro mogą wejść na piknięcie.

    Idąc do Tesco, zawsze kupuję to, co potrzebuję - niezależnie od promocji. Najczęstszy typ "Beneficiarza" w tym przykładzie, kupi tylko rzeczy z promocji.

    OdpowiedzUsuń
  17. Zanim się podniesie ogólny raban (Magda, nie bierz proszę całej odpowiedzi do siebie - wrzucam zbiorczą, bo nie będę tłumaczyć każdemu z osobna, że łatwiej poczuć się obrażonym niż przemyśleć inny punkt widzenia i zaryzykować stwierdzenie - że może ten wpis ma rzetelne podstawy, jako że zwykłym pieniactwem się nie zajmuję) z kwestią zabezpieczania przez kluby swoich zarobków w postaci kaucji - chciałam coś powiedzieć: Jejku, kolejny monolog mi się szykuje.

    Napiszę krótko, bo i tak wiele osób postanowi tego nie zrozumieć: sportowcy chcą uczyć sportu. Jeżeli zatrudniamy ludzi w klubie, którzy zajmują się całą resztą dotyczącą obsługi klienta, działalności klubu, marketingiem i papierologią urzędniczą - to dorzucając nam kombinatorstwo w postaci "jak zrobić, by nie tracić na karciarzach" - właśnie ponieśliśmy takie koszty, że nie opłaca nam się już pracować. Nie wspominając o dokształcaniu czy własnych treningach. I niech nikt mi tu nie wyskakuje z "to się zatrudnij u kogoś".

    Dla ludzi rekreacyjnie uprawiających sport - życie jest proste w tym zakresie. Przychodzę, robię trening, wychodzę. No big deal. Instruktor przecież wszystko ma od Matki Natury, a kasę którą mu wkładam do ręki, to pewnie na odżywki i tropikalne wakacje przepuszcza.


    Kolejna kwestia to "ALE JA DOPŁACAM DO KARTY" - czyli co? Rozgrzeszamy? Płacisz obcemu podmiotowi za to, że pozwoli Ci zapłacić usługodawcy za usługę? Wow. Faktycznie B znalazł fajny biznes. Faktycznie nie powinnam jęczeć tylko grzecznie dawać się golić.

    OdpowiedzUsuń
  18. Myślę, że tutaj brakuje też poruszenia kwestia CHĘCI TRENOWANIA ŚWIADOMIE - uwierzcie mi, ale może dla osób, które czytają tego bloga to jest abstrakcja ale nie zdajecie Sobie sprawę ILE JEST OSÓB, które NIE INTERESUJE TO DLACZEGO TAK A NIE INNACZEJ - po prostu one CHCĄ SIĘ ZMĘCZYĆ albo POGADAĆ i idą na BPU, Płaski Brzuch, BodyPump czy coś innego - to nie jest małą grupa... taka osoba nigdy nie zapłaci więcej :/

