Przejdź do głównej zawartości

Życie z wariatami, czyli: Puk puk. Kto tam?

(z serii: kurze wygłupy)

Iwonka - "Hipopotam."

Jośko - "Ale ja jestem w domu sama i się boję hipopotama."

(dłuższa chwila namysłu)



Iwonka - "Mnie to nie obchodzi, hipopotam wchodzi!"

....tararaBUM!


Ja to jednak mam farta do ludzi. A do kur, to już naprawdę. Czemu dobrze jest znaleźć sobie klub, do którego chcesz się dostać nawet oknem? Czemu warto jest nie poddawać się, szukać i próbować, i czemu (uwaga Instruktorzy i Asystenci) DOBRZE jest mieć konkurencję na rynku?

Pisałam już nie raz, że trenować można z różnych powodów - i że najczęstszym jest miłość do jedzenia. Można szukać ucieczki od problemów w domu/pracy/związku, można szukać sposobu na zrzucenie kilogramów, można chcieć się nauczyć pewności siebie. Można przyjść przez wzgląd zarówno na lepsze samopoczucie fizyczne jak i psychiczne. Z czasem można odkryć, że powody definiowane na wstępie "Chcę mieć lepszą kondycję" to nic innego jak niewyartykułowane "chcę mieć powodzenie u płci przeciwnej"* *patrzcie, powstrzymałam się od "chcę zaruchać wyższy poziom"!  No dobra, w sumie nie.

Oczywiście nie twierdzę, że każdy kto wchodzi do świątyni siły i sprawności ma na celu rozsiewanie genów czy zemstę na ex-partnerze* *oh, so many stories, bro. To jednak naprawdę są dobre powody. I znacznie łatwiej się na nie odpowiada, niż na, powiedzmy, "czuję, że w pracy/życiu jestem nikim, proszę nadajcie mi nowy sens istnienia"* *apage satana!

A że często ludzie mylą instruktora z terapeutą? Że podpinają się pod ten piękny fizycznie okaz szczęścia i dobrobytu, niczym pijaweczka wysysając z niego/niej owe "światło"? Nigdy nie ukrywałam, że mój piękny zawód nie ma ciemnych stron i mrocznych momentów. Jednak o tym dzisiaj nie będzie. Będzie o tych cudownych zaletach znalezienia sobie miejsca wśród "swoich" psychopatów.



Zdarzyło Wam się iść do klubu tylko dlatego, że wiedzieliście, że będzie tam ciepło/jasno/przytulnie/wesoło? My point exactly. Klub nie powinien być utożsamiany jedynie z wysiłkiem fizycznym, sukcesem treningowym bądź porażką. Klub to nie sklep spożywczy, gdzie płacisz i masz. Klub do którego chcesz wracać, to nie super nowy nie_śmigany sprzęt elektroniczny, to nie draperie i dywany perskie, to nie kamerdyner podający białe ręczniki w ekskluzywnie urządzonej łazience.

Klub to ludzie - zarówno kadra instruktorów jak i kursantów.

Wielu właścicieli o tym zapomina, upatrując swoje fiaska finansowe w "specyficzności" miasta bądź też sporej liczbie konkurencji na rynku. Wiele osób, mając kontakt z sieciówkowymi siłowniami, nie rozumie, jak można wybrać karnet bez All Inclusive (sauny, "all you can eat" czy open24h na dobę), i płacić spore pieniądze za trening, na którym nie jesteś anonimowy i ludzi autentycznie interesują Twoje postępy, a nie to jak wyglądasz.

Owszem, u nas patrzy się na Twoje nowe legginsy i komentuje, gdy zawzięcie coś shake'ujesz lub gwałcisz mikser. Czasem przed/po treningu nie da się szybko przebrać swojego dupska i łapiesz się na tym, że gawędzisz w szatni jak bezdomny przy parkometrze.

Tego nie da się wcisnąć w biznes plan. Tego nie da się zaplanować. To dzieje się pod wpływem dobrych ruchów, przy odrobinie szczęścia, a przede wszystkim wtedy gdy to jest Twoja pasja i nie boisz się nią zarażać.* *więcej o tym, oraz o budowaniu i utrzymywaniu Teamu - na platformie CKB Support już wkrótce.

Jako kursant musisz współtworzyć ten "klimat". Nie możesz oczekiwać, że przyjdziesz na gotowe i od razu znajdziesz brakującą "rodzinę".

