Przejdź do głównej zawartości

Padłaś? Poleż. O godzeniu pracy z przyjemnością.

 

Muszę poleżeć i przemyśleć nie tylko czy karma po myszy wróci mi między oczy, ale czy faktycznie nie biegam w kołowrotku ze swoimi treningami.

Tak, wiem, MOCNE.

Zauważam, że od pewnego czasu jestem ciągle zmęczona. Zmęczona się budzę, zmęczona zaczynam trening, trochę lepiej jest po treningu, ale zaraz trzeba prowadzić trening, więc znowu zaczynam być zmęczona. Zmęczona gotuję, jem i się dokształcam. Wszystko na zmęczeniu, włącznie z odpoczywaniem.

Jako strateg, zaczęłam powody zmęczenia rozkładać na czynniki. Wpierw dodałam sobie dodatkowy Rest Day w tygodniu, ale przecież tyle fajnych rzeczy jest do zrobienia... No to okroiłam obowiązki, scedowując część obowiązków na inne śliczne barki. Oczywiście, natura nie lubi próżni, więc w miejsce oddanych przyszły nowe - ale do czego zmierzam?

Może czas zmienić coś treningach?

Wiele osób prosi mnie od dłuższego czasu na poruszenie tematu godzenia obowiązków trenera z pasją trenowania. Mówiąc prościej - jak połączyć trenowanie innych z trenowaniem siebie? Na pewno młodość pomaga.

Kiedy mówi się, że trening grupy nie jest treningiem instruktora, nie zawsze ma się na myśli, iż instruktor nie powinien w tym czasie sam trenować. Częściej chodzi o to, że planując program dla studentów powinno się brać pod uwagę ich potrzeby, możliwości i długoterminowy program ich rozwoju. To, że instruktor "macha" razem z grupą działa często motywująco na tych drugich, a "autopsyjnie" na tego pierwszego. Jeżeli trener nie ma doświadczenia w latach, to wspólne machanie powie mu/jej o tempie, o częstotliwości i ciężarze więcej niż pierdylion książek.

Jeżeli chodzi o kettlebells metodą HardStyle - to nie można jeszcze oczekiwać, że każdy instruktor ma duże i dobre doświadczenie w budowaniu planu treningowego a następnie włączaniu go w dłuższy cykl - gdyż metody Pavla Tsatsouline'a w Polsce są stosunkowo młode. Moje, 4-letnie doświadczenie jako instruktor HS kettlebells pozwala mi już na rzucenie okiem na plan i wyklarowanie, czy to dobry pomysł brać "ten" ciężar "tyle" razy, i czy to ćwiczenie nie powinno być po tym trzecim, a może wręcz zamienić je na inne. Ale ja mam doświadczenie biorące się z wymachania właśnie, nie tylko książek, szkoleń i artykułów. Ponadto jest jeszcze ten rodzaj intuicji w instruktorze, który.. ale to zupełnie inny temat.

Od miesiąca nie prowadzę grup kettlowych. Szok i niedowierzanie, oraz zawiedzione spojrzenia wielu kurek. Jaki jest jednak bardzo ważny powód? 2-3h dziennie prowadzę treningi pole dance, a do tego jeszcze muszę znaleźć czas na własny trening kettlami, na własny trening rury i na własne treningi rozciągania i pracy z ciałem. Nie żalę się na liczbę godzin w dobie, tylko na moje fizyczne możliwości i psychiczną odporność. W dodatku mam traumę po myszorze.


Powiedzmy sobie jasno - jestem wypłukana i nie wiem skąd biorę siłę by ciągle czynić te swoje podrygi patrz poniżej. Nie jestem najlepszym autorytetem na mądre rozplanowywanie treningowego miesiąca, lepiej już zapytać dowolną matkę Polkę jak to robi, że paznokcie ma pomalowane. Jednak to co mogę Wam powiedzieć, to że wciąż szukam i testuję. Obecnie znalazłam to zamierzałam przetłumaczyć, ale..