    OdpowiedzUsuń
  19. Tak na wstępie: chodzę regularnie na zajęcia sportowe i taneczne od 3 lat, od pół roku mam kartę multisporta, za którą płacę -tak na marginesie - znacznie więcej niż kwoty podane we wpisie, plus dopłaty w klubie. Z mojej strony cała sprawa wygląda rzecz jasna inaczej niż od strony instruktora. Odkąd mam multisporta płacę za dotychczasowe zajęcia mniej i dzięki temu chodzę także na zajęcia sportowe poza 'systemem', także na dodatkowe treningi indywidualne od czasu do czasu (2 razy w miesiącu). Podczas owych pierwszych 2 i pół roku bez multisporta bywało, że czułam się jak 'łoś', płacąc (jak sobie to po pewnym czasie uświadomiłam - mając 'działalność' nie miałam szansy na kartę i tak naprawdę nie wiedziałam na czym polega ) średnio 3 razy więcej niż inni uczestnicy za dokładnie takie same zajęcia, stykając się ze sfrustrowanymi i dającymi czasem dosyć mocno odczuć tę frustrację trenerami czy instruktorami. Żeby było jasne - rozumiem tę frustrację, przynajmniej częściowo i nigdy nie miałam 'roszczeń' co do większej uwagi ze strony trenerów. Niemniej nie widzę powodu bym w klubach/szkołach działających w ramach systemu multisporta itp miała płacić znacznie więcej niż inni za to samo i dlatego gdy pojawiła się szansa zostania 'osobą towarzyszącą' skorzystałam z niej. :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Mimo prób zamaskowania tego faktu, czuć w wpisie emocjonalny ton wypowiedzi. Autorka nie rozumie, że pośrednicy bardzo napędzają rynek. Gdyby nie takie firmy jak Benefit, to większość osób (80-90%?), które obecnie chodzą do klubów, NIGDY by do nich nie zawitała. Kluby musiałyby bardziej inwestować w promocję, trenerzy musieliby chodzić z ulotkami po osiedlach i zachęcać ludzi do aktywności. Tę pracę właśnie, na swój sposób (pisząc wprost) odwala pośrednik. Nie trzeba również przejmować się windykacją należności.
    Na stawkach się nie znam ale podejrzewam, że to kwestia umiejętności negocjacji.
    Myślę, że trzeba szeroko myśleć i iść z rynkiem, bo to tak jakby mieć pretensje, że istnieje LuxMed czy PZU będąc jakimś NZOZ-em..
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  21. Nie do konca. Dawno, dawno temu, jak jeszcze mieszkalam w Polsce pewna wlascicielka klubu w Warszawie sciagnela mnie do siebie na soboty. Stawka byla duzo wyzsza, wiec zrezygnowalam z poprzedniego klubu. Po miesiacu mialam pelna sale, wiec wszystko wydawalo sie ok. Niestety po kolejnym miesiacu zostalam zwolniona, poniewaz okazalo sie, ze chodza do mnie sami benefitowcy, wiec pani wlascicielce sie to nie kalkulowalo...

    OdpowiedzUsuń
  22. Bardzo dobry artykuł, powinni coś zrobić z tym monopolistą, bardzo psują rynek.

    OdpowiedzUsuń
  23. Dużo tutaj o umiejętności spojrzenia na sprawę z "drugiej strony", ale mam wrażenie, że Autorka sama dostrzega tylko jedną - swoją stronę. Jestem benefitowcem, karta jest dla mnie JEDYNĄ możliwością uprawiania sportu, bo mnie zwyczajnie nie stać na żaden karnet po 100zł za miesiąc (choćby tylko jeden) i to tylko do jednego miejsca. A interesuje mnie więcej niż jeden rodzaj treningów, czyli musiałabym tych 100-złotowych karnetów kupić ze trzy czy cztery. Niemożliwe, bo nie tylko instruktorom brakuje pieniędzy. Skoro jednak wprowadzenie benefitu w klubie było by dla instruktora stratne - nie wprowadzać go, ale też nie mieć pretensji do "klienta", że w związku z tym rezygnuje z klubu. Z artykułu przebrzmiewa gorycz i pretensje, że ktoś wybiera inną opcję, która jest dla niego lepsza, jakby miał jakiś obowiązek się zapisać i kupić karnet. Przecież każdy ma prawo wybrać co mu pasuje. Ja też oczywiście zawsze pytam o honorowanie karty w miejscu, do którego chciałabym zacząć chodzić, jeśli słyszę w odpowiedzi "nie" grzecznie dziękuję i tyle. Jeśli za "nie" idzie jakiś rodzaj klubowej oferty, też słucham co druga osoba ma mi do powiedzenia a potem smutno i zgodnie z prawdą tłumaczę, że i tak mnie nie stać. Chciałabym? Tak, chciałabym, ale nie mogę. Instruktor musi zarabiać, w końcu to jego praca - jasne. Kieruje ofertę i co? Oczekuje, że każdy się zapisze, to jakiś przymus? Jak mnie nie stać na buty od, no nie wiem, Prady na ten przykład, to nieważne jakie są śliczne, kupuję te z taniej sieciówki, markowe zostawiając bogatszym ode mnie. Kilka razy natrafiłam na treningi, które bardzo mi się podobały, ale musiałam zrezygnować, bo bez benefita były dla mnie nieosiągalne i trudno, to jest też część tej "drugiej strony" - tym razem to ja nie będę mieć tego czego chciałam i muszę to zaakceptować. A buractwo nie jest dodatkowym benefitem przyklejonym do karty. Jak ktoś podchodzi do sportu poważnie, nie będzie się zachowywał lekceważąco w stosunku do trenera czy zajęć, karta nie ma tu nic do rzeczy. Za to, rzadko, ale jednak spotkałam się z bardzo lekceważącym podejściem trenera do mnie jako wchodzącej na kartę. Jakbym była jakimś gorszym rodzajem. Może i nie jestem tak opłacalnym klientem ("podopieczny" czy "student" też jest "klientem" chyba nikt tu nie ma wątpliwości, że kluby nie prowadzą działalności charytatywnej wpuszczając nie-benefitowców za darmo), ale przychodzę na zajęcia w określonym celu, chce się uczyć, rozwijać, tak jak ci płacący normalnie, a skoro ktoś zaakceptował benefit, to powinien mnie potraktować tak jak innych. A jeśli tego nie robi, to oczywiście, że będę takie miejsce odradzać innym. Ktoś rezygnuje z Twojego klubu bo jest za drogi, ok, nie ma w tym nic złego. Przyjdzie inny, dla którego cena będzie przystępna.

