Przejdź do głównej zawartości

HardStyle lajfstajl - chcieliście, więc płaczcie

Są ludzie którzy żyją od piątku wieczór do niedzieli wieczór. Którzy zrzucają stres jak wąż skórę, tylko w obecności hałasu, alkoholu i innych ludzi. Dla których rozrywka to synonim słowa impreza oraz mecz. Niekoniecznie wszyscy mają ogolone łby, ale na temat głębokości kanionów ich kory mózgowej mogłabym bezczelnie polemizować.

Nigdy nie spodoba Ci się ten blog, jeżeli do nich należysz. *jak masz małego, to też nie.

Jeżeli do nich nie należysz, wytłumaczę Ci, co z Tobą jest nie tak.





Ostatnio byłam na urodzinach - ewidentnie nie moich, jako iż moje wypadają w jeden z najbardziej ujowych dni roku i tylko Tomek zwany Wypadkiem przebija mizerną datę swoją - Dniem Zmarłych. *Ale, od czego byłby FB gdyby nie legalizował instytucji okłamywania ludzi? Zgodnie z moją własną regułą, że definicja imprezowania obejmuje czas powyżej 35min (tak, dzielę życie według zegara dwóch dobrych rozdziałów książki i właśnie tyle własnego życia jestem w stanie marnować dziennie na potrzeby innych ssaków. Dlatego mam kota z którym walczę o wyższy poziom posiadania się w dupie.), mogę śmiało powiedzieć, że nie zaczęłam nawet imprezować. Choć bardzo lubię gospodarzy i sterowalnego balona w kształcie Nemo uważam za hit miesiąca, bezwstydnie opuściłam party w połowie zdania mojego interlokutora.

Nie. To nie moje bycie COOL, FAMOUS or BITCHY.
Co jest ze mną nie tak?

Oprócz tego, że jestem chamem w ładnej skórze, to traktuję czynienie dobrych uczynków jako sposób rozgrzeszania się z własnego życia przed sobą. Jeden dobry uczynek na dzień to liczba nieprzekraczalna, czasem nawet nieosiągalna - szczególnie wtedy, gdy nigdzie z domu nie wychodzę. Zatem sobotni wypad do najlepszej z najlepszych pani weterynarz z Nemo na sznurku - uważam za swoją pokutę. A że nie nagrzeszyłam znacząco, w sensie nie udało mi się nikogo barwnie w ten dzień obrazić, wina nie ciążyła mi bardziej niż na 35min klęczenia na grochu. Wręcz potraktowałam swoją obecność jak inwestycję i zadatek na przyszłe złe zachowanie. Takim to jestem psychologicznym zwyrodnialcem. *i jeżeli Kacha potraktuje mnie za to pawulonem - będziecie wiedzieć pierwsi. Btw. Kachy zwierzątko otwiera nowy konkurs na FB. Stay tuned.

Daję sobie limit obowiązkowych 4 pojawień się "na party". Na rok.
Liczbę zmuszania własnej osoby do brania udziału dłuższego od 35 minut w imprezach masowych podczas których nie pracuję, rozdzielam zgodnie z zasadą:
- 2 imprezy rodzinne,
- 2 imprezy z przypadku, z których ciężko się wykręcić.

95% rozmów toczonych przy imprezowym stole w 95% mnie przeraża. Kiedy ktoś znajomy siedzi obok i może potrzymać mnie za rękę lub nogę - daję radę. Kiedy jednak idę na imprezę jako no_name, bywa różnie. Szczególnie przy licytacjach, kto się bardziej kiedy najebał, kto ile zarobił, kto kogo na co wyjebał, a kto wsiadł za kółko pod wpływem.

Ale co jest z Tobą nie tak, jeżeli się ze mną zgadzasz?
IT'S CALLED HARDSTAJL LAJFSTAJL.

Powtarzając za głosem klasyka: "Problemem nie jest problem, tylko Twoje nastawienie do niego". Jeżeli nie potrafisz cenić swojego czasu, będziesz zawsze w dupę przez los kopanym kapciem. Cenić nie zawsze oznacza "wyceniać". Czasem to zwykłe - szkoda mi czasu na to, życie mi przez palce przecieka.

Jeżeli "dobra imprezka" rozwiązuje większość Twoich życiowych problemów egzystencjalnych, to śmiem twierdzić, że nie tylko życie Ci przecieka.

Łatwo jest rozliczać się z pieniędzy, gdyż są namacalne. W momencie gdy operujesz swoim czasem, pozwalasz by ktoś go marnował lub coś go kradło, nie czujesz z początku straty. Dopiero jakieś wydarzenie, 10 lat nie widziana koleżanka w super formie, kolega w nowym mercedesie, śmierć bliskiej osoby czy zwykły poniedziałek - na chwilę otwierają Ci oczy.

Czemu na chwilę? Bo jeżeli nie są naprawdę zimnym prysznicem, Twój mózg zaczyna w panice się usprawiedliwiać z bezczynności. I znowu w tę wygodną bezczynność wpadasz. Znowu gnijesz w korku, znowu klniesz w kolejce do kasy, znowu bezmyślnie gapisz się w te Internety otwierając je jak lodówkę.