Nikt sobie nie życzy, gdy do paczki zgranych przyjaciół nagle dokleja się jakaś niemota z pretensjami roszczeniowymi. Zarazem nikt nie ma problemu, gdy nowa osoba pokazuje swoją wartość, dedykację, charakter i chęci na treningu. Klub jest jak stado - daj się obwąchać. A gdy to stado jeszcze nie istnieje - dąż do tego, by stworzyć jego zalążek.

Nikt nie oczekuje, że okażesz się najlepszy/najlepsza we wszystkim co robisz. Że będzie Ci za każdym razem wszystko wychodzić, będziesz wyglądać jak Top Model czy błyskotliwość i inteligencja wyleją Ci się nosem (Angela jest tylko jedna). Bądź sobą, bądź lepszą wersją siebie - nie staraj się na siłę, nie wymagaj nie oczekuj, a wszystko zaprocentuje.

Fajni ludzie przyciągają fajnych ludzi. Silni - silnych. A w przypadku kettlebell - Ci silni są fajni, a ci fajni są silni. I również dlatego, uwielbiam ten sport, bo przesiewa ludzi i zostawia tych, z którymi chcę przestawać - i nimi się stawać.













 

I Tobie, Tobie i jeszcze Tobie - życzę tego samego. Byś znalazł, znalazła, jedno ze swoich miejsc na ziemi. Może nie permanentne, może ze zmieniającymi się ludźmi, może pełne wyzwań, uczące pokory czy też klejące po godzinach pracy Godzillę z origami. I byś, gdy już znajdziesz, nie przywiązywał/a się "na śmierć i życie".

Klub to klub/siłownia/box/studio. NIE ma Ci zastępować jakości Twojego życia, ma je tylko polepszać.

Może stanowić okazjonalne miejsce ucieczki, może stanowić pociechę - ale niebezpiecznie, gdy przysłania Ci inne rzeczy, makabrycznie, gdy nakłada klapki na oczy. Jesteśmy jednostkami, nie kolektywem. Dobrze jest w kupie, ale to Ty jesteś odpowiedzialny/a za swoje życie, i na nikogo tej odpowiedzialności zrzucić nie możesz.

I ostatnia sprawa - przychodząc na trening, zostaw rzeczywistość za drzwiami. Instruktor nie jest od czytania Ci w myślach, by wiedzieć czemu masz dzisiaj zły nastrój, podobnie jak nie ma obowiązku go Ci poprawić. Jeżeli cały dzień nie miałaś czasu zjeść, nie pojawiaj się na wieczornym treningu. Instruktor nie jest cudotwórcą, nie położy na Tobie rąk i nie prześle Ci energii. A gdyby Ci przyszło na myśl by nie słuchać instruktora prowadzącego zajęcia, pamiętaj - z klubu, podobnie jak z własnego domu, można wyprosić każdego.

Współtwórz, zamiast tylko wymagać. Nagle może się okazać* *hell, daję Ci 300% gwarancji niezawodności, że sport w Twoim życiu, będzie prawdziwą przyjemnością, zamiast tylko drogą do celu. Siua z Tobą!

p.s. Miałam przyjemność wystąpić jako "Kobieta Inspirująca" - KLIK KLIK. Swoją drogą, wpadłam w taki ciąg gadulczy, że zastanawiam się nad własnym podcastem. Co Wy na to?

Komentarze

  1. A ja się dzisiaj nauczyłam, że trenując rankiem na trawie trzeba uważać na dżdżownice. Lubią się plątać pod stopami. Bosymi. Fuj!

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy potrzeba wsparcia w momencie małego bądź dużego kryzysu [chodzi mi o sport], omówienia tego kryzysu, chęć podzielenia się swoim sportowym sukcesem z trenerem, chęć pożalenia się, że ma się dość, że boli, że nie da się rady [bywają takie momenty przecież], to też rodzaj pijawki wysysającej wyżej wspomniane światło z trenera? :P Zaintrygowało mnie i pytam serio, bo nie chciałabym, aby mój trener w taki sposób mnie odbierał. A potrzebuję wsparcia, dobrego słowa, kopa, motywacji - taki ze mnie typ.