    OdpowiedzUsuń
  24. Brawa za szczerą wypowiedz. Z większością kwestii z tego artykułu się zgadzam.

    OdpowiedzUsuń
  25. Też wyłamuję się ze stereotypu posiadacza karty Benefit.
    Używa jej mój tata chodząc pobliskiego klubu fitness (i nigdzie indziej), a ja jestem jego "osobą towarzyszącą". Właściwie to wziął ją z myślą o mnie, ale przy okazji on na tym skorzysta. Od końca września 2014 roku mieszkam w Łodzi, tu studiuję i trenuję - nieprzerwanie od 29 września 2014 roku odwiedzam regularnie, niemal codziennie, jeden box CrossFitowy. Nie byłam i nie wybieram się w Łodzi nigdzie indziej. Czemu nie kupuję karnetu? Ano, bo gdy przyjadę na święta/ferie/długi weekend w środku miesiąca do rodzinnego Krakowa, to nie miałabym gdzie trenować. Karnetów dwutygodniowych raczej nie ma, a płacąc niemal codziennie (a przynajmniej 5x w tygodniu) jednorazowe wejście generowałoby koszty, które by zrujnowały biedną studentkę.
    Nie uważam się za świętą krowę, bo nie ma powodów ku temu. Dla mnie ta karta jest sporym ułatwieniem i delikatnym zmniejszeniem kosztów życia i studiowania w innym mieście.

    OdpowiedzUsuń
  26. Ale boli dupka xD Nikt cię nie zmusza do honorowania multisporta ani zgadzania się na ich stawki jesli uważasz że są za niskie. Ja sobie z takowego korzystam bo mi pracodawca dał i nie mam potrzeby płacić za wejścia na obiekty sportowe. Z resztą posiadacz multisporta nie różni się niczym od posiadacza karnetu na siłownię