ALL YOU NEED IS LIFTING

W najważniejszych punktach, czemu warto przeczytać i przemyśleć powyższy artykuł:

1. Jeżeli nie lubisz czegoś robić, prawdopodobnie robienie tego wpłynie negatywnie na każda inną czynność, z którą dana czynność jest związana. Great, nie cierpię cardio.

2. Czas i energia nie są nieskończone, dlatego warto robić to, co najbardziej się przydaje i inwestować w to co najbardziej chcemy, a nie wypróbowywać wszelkie nowości na rynku.

3. Wiek to nie wymówka. Geny to nie wymówka. Brak czasu to nie wymówka. To co tam mówiłaś..?

4. Porównaj się. Jak się czujesz w stosunku do swoich rówieśników? Czy jesteś lepsza robiąc to, co robisz teraz, czy gorsza niż kiedyś, gdy robiłaś inne rzeczy?

5. Jak rozciągniętym trzeba naprawdę być?

6. Pomijając górskich maratończyków i wielbicieli SSST pozdro wariaci, kiedy ostatni raz zabrakło Ci kondycji do robienia tego, co sobie zaplanowałaś?

7. Czy Twoja rozgrzewka ma konkretny sens i cel, czy tylko chcesz się podnieść sobie temperaturę?

Naprawdę warto poczytać. Moje ulubione zdanie podsumowujące: Należy mieć umysł otwarty, ale szczelny i krytyczny. Jakiekolwiek myśli nie zakiełkują w Twojej głowie po tym artykule, wiedz, że jeżeli nic nie zmienisz, to nie zmieni się nic. Jeżeli nie jesteś zadowolona z miejsca w którym aktualnie jesteś, ułóż nowy plan. ZAWSZE możesz coś zmienić, a życie jest tylko jedno.

Żeby nie było pesymistycznie - to ta mysz, najsłodsza, najmniejsza baby mouse, która wykopałam o 3-ciej w nocy w zimność, ciemność i kocie zło - akcent humorystyczny w dzisiejszej notce, czyli Angela na rurze. Jak coś, co sprawia mi tyle radości, powodować może jednocześnie morze frustracji? Ta galaretka, ta stopa, dat ass - spoko, za rok będzie lepiej! Enjoy the wiggle.

Komentarze

  1. "(...) i na własne treningi rozciągania i pracy z ciałem.(...)" Jak to czytałem to wydawało mi się, że napisałaś "pracy ciałem"... już chciałem przeglądać anonse na Roksie z Zielonej Góry.

    OdpowiedzUsuń
  2. Absolutnie nie zgadzam się z punktem pierwszym.
    Najczęściej jest tak, że nie lubimy tego, w czym jesteśmy słabi. To się tyczy każdej dziedziny życia. Nie rozumiesz matmy - nienawidzisz jej - i twoja niewiedza tylko się pogłębia. Nie umiesz parkować tyłem - nienawidzisz - więc nie parkujesz. W efekcie cały czas siedzisz w swojej strefie komfortu i nie parkujesz tam, gdzie chcesz, tylko tam, gdzie masz idealne warunki (czyli prawie nigdzie). Dopiero gdy się złamiesz i nauczysz tego, co dotychczas było trudne okazuje się, że to wcale nie jest takie złe obrzydliwe i nie dla ciebie.
    Robiąc to, czego nie lubisz, nie umiesz otwierasz sobie nowe możliwości.

    Nie znosiłem pracy ze sztangą - bo nie miałem mobilności a bez mobilności ciężko robić technikę. Mogłem sobie powiedzieć "to nie dla mnie, nie lubię tego" - ale to byłaby ucieczka i poddanie się. Zacząłem więc robić to, czego nie lubię (bo nie umiem) - czyli mobilność i technikę - i nagle okazało się, ze jednak sztanga to bardzo fajna sprawa ( a poprawiona mobilność pomaga też w innych ćwiczeniach)

    Polecam ten wpis: http://www.dajeszojciec.pl/motywacja/rob-to-czego-nie-potrafisz/