Mój czas to moja własność. Społeczne normy zachowania mam w poważaniu. Kto jak spędza swój czas - szczerze mnie to bzyka. Wiem, że nie muszę robić tego co inni uważają za chillout, by się odstresować czy wybawić. A czy Ty to wiesz?

Pomyślicie, że jako medialne zwierzę muszę męczyć się w towarzystwie, które mnie nie zna i które nie zwraca na mnie uwagi. Nie. Prawda jest taka, że tam gdzie mnie znają lubię chodzić jeszcze mniej. Zawsze czuję oczekiwania co do moich publicznych wystąpień. Jeżeli jestem cicho, ktoś zawsze wsadzi mnie na minę pt.sport. I LEPIEJ ŻEBY BYŁO MĄDRZE, ZABAWNIE I UJMUJĄCO, bo przecież Angela LUBI GADAĆ. Ludzie, ile czasu można symulować błyskotliwą inteligencję gadając o tym samym?

- "To weź mi coś doradź, bo chcę schudnąć"

- "Biorę 250 zł za godzinę swojego doradztwa, kart kredytowych nie przyjmuję" - i znowu Angela jest BUCEM IMPREZY. Zakichana gwiazdessa nawet nie ma pokory na tyle, by spłonąć rumieńcem ze wstydu pod naporem oburzonych spojrzeń umysłowych nierobów.

Każdy kto zarabia w "specjalistycznym" zawodzie, będzie to rozumiał bez tłumaczenia. Udawanie, że zawodowo zajmuję się malowaniem kodów kreskowych na produktach Biedronki jeszcze ani razu nie przeszło. Damn. Widocznie nie wczuwam się wystarczająco.

Puenta pierwszej notki lajstajlowej: żyj swoim życiem. Jeżeli plujesz sobie w brodę każdego dnia nienawidząc każdej z 8 godzin swojej pracy - to Twój bajzel. Albo zmienisz swoje nastawienie do tego co robisz, albo szukaj czegoś innego. Jeżeli nie masz nawet godziny czasu dziennie dla siebie, by robić to co sprawia, że czujesz, że żyjesz - to Twój bajzel. Poucinaj minuty, które rozdajesz za darmo innym i sklej je w pełną godzinę. Jeżeli ktoś cięgle żeruje za darmo na Twojej wiedzy/czasie - To Twój bajzel. Upierdalaj znajomości bez litości. Bez "Co inni pomyślą". Chcą tracić swój czas na myśleniu o Tobie? Ich bajzel.

Życie hardstyle to codzienne branie odpowiedzialności za siebie i radzenie sobie z rezultatami. Bo HardStyle nie znaczy "ostro wpierdol", tylko "twardo, krótko i z głową".





TRENING dla początkujących i tych ledwo machających:

1. Martwy ciąg 8kg lub 12kg x10 x5 serii
2. Swing oburącz (x5 + x7 + x10 = 1 seria) 8kg lub 12kg jaki masz x5 serii
3. Push Press 8kg lub 12kg x3 powtórzenie na rękę x5 serii
4. Rosyjskie brzuszki 8kg x7 powtórzeń x3 serie

WERSJA dla zapalonych kettlarzy:

1. Martwy ciąg 20kg lub 32kg x10powtórzeń x5 serii
2. Dead Swing x5 + x7 + x10 =1 seria, 20kg lub 32kg x3 serie
3. Military Press 75% max ciężaru x1 powtórzenie na rękę x10 serii
4. Rosyjskie brzuszki 12kg lub 20kg x10powtórzeń x3 serie

Komentarze

  1. Myślę, że... Nie myślę. Oszalałem. Zrobię sobie dziarę z Twoim zdjęciem. Ależ w Tobie buzuje! Zdania są tylko wąskim przesmykami nad oceanem czerwonej lawy... Kto nie zna drogi, ten skwierczy i zamienia się w bryłkę żużlu. :-)
    Ogólnie to tzw. relacje międzyludzkie są totalnie przereklamowane. "Socjopaci wszystkich krajów! Łączmy się!" Czekaj... Absurdem zapachniało.
    Pozdrawiam socjopatycznie :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Jeżeli nie potrafisz cenić swojego czasu, będziesz zawsze w dupę przez los kopanym kapciem. Cenić nie zawsze oznacza „wyceniać”. Czasem to zwykłe – szkoda mi czasu na to, życie mi przez palce przecieka."
    Pięknie powiedziane i nad wyraz prawdziwe