    OdpowiedzUsuń
  27. Hmm mam kartę multisport i w sumie chciałbym powiedzieć, że nie umiem się zgodzić z takim tokiem rozumowania, nie rozumiem trochę takiego podejścia. Nie chce Pani przyjmować tych kart to nie, jaki problem? Dla mnie taka karta jest praktycznie jedyną szansą na trening, często wyjeżdżam i nie wyobrażam sobie, że na każdej siłowni mam wyrabiać sobie karnet lub płacić czasem 30 pln za jednorazowe wejście kiedy karnet kosztuje 100 pln ( ja widząc takie ceny czuję się oszukany, bo przyjdzie Seba któremu jeden trening wychodzi 5 pln a ja z racji tego że nie mieszkam w Pipidowie Górnym mam 500 % drożej pff ). Co jest złego w tym, że ludzie szukają oszczędności? Teksty w stylu, powinniście płacić za własne pieniądze, nie kombinować i doceniać nas za naszą pracę i oddanie ( czego w żaden sposób nie kwestionuję ) waszymi ciężko zarobionymi pieniędzmi ( Może trenerom się wydaje, że mają najcięższą pracę na świecie i pracują za bardzo nie odpowiednie do ich zaangażowania pieniądze) pokazują, że Pani ma średnie pojęcie o biznesie. Moim zdaniem problem który dotyka wielu branż ( Szpitali, Siłowni oraz innych instytucji ) to fakt, że prowadzą je specjaliści w swoich dziedzinach, którzy nie mają nic wspólnego z marketingiem/biznesem ( przeczytanie dwóch książek + fb to nie marketing ) i oczekują że dzięki byciu "dobrym" pieniążki same wpadną. Fitness to biznes jak każdy inny i tak samo podlega prawom rynku. Moim zdaniem, ten post pokazuje, że Pani tego nie rozumie a obrażanie "karciarzy" pogłębia moje przeświadczenie, chyba nie tędy droga.

    OdpowiedzUsuń
  28. Prawdę powiedziawszy obrażacie samych siebie. Ci nadużywający kart lojalnościowych to głównie kulturyści bądź aspirujący instruktorzy - trenerzy personalni. Nie raz spotkałam się z tym, że sami trenerzy personalni umawiają się ze swoimi podopiecznymi w różnych siłowniach i prowadzili im tam zajęcia - bo posiadali kartę - to dopiero bezczelność - NIE PŁACĄ PODATKU bo przecież działalności nie założyli, SABOTUJĄ trenerów zatrudnionych przez klub - odbierając im pracę i ZABIERAJĄC możliwość zarobienia także siłowni - do tego za godzinny trening biorą DNIÓWKĘ większej części społeczności... Zacznijcie może od porządków we własnym środowisku a dopiero później kąsajcie "klientów" . Ponadto siłownie same tworzą swój wizerunek, który albo jest atrakcyjny dla koksiarzy i nadmuchanych pipek co przychodzą sobie selfie strzelić, albo nie. Sama rezygnuję z usług takich miejsc i wolę jechać kilka km dalej gdzie takie osoby nie przychodzą bo nie mają przed kim się wyginać i nikomu to nie imponuje... a atmosfera jest zdrowa i sportowa ;-) korzystam z karty - ale nie chodzę regularnie na zajęcia dlaczego? bo uprawiam inne aktywności sportowe do których karta nie jest potrzebna - a korzystam z niej jako z treningu uzupełniającego chodząc raz w tyg na basen wymasować się i zregenerować albo na streatching. Taka już praca w usługach - to od was zależy czy zmotywujecie podopiecznych czy nie i czy będą w stanie skorzystać z waszych uslug poza kartą czy nie... czy będzie to dla nich opłacalne. Ci którzy trenują regularnie nie potrzebują was - bo sami czytają, kształcą się i niejednokrotnie mają większą wiedzę od instruktorów. Wiec musicie próbować z tymi przypadkowymi ;-) może do tych szkoleń warto byłoby doinwestować w psychologię i marketing sprzedawania siebie jako usługi.

    OdpowiedzUsuń
  29. ~Instruktor i właściciel klubu sportowego8 kwietnia 2016 22:08

    Przeczytałem artykuł i poczytałem sobie komentarze "klientów z kartami multisport" które są po prostu kwintesencją charakteru ludzi z którymi mam na co dzień do czynienia, choć mam nadzieję że niedługo, bo staram się pozbyć tego badziewia w które nieopatrznie się kiedyś wpakowałem i teraz ponoszę tego konsekwencje.