    OdpowiedzUsuń
  3. aaaaaand that's the point! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Do klubu gdzie jest dobra atmosfera człowiek chętniej chodzi i ma lepsze efekty :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wg mnie pominięto tu bardzo ważny wątek. Bardzo wiele osób ćwiczy bo po prostu to lubi, zwłaszcza są to osoby z dłuższym stażem. Robią to dla siebie, a nie dla innych, bo po prostu sprawia im to przyjemność.

    Oglądałem kiedyś wywiad z młodym Schwazenegerem to mówił, że dla niego siłownia jest lepsza niż se.s ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Angelo, zupełnie nie w temacie posta, ale... Zastanawiam się nad zakupem białka w proszku i chciałabym zapytać jaka jest Twoja opinia na ten temat? Pamiętam, że w jednym z dawniejszych postów wspominałaś, że stosujesz BCAA i jest to jedyny suplement jaki polecasz, czy nadal tak uważasz? Waham się między zakupem białka (które teoretycznie też ma aminokwasy bcaa) lub samego BCAA. Przyznam, że jestem nieco zawstydzona samym pomysłem suplementacji (do tej pory byłam wielką zwolenniczką Jedzenia przez duże J), ale mam teraz tyle zajęć i tak mało czasu, że nie zawsze jestem w stanie zjeść 3 porządne posiłki dziennie i wtedy białko w proszku jest jakiś rozwiązaniem przynajmniej dla jednego makroskładnika. No i po cichutku liczę, że ewentualny słodki szejk zaspokoił by mojego słodyczowego potwora. Z kolei BCAA reklamowane jest również jako pomocne przy zrzucaniu wagi, czy rzeczywiście? Redukcja nie jest moim priorytytetem, ale zastanawiam się czy to prawda o "cudownych" właściwościach tego środka. Pozdrawiam Cię serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  7. An-ge chyba też ma "teraz tyle zajęć i tak mało czasu", bo milczy. Spróbuję ją wyręczyć. :)
    Droga M, nie sprecyzowałaś, czy te zajęcia to aktywność fizyczna czy praca umysłowa. Jeśli siedzisz przy biurku więcej niż 8 godzin dziennie, przemieszczasz się głównie na kołach z silnikiem i uprawiasz sport mniej niż 5 razy w tygodniu, to jakakolwiek chemia sportowa będzie zła. Odżywki są dla sportowców.
    Do tego potrafią uzależniać, jak zauważył na swoim przykładzie Emil: http://powerworkout.blog.pl/2012/09/19/moj-pierwszy-raz-ze-spalaczem/#comments
    A jeśli chodzi o dziki zasuw, to spokojnie można przeżyć jedząc 1-2 posiłki dziennie, ba! można nawet się ogarnąć, że trzeci dzień jedziesz na wodzie mineralnej i żyjesz, i nadal mieć siłę na 5 serii swingów 1/3BM. Często tak mam. Uprzedzając pytania: zęby zdrowe, ciśnienie/morfologia/gęstość kości/BMI w normie. ;)
    Moja rada: ogarnij swoje zajęte życie :) ustal sobie jakąś nieprzekraczalną datę, np. koniec maja, i do tego czasu wygospodaruj w grafiku czas na pradziwe jedzenie. Chemia jest meh.

    OdpowiedzUsuń
  8. W tym semestrze mam po prostu po 10h zajęć na na uczelni a do tego też pracuję, jednak obie te rzeczy raczej na siedząco. Przemieszczam się nogami jednakowoż. Trenuję 4- 5 razy w tygodniu. Wezmę sobie do serca Twoją radę i na razie postaram się jeść normalne rzeczy, zwłaszcza że tak naprawdę jedna miarka odżywki białkowej to mniej więcej tyle białka co 100g kurczaka, a tyle przecież mogę po prostu zjeść mięsa. Moim największym problemem są wieczory, bo często kończę wykłady o 20, zanim wrócę do domu jest 21 i nie chcę już nic zbytnio jeść, bo późno, szczególnie że ewentualny trening o tej godzinie też trochę koliduje z jedzeniem wieczornym. Tutaj myślałam o jakimś shake' u, Jednak postaram się coś wykombinować, może lepiej zjeść kromeczkę chleba z jakimś mięskiem albo jajkiem na twardo :) Bardzo dziękuję za poradę!