    OdpowiedzUsuń
  3. JAK MOGŁAŚ EKSMITOWAĆ ZWIERZĄTKO?! Przynajmniej wreszcie nagrałaś filmik z rury do jakiejś normalnej muzyki, a nie smętów... ;) Podoba mi się ten układ taneczny! (Wiem, że z mojej klawiatury brzmi to sarkastycznie, ale piszę poważnie.)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się z Ojcem-przedmówcą. Moje podejście do kilku ćwiczeń ewoluowało w sposób zasadniczy. W nawiasach przykładowe wymówki. Nie lubiłem: martwego ciągu (trzeba dbać o kręgosłup), przysiadów (stawy kolanowe mam tylko jedne), wyciskania stojąc (niebezpieczne dla barków), skakanki (duże obciążenie stawów), bieganie (jw.). No i wtedy trafiłem na TGU. I tu już nie miałem żadnej wymówki. Po prostu trzeba było sobie powiedzieć: "Hej, gościu przestań dorabiać ideologię do własnych słabości. Zrób to zanim słabość stanie się ideologią." No i jakoś się przełamałem. Nie lubię burpees - ale tylko dlatego, że jestem w nich cienki jak dupa węża z racji swojej i zgrzytam ze złości zębami jak je robię. Całą resztę już lubię, ale dodawałem ją do treningów ostrożnie, jak gorzką przyprawę do potrawy.

    Inną kwestią jest obciążenie treningiem, obowiązkami, stresem. Gdybym miał konia, to traktowałbym bym go lepiej niż czasem traktuję samego siebie. Dbałbym o to co je, o to jak i ile wypoczywa. Bo nie chciałbym go zamęczyć. Dlaczego tak często nie potrafimy być tacy troskliwi w stosunku do własnych ciał?

    Padłaś? Poleż i pomyśl jaka nauka stąd wypływa. A potem jednak wstawaj i bierz się do roboty, ale postaraj się coś zmienić żeby padać rzadziej (czasem chyba trzeba).
    No i jest jeszcze problem zarabiania na życie własną pasją. Podobno czasem kończy się to tym, że pasja odchodzi, a i tak żyć nie ma z czego.

    OdpowiedzUsuń
  5. "Hej, gościu przestań dorabiać ideologię do własnych słabości. Zrób to zanim słabość stanie się ideologią.” - piękne zdanie. Powinno wisieć w każdej sali treningowej.

    "No i jest jeszcze problem zarabiania na życie własną pasją. Podobno czasem kończy się to tym, że pasja odchodzi, a i tak żyć nie ma z czego" - nie jest tak źle, jak piszesz ;)
    Ponad 10 lat pracuję jako grafik i mogę śmiało powiedzieć, że płacą mi za to, co __było__ moim hobby. Byłem szczęśliwy, bo robiłem to w pracy dla kasy, po pracy dla przyjemności - w kółko robiłem to samo (z małymi wariacjami) i koniec końców zaczęło mnie to nużyć, męczyć. Przejadło się.
    Szczęśliwie, zanim doszedłem do etapu rozgoryczonego i zniechęconego dziada wsiąkłem w sport, dzięki czemu praca znowu sprawia mi przyjemność a po pracy mam... drugą przyjemność na treningach :)

    Grunt to urozmaicenie, bo faktycznie, jak się X lat robi to samo, to można stracić do tego serce.