    "Benefitowcy itp." to zwykłe gów..zjady które nawet za kliknięcia próbują koszulkę sobie kupić. Zawsze pierwsi do szukania promocji i wiecznie negocjujący ceny. Masakra jakaś.
    Wyciąga taki kartę i wydaje mu się że to MasterCard Platinium :)
    Zwykłe dziady jesteście.

    Jeżeli otwierasz klub i zastanawiasz się nad wprowadzeniem kart, to mocno się zastanów, bo możesz zbudować sobie klientelę z takich właśnie ludzi, a później w obawie o utratę klientów będziesz bał się z tego zrezygnować i będziesz się męczyć.

    Poczytaj sobie te komentarze i wyobraź sobie że masz do czynienia z nimi na co dzień...

    OdpowiedzUsuń
  30. Chyba nie jest do końca tak jak Pani pisze, wielu klubom układy z Benefitem bardzo sie opłacają, na tyle, że klub każdemu Benefitowcowi który regularnie przychodzi na treningi zapewnia darmowe odżywki (białko po treningu i tyle carbo/izo w czasie treningu ile klient zdoła wypić)

    OdpowiedzUsuń
  31. Droga Pani Instruktor,
    rozumiem, że wyciągasz wnioski na podstawie swoich przykrych doświadczeń czego Ci bardzo współczuje. Mam multisporta, korzystam z niego około 6 razy w tygodniu od 3,5 roku, chodzę do różnych klubów, wybieram sobie najlepszych instruktorów i najlepsze zajęcia. Co w tym takiego złego?
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  32. Maciek, u nas w klubie też było coś podobnego.

    Banefitowcy to g..zjady i jest to fakt, czy się to komuś podoba czy nie. Zresztą, daleko nie trzeba szukać, wystarczy poczytać komentarze jak się tłumaczą...

    OdpowiedzUsuń
  33. Piotr Bajbak - świetny wpis! Jako trener i jednocześnie właściciel klubu, podpisuję się pod tym obiema rękami.

    Benefit to dla klubu antyreklama. Tonący Benefita się chwyta.

    OdpowiedzUsuń
  34. Jacek - czy Ty jesteś pierdolnięty, czy tylko się zgrywasz?

    Popatrz na komentarze:

    Ilość Benefitowców chwalących sobie karty : sryliard
    Ilość właścicieli klubów chwalących Benefitowców : ZERO

    To chyba w pełni wyczerpuje poruszany tu temat.

    OdpowiedzUsuń
  35. AGA Takie traktowanie ludzi jest chamstwem i pokazuje jakim burakiem jesteś Ty. Wrzucanie wszystkich do jednego worka i ich obrażanie mówi więcej o Tobie niż o tych, których krytykujesz. W każdej grupie są zjeby i normalni ludzie. Przecież Tych, którzy płacą normalnie a nie przychodzą i mają wszystko w dupie też jest sporo (wiem, bo w boksie, do którego uczęszczam jest całkiem duża liczba takich osób).

    OdpowiedzUsuń
  36. Wrzuciłem artykuł na Wykop, bo bardzo mi się spodobał, ale chyba nie załapałem się na magic hour wykopalisk. :/
    http://www.wykop.pl/link/3107401/czy-honoruja-panstwo-karty-benefit-powerworkout/