    OdpowiedzUsuń
  9. Albo wypić eggmilka! :D Przepis znajdziesz w Inernetach. ;) Plus Kasia z Cook it Lean pisała kiedyś, żeby w takich "razach" po prostu zjeść warzywa duszone z masłem. Wiem, że to nie białko, ale lepsza taka kolacja po treningu, niż żadna. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jest 22:05, właśnie ide przewalać. Gdybym nie zrobiła i pochłonęła tortillów z serem i salami o 18, to zajęłabym się nimi po treningu. I zaraz zasnęłabym wyhasana i upasiona "jak chomiczek w trocinkach". :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Czy honorują Państwo karty Benefit?

Średnio kilka razy w miesiącu dostaję telefon z takim pytaniem. Przez pierwsze dwa lata odpowiadałam grzecznie, że "nie, nie honorujemy, ale pierwsze zajęcia oferujemy gratis i mamy świetną ofertę na...". Za każdym razem jednak dostawałam lekko arogancką i znudzoną odpowiedź "a to dziękuję", by nie powiedzieć, że drzwi jebiemnietoizmu waliły mnie w twarz . Przez drugi rok działalności mojego klubu IRON CHURCH , który kosztował i wciąż kosztuje mnie masę zdrowia, nerwów i pieniędzy* *czyli zupełnie jak mój kot , wdawałam się w polemikę typu "nie, nie *honorujemy*, gdyż nasi Instruktorzy PŁACĄ ciężkie pieniądze za oferowaną u nas wiedzę, zatem muszą je zarabiać". Zauważyłam jednak, że spotyka się to z kompletnym brakiem zrozumienia* *seriously, I'm shocked , jak gdybym po chamsku ODMAWIAŁA przyjęcia pieniędzy od firmy Benefit. Nie kwestionuję mojego chamstwa. Po co miałabym się niby tyle uśmiechać i ryzykować pomarszczeniem ryjka na późną starość w w

Jesteś brzydka, gruba i głupia?

Ćwicz z kettlami, a nie będziesz gruba! [wyimaginowane werble] Tak tak, ten żart mi się nigdy nie znudzi. Ale. Porozmawiajmy sobie o CELACH i REZULTATACH . Mój nowy challenge dotyczy podciągania się na drążku - zarówno w podchwycie jak i nachwycie. Chwilę walczyłam ze sobą, czy szpagat nie byłby bardziej szpanerski, ale.. nie ma różnicy dla mojego ego czy urośnie jeszcze bardziej. Na tym etapie praktykowania jebiemnietoizmu pewne rzeczy tracą na znaczeniu. Chociaż ostatnio przeczytana sentencja "Nie mam problemu ze swoim ciałem. Dopóki ktoś na nie nie patrzy." spłynęła na mnie niczym bliss. Przecież wszystko rozchodzi się o tych INNYCH ludzi. Możesz sobie wmawiać, że na jednoosobowej stacji kosmicznej komunikującej się z resztą świata raz na tydzień, codziennie wkładałabyś photoshopa na twarz, rezygnowała z czekoladowego budyniu, goliła nogi, malowała paznokcie czy kremowała swoje przeszczepy. Bitch, please. Skoro więc dążymy do własnych celów by "inni widzieli",

Kettle to nie fitness. Kettle to duma.

Sezon ogórkowy na blogu to problem remontu sali. Nowej. Zajebistej. Sali Centrum KB. Sali, która jest tak wypasiona, że musi mieć własną nazwę. Prawdopodobne jest również, iż przez pierwszy tydzień nie będzie można ludzi z stamtąd wygonić. Tym bardziej za skórę wchodzą mi pytania o moje bieganie. Jako iż więc w końcu presja społeczna mnie wypchnęła do lasu w sobotni wczesny poranek, opiszę tę przygodę. Jutro, kiedy ból mięśni nie pozwoli mi na cenzurę w żadnym znanym mi języku, może być prowokacyjnie notkę pisać. Żeby nie było iż pizda skończona ze mnie, mężnie zgodziłam się na 10km mojego pierwszego w życiu biegu . Prawdę mówiąc miałam spore nadzieje i szanse na to, że po 3cim kilometrze będę nieść Julkę na plecach z powrotem do bazy, gdyż biegła z nami z rozwaloną kostką. W podejrzanie dobrym humorze pozostałe Spartanki oznajmiły, iż właściwie to one tych lasów nie znają , ale co tam! BIEGNIEMY! sooo chicken like! 6 minut na kilometr, czyli bardzo kurze tempo, nie jest w stanie zmę