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak jeszcze odnośnie tego punktu 1. Kiedyś ktoś - pewien nauczyciel podał mi dobrą receptę. Materiał do ćwiczeń dzielimy na 3 listy. Zielona - rzeczy, które lubię i które są dla mnie łatwe. Czerwona - rzeczy trudne, ale da się je robić i lista czarna pt: "nie w tym życiu" np. stanie na samej głowie czy coś. I układając trening należy przeplatać ze sobą rzeczy z zielonej i czerwonej listy, a tylko raz na jakiś czas zrobić coś z tej czarnej, bo a nuż coś się zmieniło :) Listy zmieniają się oczywiście w czasie, raczej w kierunku zapełniania zielonej. U mnie ta recepta działa - nie wiem jak by było z kettlami np., bo tu akurat przychodzę na gotowe :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Angelo, moje zapytanie w pewnej mierze dotyczy tego wpisu. Pokonywanie słabości itd... Otóż zainteresowałaś mnie bardzo pole dance i zastanawiam się nad popełznięciem na próbny trening. Jednak mam kilka obaw. Po pierwsze- wysportowanie. Trenuję dość intensywnie (cardio i nieduże ciężary, które udało mi się zorganizować, czyli 2X7kg i 2X10kg) od roku, a od dwóch miesięcy macham 12kg kettlem i już całkiem w miarę mi to idzie (już nie ma siniaków od snatchy!). Jednak boję się, że na rurce nie dam rady, bo mimo że jestem w stanie robić Twoje kettlowe treningi (i zdecydowanie robię się coraz silniejsza) to wiele ćwiczeń z gatunku kalisteniki (pompki, planki bokiem itd) idą mi jak po grudzie. I nie wiem jak to interpretować, bo jak można machać 12kg a mieć trudności z "męską" pompką? Moją drugą obawą jest to czy jeżeli ktoś właściwie boi się różnych akrobacji jest w stanie sobie na rurce poradzić? Boję się i nie umiem np. zrobić przewrotu a jednocześnie wszystkie te akrobatyczne cuda bardzo mnie pociągają. I nie wiem czy dać sobie spokój czy może jednak spróbować i nie bać się? Serdecznie Cię pozdrawiam i ślę całusy za pasję, którą mnie zaraziłaś (do odważników) oraz pomogłaś mi odzyskać choć trochę zdrowego rozsądku w kole diet, treningów i całego szaleństwa

    OdpowiedzUsuń
  8. świetne! myślę, że bardzo zdrowe i wykonalne. Myślę, że wiele osób ze zdrowym rozsądkiem tak właśnie w życiu postępuje, tylko o tym nie wie ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Dobra dobra, panowie. Wiecie, że się z Wami zgadzam, ale natura przekorna każe mi być adwokatem diabła.

    Na potrzeby dyskusji trzymajmy się stricte sportu, bez odniesień zewnętrznych (matma, brr, matma - jako osoba która na studiach miała 8h matmy tygodniowo - BRRR). A, i przykłady traktujemy jako przykłady - bez wgłębiania się w specyfikę przykładu.

    1. Czy NAPRAWDĘ muszę robić wszystko czego nie lubię, a co może okazać się dla mnie dobre? Rozciąganie jest dobre - ale rozciąganie do jakiego momentu? Wałkowanie jest super - ale czy naprawdę muszę to robić? Chcę dźwigać i nie zaprzątać czasu treningowego innymi bzdurami.

    2. Mogę wygospodarować 1h~1,5 na trening, 5 razy w tygodniu - czy 1/3 tego czasu mam "tracić" na rzeczy, które nie sprawiają mi frajdy? (czyt. trenuję, bo sprawia mi to frajdę)

    3. Ciągnąc temat rekreacyjnego uprawiania sportu - żeby dobrze robić różne "potrzebne" rzeczy, trzeba się ich nauczyć (czas i pieniądze). A ja chcę tylko schudnąć! Ewentualnie - chcę być profesjonalistą w swojej dziedzinie, a nie noobem w kilku.

    4. Robić to, czego nie lubię a powinienem bo XYZ - mogę jak jestem młody, sprawny, mam czas. A co z pozostałą częścią społeczeństwa?

    5. Czy są konkretne badania i wyniki do każdego typu aktywności, które "mówi się", że jest super na..? Mam się opierać na wrażeniach lub dobrej reklamie? Kto mi zagwarantuje, że nie marnuję czasu?

    (podyskutujmy!)

    OdpowiedzUsuń
  10. ^___^ szacun ludu apokalipsy najważniejszy!

    p.s. albo wegetariańska mysz wróciła i popodrzyna nam we śnie gardła, albo mamy kolejnego współlokatora. Coś dzisiaj znowu chrupało orzeszki.