    OdpowiedzUsuń
  37. Temat jest bardzo złożony. Burzą się najwięcej użytkownicy kart bo nie wiedzą jak wpływa to na funkcjonowanie klubu. Na początku gdy Benefit wkraczał na rynek miało być to dodatkową opcją, ale kiedy mnóstwo osób ma karty i stanowi to często połowę użytkowników klubu to nie jest tak łatwo teraz powiedzieć NIE. Właściciel staje w trudnej sytuacji, bo nie chce stracić klientów, Benefit nie podwyższa stawek od kilku lat i tak naprawdę nie ma tu wyjścia idealnego. Niektórzy mówią, że wystarczy wprowadzić kaucję i po problemie. Otóż na to musi wyrazić zgodę Benefit. Na dopłaty też już się nie godzą jak kiedyś.
    Najgorsze jest, że tak duża ilość użytkowników kart powoduje, że teraz nawet nie wiadomo jak zrobić biznes plan, jak planować przychody, bo nawet zakładając użytkowników z kartami i rozpoczynając działalność można nie dostać zgody na akceptację kart.
    Niedobrze się dzieje, gdy jedna firma ma aż tak duży wpływ na funkcjonowanie tej branży, na decyzje klientów. Ceny niektórych kart są wręcz śmieszne i nijak mają się do cen zajęć, które muszą być w klubach by zapewnić rentowność. Potem pojawiają się takie dumpingowe ceny karnetów open za 60 zł czy mniej bo chcą być konkurencją, jak myślę dla karty Benefit czy innej. Moim zdaniem to wszystko psuje rynek.

    OdpowiedzUsuń
  38. Wydaje mi się, że to wszystko jest po prostu przejściowym etapem w kształtowaniu się rynku. Nie tak dawno w naszym pięknym kraju nikt o kettlach nie słyszał, o benefitach także. Nie było tyle "klubów fitness" (że tak wrzucę wszystko do jednego wora) co teraz. Potem zrobiła się moda na kettle i bycie fit, korpo dają benefity, bo nie chcą więcej płacić a muszą jakoś przyciągnąć pracowników z pokolenia które już od czasów srania w pieluchę było roszczeniowe. A klubów narosło jak grzybów po deszczu.

    No i mamy teraz taką sytuację, gdzie klubów jest milion, klientów dwa miliony i każdy taki klient myśli że w każdym klubie za rogiem będzie obsługiwany tak samo. A każdy klub myśli, że wrzucaniem fotek na insta, statusami na fb i umową z benefitem ściągnie wiernych klientów.

    To tak nie działa. Ale nie martwcie się, sytuacja sama się ustabilizuje :) Zostaną molochy przy galeriach handlowych które idą tylko na ilość Sebixów z łańcuchami na klatach i wycieniowanych szprych z korpo, którzy / które wpadają na zajęcia między zakupami samoopalacza w rosmanie a kinem. I będą małe kluby prowadzone przez zapaleńców dla zapaleńców, które nie będą honorować benefitów, będą mieć mniej klientów, ale jak taki przyjdzie to będzie chodził na zajęcia przez 2 - 3 lata. A klienci się przyzwyczają, że jak chcą wejść na multisporta to ich klub jest w supersamie obok kfc, a jak chcą mieć obsługę na najwyższym poziomie to się trzeba kopsnąć ekstra gdzieś i jeszcze za to zapłacić.

    zresztą, to jest kwestia pewnej świadomości, że są pewne zawody gdzie lepiej zapłacić za jakość usług. Fitnes to na razie moda a nie świadomość.

    Kto z was chciałby ( (albo lepiej: która z was chciałaby) wejściówkę z benefita do fryzjera? No właśnie.

    OdpowiedzUsuń
  39. Mnie już poinformowano na dyskusji na FB, że Benefit wchodzi teraz we fryzjerstwo, "więc to się musi opłacać".
    Zaraz po moim "obrażaniu klienta" zaczną się insynuacje, że obrażam instruktorów pracujących za piknięcie, jakoby ich praca była niższych lotów (vide właśnie Twoje pytanie). Postanawiam nie reagować na "obrażonych". Ludzie najwidoczniej zapomnieli, że każdy ma prawo czuć się obrażony, nie czyni z nich to jednak osób mające racje.

    Wracając do Twojej wypowiedzi - obawiam się, że się mylisz. Też mi wyszło dopiero teraz w praniu, że kursantka zachwycona zajęciami, płacąca 140zł za karnet miesięczny, postanowiła opuścić jeden miesiąc, bo pół karnetu kosztuje 80zł - a ona mogła być tylko na połowie zajęć. Zatem tak. Klient potrafi obrazić się i nie przyjść, bo różnica jest 10zł. Jak to napisała ładnie "nie z powodu pieniędzy, tylko dla zasady". Nikt nie chce płacić "ekstra" za dobry fitness, którego wartość już sam sobie wycenił.

    OdpowiedzUsuń
  40. Podpisuję się pod artykułem rękami i nogami. Mi też się odechciało tłumaczyć ludziom, że muszę zarobić, by opłacić szkołę tańca. A prowadzę pole dance, gdzie na jednych zajęciach jest naprawdę mniej osób niż na aerobiku i wejście musi kosztować! A do opłacenia jest lokal, instruktor, podatki, marketing... Z tym, że marketing w formie kart benefit nie opłaca się zupełnie. Widzę jednak, że odbiorcy artykułu niewiele zrozumieli, sądząc po atakujących komentarzach. Czasem szkoda strzępić język... Po prostu "nie honorujemy". :)

    OdpowiedzUsuń
  41. Według mnie trochę ograniczone ma Pani podejście w tej kwestii. Mam wrażenie, że podsycana takimi "przykrymi" doświadczeniami, które nakręcały się latami i narastały w Pani od długiego czasu, zaczęła Pani dostawać gęsiej skórki już na sam wydźwięk słowa "multi".
    Strasznie dużo jadu w tym wpisie. Fakt, konstruktywnego, ale prawda jest taka, że na wszystko jest rozwiązanie.
    Na 'bywalców', już wiele osób podkreśliło, zawsze można wprowadzić kaucję/lojalkę.
    Trener dostaje mniej forsy, wręcz za mało? Zrozumiałe, jasna sprawa! Dlatego można przecież wynegocjować dopłatę w obiekcie, która to wyrównuje, nieprawdaż? Wiele klubów tak robi. A użytkownikowi multisport, który często do swojej karty musi dopłacić niemałe kwoty nie ma się co dziwić, że jak już posiada taki benefit to wolałby dopłacić te 5-15zł wyrównania za każdy trening niż wykupować karnet za przeszło 200zł, prawda? Nie trzeba ich (użytkowników kart) wszystkich od razu wrzucać do jednego wora i mieszać z błotem :/.

    OdpowiedzUsuń
  42. Wiem, że dyskusja dosyć stara, ale chciałbym się wtrącić. Gdyby nie karta multisport (darmowa z pracy) nigdy nie poszłabym na fitness lub taniec, gdyż zwyczajnie było mi to w życiu zbędne. Po paru miesiącach "uzależniłam się" od ruchu i dzięki temu mogłam bardziej określić jaka aktywność fizyczna mnie interesuje. Także jak dla mnie karta to było wyrwanie z ciemności, a po zmianie pracy i braku karty wykupiłam członkostwo w studiu tańca w którym najlepiej mi się trenowało :)

    OdpowiedzUsuń
  43. ~M jak Marcin17 lipca 2017 00:25

    O rety... Ale frustracja i niezadowolenie biją z tego wpisu. Autorka powtarza, że wszyscy powinni spojrzeć na sprawę z perspektywy właściciela klubu. A ja przedstawię punkt widzenia użytkownika OK SYSTEM, którym jestem od 4 miesiecy: mój pracodawca daje mi możliwość wykupienia OK SYSTEM za 50zł. Resztę dopłaca firma. Dzięki temu regularnie chodzę na siłownię, raz w tygodniu na basen. Pierwszy raz w życiu byłem też w grocie solnej i na squashu. Dwa razy zaliczyłem ściankę wspinaczkowa. Planuję wybrać się na streaching. Jestem gorszy bo mam OK System? Mam się martwić że ćwiczę za darmo lub z rabatem? Nikogo nie zmuszam żeby mnie wpuścił do klubu. A co do zarobku klubuskie to tak jak z pracownikami firmy - każdy zarabia tyle ile wynegocjuje. Lepsi zarabiają więcej, a jak im mało to idą po podwyżkę. Narzekaja tylko przeciętni...