    OdpowiedzUsuń
  11. teraz się zastanawiam, co to "Roksie".

    OdpowiedzUsuń
  12. Szlag by to!
    Rozpisałem się na każdy z punktów po czym wywaliło jakiś błąd internetu.
    Faaaaak mać!

    OdpowiedzUsuń
  13. Nic nie dzieje się bez powodu..? ;}

    OdpowiedzUsuń
  14. ad 1. Jeśli coś będzie/może być dla ciebie dobre a nie robisz tego bo nie lubisz/nie umiesz to znaczy, że na starcie odbierasz sobie szansę na bycie lepszą - lepszą formę, lepsze osiągi etc. Jeśli zadowala cię "poziom", na którym jesteś - to nie musisz, ale jeśli chcesz robić rzeczy bardziej zaawansowane, chcesz wejść "oczko wyżej" - to tak, musisz.

    ad 2. To zależy, co zyskasz "tracąc" ten czas. Jeśli (przykładowo) wskutek rozciągania/ćwiczenia mobilności Twój przysiad pogłębia się o 15-20 cm tym samym umożliwiając Ci wykonywanie ćwiczeń, które wcześniej były niewykonalne (albo szalenie ryzykowne) to nie jest to "strata", tylko czysty zysk.

    ad 3. Jeśli chcesz tylko schudnąć to ogranicz słodycze i truchtaj wieczorami ;)
    Każda życiowa czynność, jeśli ma być wykonywana poprawnie wymaga zainwestowania czasu i pieniędzy. Sport jest tego idealnym przykładem - bo tam technika jest tak samo ważna (jeśli nie ważniejsza) jak siła.
    A za darmo to ciężko nawet w pysk dostać.

    Ad 4. Nie martw się resztą społeczeństwa, rób swoje.
    Chcący szuka sposobów a nie chcący powodów.

    Ad5. Gwarancji nie da nikt. Są za to twarde dowody (kontuzje własne i znajomych) które mówią jasno, że organizm nierozgrzany, nierozciągnięty, pozbawiony mobilności jest bardziej podatny na kontuzje. Każdy fizjoterapeuta powie, że mięsnie rolowane po treningu regenerują się szybciej, bo krążąca krew szybciej usuwa potreningowy syf.

    A w ogóle to co to za pytania? (tak, wiem że prowokacyjne)
    Wydaje mi się, że sport (tym bardziej amatorski) to powinna być przede wszystkim ciekawość, kombinowanie, nauka nowych rzeczy i - przede wszystkim - pokonywanie swoich słabości a nie podeście na zasadzie "dajcie mi konkrety tu i teraz, najlepiej przy minimum zaangażowania z mojej strony".
    Goniłbym takich w cholerę (tak, wiem, kariery trenerskiej bym nie zrobił)

    OdpowiedzUsuń
  15. Znowu - zgadzam się z Twoim argumentowaniem, ale mój kijek tyka zupełnie innego zombie. "(tak, wiem, kariery trenerskiej bym nie zrobił)" tu dopiero jest sedno i puenta całego mojego wpisu - mam wrażenie, że wielu sportowcom to właśnie umyka i dlatego też, wiele osób ich pasji nie rozumie. A jak nie rozumie, to zaczyna stronić od "nawiedzonych". A jak nie ma pojęcia czemu to robimy - to nie szanuje tego. Zuo zuo i mniej lajków pod zdjęciem przebiegniętego maratonu, niż pod fotą domowego sushi, co sprawia, że instruktorzy szybko tracą pasję, co przyczynia się do mniejszej ilości ćwiczących, co z kolei... Ale to dygresja.

    Podrzuciłam artykuł, który zapewne 95% nie przeczyta, a który traktuje właśnie o tym, że 55 letni zawodowy sportowiec pisze o robieniu "jednego", co ma wpływ na wszystko, a nie "wszystkiego" co ma wpływ na jedno. (duże uogólnienie z mojej strony)

    P.S. Ludziom, którzy chcą schudnąć i przychodzą po to do studia, nie mówi się "żryj mniej" jakkolwiek by się to cisnęło na usta ;]

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Czy honorują Państwo karty Benefit?