    OdpowiedzUsuń
  44. Wszystko fajnie - ale z perspektywy klienta to jest po prostu dobre i tyle sie liczy. To nie tu nalezy szukac rozwiazania problemu.

    OdpowiedzUsuń
  45. Oczywiście nie jesteś gorszy, nigdzie tak nie twierdzę. Jak padną wszystkie dobre, profesjonalne kluby które chciałbyś wybrać "na kartę", wtedy zrozumiesz, że "system" opłaca się jedynie pośrednikowi. Szybciej jednak stanie się tak, że na kartę będziesz mógł wejść jedynie do przybytków bez instruktora prowadzącego, lub takiego, co kompetentny nie jest i krzywdę ludziom robi. Nie mam z tym problemu najmniejszego.

    OdpowiedzUsuń
  46. Monopolista, który w umowie z klubem zastrzega sobie możliwość nakładania wysokich kar nawet za drobne pomyłki... W niektórych krajach Europy takie firmy nie mogą działać na rynku... Nie tylko nie ma możliwości podnoszenia stawki za wejście są sytuacje gdy zmuszają do obniżenia już ustalonych stawek pod groźba zerwania współpracy. Dramat prawdziwy...

    OdpowiedzUsuń
  47. My regularnie jeździmy na spływy kajakowe. Niedawno kupiliśmy tez dmuchana deska do pływania i niecierpliwie czekam na sezon letni.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jesteś brzydka, gruba i głupia?

Ćwicz z kettlami, a nie będziesz gruba! [wyimaginowane werble] Tak tak, ten żart mi się nigdy nie znudzi. Ale. Porozmawiajmy sobie o CELACH i REZULTATACH . Mój nowy challenge dotyczy podciągania się na drążku - zarówno w podchwycie jak i nachwycie. Chwilę walczyłam ze sobą, czy szpagat nie byłby bardziej szpanerski, ale.. nie ma różnicy dla mojego ego czy urośnie jeszcze bardziej. Na tym etapie praktykowania jebiemnietoizmu pewne rzeczy tracą na znaczeniu. Chociaż ostatnio przeczytana sentencja "Nie mam problemu ze swoim ciałem. Dopóki ktoś na nie nie patrzy." spłynęła na mnie niczym bliss. Przecież wszystko rozchodzi się o tych INNYCH ludzi. Możesz sobie wmawiać, że na jednoosobowej stacji kosmicznej komunikującej się z resztą świata raz na tydzień, codziennie wkładałabyś photoshopa na twarz, rezygnowała z czekoladowego budyniu, goliła nogi, malowała paznokcie czy kremowała swoje przeszczepy. Bitch, please. Skoro więc dążymy do własnych celów by "inni widzieli",

Kettle to nie fitness. Kettle to duma.

Sezon ogórkowy na blogu to problem remontu sali. Nowej. Zajebistej. Sali Centrum KB. Sali, która jest tak wypasiona, że musi mieć własną nazwę. Prawdopodobne jest również, iż przez pierwszy tydzień nie będzie można ludzi z stamtąd wygonić. Tym bardziej za skórę wchodzą mi pytania o moje bieganie. Jako iż więc w końcu presja społeczna mnie wypchnęła do lasu w sobotni wczesny poranek, opiszę tę przygodę. Jutro, kiedy ból mięśni nie pozwoli mi na cenzurę w żadnym znanym mi języku, może być prowokacyjnie notkę pisać. Żeby nie było iż pizda skończona ze mnie, mężnie zgodziłam się na 10km mojego pierwszego w życiu biegu . Prawdę mówiąc miałam spore nadzieje i szanse na to, że po 3cim kilometrze będę nieść Julkę na plecach z powrotem do bazy, gdyż biegła z nami z rozwaloną kostką. W podejrzanie dobrym humorze pozostałe Spartanki oznajmiły, iż właściwie to one tych lasów nie znają , ale co tam! BIEGNIEMY! sooo chicken like! 6 minut na kilometr, czyli bardzo kurze tempo, nie jest w stanie zmę