Średnio kilka razy w miesiącu dostaję telefon z takim pytaniem. Przez pierwsze dwa lata odpowiadałam grzecznie, że "nie, nie honorujemy, ale pierwsze zajęcia oferujemy gratis i mamy świetną ofertę na...". Za każdym razem jednak dostawałam lekko arogancką i znudzoną odpowiedź "a to dziękuję", by nie powiedzieć, że drzwi jebiemnietoizmu waliły mnie w twarz . Przez drugi rok działalności mojego klubu IRON CHURCH , który kosztował i wciąż kosztuje mnie masę zdrowia, nerwów i pieniędzy* *czyli zupełnie jak mój kot , wdawałam się w polemikę typu "nie, nie *honorujemy*, gdyż nasi Instruktorzy PŁACĄ ciężkie pieniądze za oferowaną u nas wiedzę, zatem muszą je zarabiać". Zauważyłam jednak, że spotyka się to z kompletnym brakiem zrozumienia* *seriously, I'm shocked , jak gdybym po chamsku ODMAWIAŁA przyjęcia pieniędzy od firmy Benefit. Nie kwestionuję mojego chamstwa. Po co miałabym się niby tyle uśmiechać i ryzykować pomarszczeniem ryjka na późną starość w w

Jesteś brzydka, gruba i głupia?

Ćwicz z kettlami, a nie będziesz gruba! [wyimaginowane werble] Tak tak, ten żart mi się nigdy nie znudzi. Ale. Porozmawiajmy sobie o CELACH i REZULTATACH . Mój nowy challenge dotyczy podciągania się na drążku - zarówno w podchwycie jak i nachwycie. Chwilę walczyłam ze sobą, czy szpagat nie byłby bardziej szpanerski, ale.. nie ma różnicy dla mojego ego czy urośnie jeszcze bardziej. Na tym etapie praktykowania jebiemnietoizmu pewne rzeczy tracą na znaczeniu. Chociaż ostatnio przeczytana sentencja "Nie mam problemu ze swoim ciałem. Dopóki ktoś na nie nie patrzy." spłynęła na mnie niczym bliss. Przecież wszystko rozchodzi się o tych INNYCH ludzi. Możesz sobie wmawiać, że na jednoosobowej stacji kosmicznej komunikującej się z resztą świata raz na tydzień, codziennie wkładałabyś photoshopa na twarz, rezygnowała z czekoladowego budyniu, goliła nogi, malowała paznokcie czy kremowała swoje przeszczepy. Bitch, please. Skoro więc dążymy do własnych celów by "inni widzieli",

Kettle to nie fitness. Kettle to duma.

Sezon ogórkowy na blogu to problem remontu sali. Nowej. Zajebistej. Sali Centrum KB. Sali, która jest tak wypasiona, że musi mieć własną nazwę. Prawdopodobne jest również, iż przez pierwszy tydzień nie będzie można ludzi z stamtąd wygonić. Tym bardziej za skórę wchodzą mi pytania o moje bieganie. Jako iż więc w końcu presja społeczna mnie wypchnęła do lasu w sobotni wczesny poranek, opiszę tę przygodę. Jutro, kiedy ból mięśni nie pozwoli mi na cenzurę w żadnym znanym mi języku, może być prowokacyjnie notkę pisać. Żeby nie było iż pizda skończona ze mnie, mężnie zgodziłam się na 10km mojego pierwszego w życiu biegu . Prawdę mówiąc miałam spore nadzieje i szanse na to, że po 3cim kilometrze będę nieść Julkę na plecach z powrotem do bazy, gdyż biegła z nami z rozwaloną kostką. W podejrzanie dobrym humorze pozostałe Spartanki oznajmiły, iż właściwie to one tych lasów nie znają , ale co tam! BIEGNIEMY! sooo chicken like! 6 minut na kilometr, czyli bardzo kurze tempo, nie jest w stanie zmę