    OdpowiedzUsuń
  3. Moim zdaniem nie chodzi o to, że relacje są przereklamowane - człowiek to mimo wszystko zwierzę stadne. Rzecz w tym, iż aktualnie mamy epokę szybkich i bardzo płytkich relacji międzyludzkich. Kiedyś (i tu wyjdzie na jaw, jaka ze mnie skamielina) żeby kogoś poznać, trzeba było kawałka czasu: żeby się pospotykać, żeby pogadać, żeby razem kilka rzeczy zrobić. Czas weryfikował, czy komuś było po drodze z nami, czy nie.
    Dziś mamy natychmiastową łączność z niemal dowolną osobą na świecie (byle miała w zasięgu wzroku maszt telefonii mobilnej), szybciutko możemy sobie sprawdzić na "fejsiku", instagramie i "tłiterze", z kim mamy do czynienia. Tyle że internetowa kreacja siebie samego niekoniecznie musi mieć wiele wspólnego z rzeczywistą osobą; jest raczej towarem, który sprzedaje się światu.
    W szczególnie czarnej du.. są wszelkiej maści odmieńcy, fani rzeczy niespotykanych i dziwnych (wyłączamy w tym momencie kwestie sypialniane); tacy mają przekichane z góry, w sumie na jakieś zrozumienie mogą liczyć tylko ze strony podobnych do nich wybryków natury.
    W efekcie jeśli przeciętność spotyka się z innością, nie potrafi jej zrozumieć ("ale po co ci to?") i ją ignoruje. Od siebie dodam - i wzajemnie, bo szkoda czasu na tłumaczenie komuś, co fajnego jest w (tu proszę wstawić swoje odjechane/niecodzienne/dziwne hobby).
    Droga Gwiazdesso, co nie spłonęła rumieńcem - po prostu inni uczestnicy imprezy nie rozumieli, że Twoja wiedza i czas poświęcony na jej zdobycie to (przepraszam za nieeleganckie słowa) towar i kapitał jednocześnie, który pomnażasz i sprzedajesz jako usługę. Oni chcieli już, teraz i za darmo. A tak nie było, nie ma i nigdy nie będzie - specjalistyczna wiedza i umiejętności (to nie kadzenie Tobie, tylko stwierdzenie faktu) zawsze kosztowały i będą kosztować. Jeśli chcą darmo, niech zajrzą na Twoją stronę - i zainwestują swój czas, żeby poczytać, co masz do powiedzenia. A na imprezach możesz rozdawać swoje wizytówki - może ktoś dzięki temu zajrzy na stronę i coś zmieni w swoim życiu?
    Ściski

    OdpowiedzUsuń
  4. Nieprawda, mam małego a blog mi się podoba!

    OdpowiedzUsuń
  5. małe psy się nie liczą, a małe kotki są słodkie.

    OdpowiedzUsuń
  6. super :) haha.
    fajnie, że jest nas więcej :))
    (tych innych)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciesze sie, bo czasem juz mialem chwile zwatpienia, ze to ze mna cos jest nie tak. Ze unikam korpo imprezek, "najebek" towarzyskich itp. Dzieki za artykul :)

    --
    Foka

    OdpowiedzUsuń
  8. Sierpówka na kettlu rządzi. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziś przeczytałam ten tekst,gdyż niedawno znalazłam Twojego bloga -i cóż -pocieszające ,że nie jestem jedynym" dziwolągiem",.

    OdpowiedzUsuń
  10. No. Jest nas już dwoje ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Czy honorują Państwo karty Benefit?

Średnio kilka razy w miesiącu dostaję telefon z takim pytaniem. Przez pierwsze dwa lata odpowiadałam grzecznie, że "nie, nie honorujemy, ale pierwsze zajęcia oferujemy gratis i mamy świetną ofertę na...". Za każdym razem jednak dostawałam lekko arogancką i znudzoną odpowiedź "a to dziękuję", by nie powiedzieć, że drzwi jebiemnietoizmu waliły mnie w twarz . Przez drugi rok działalności mojego klubu IRON CHURCH , który kosztował i wciąż kosztuje mnie masę zdrowia, nerwów i pieniędzy* *czyli zupełnie jak mój kot , wdawałam się w polemikę typu "nie, nie *honorujemy*, gdyż nasi Instruktorzy PŁACĄ ciężkie pieniądze za oferowaną u nas wiedzę, zatem muszą je zarabiać". Zauważyłam jednak, że spotyka się to z kompletnym brakiem zrozumienia* *seriously, I'm shocked , jak gdybym po chamsku ODMAWIAŁA przyjęcia pieniędzy od firmy Benefit. Nie kwestionuję mojego chamstwa. Po co miałabym się niby tyle uśmiechać i ryzykować pomarszczeniem ryjka na późną starość w w

Jesteś brzydka, gruba i głupia?

Ćwicz z kettlami, a nie będziesz gruba! [wyimaginowane werble] Tak tak, ten żart mi się nigdy nie znudzi. Ale. Porozmawiajmy sobie o CELACH i REZULTATACH . Mój nowy challenge dotyczy podciągania się na drążku - zarówno w podchwycie jak i nachwycie. Chwilę walczyłam ze sobą, czy szpagat nie byłby bardziej szpanerski, ale.. nie ma różnicy dla mojego ego czy urośnie jeszcze bardziej. Na tym etapie praktykowania jebiemnietoizmu pewne rzeczy tracą na znaczeniu. Chociaż ostatnio przeczytana sentencja "Nie mam problemu ze swoim ciałem. Dopóki ktoś na nie nie patrzy." spłynęła na mnie niczym bliss. Przecież wszystko rozchodzi się o tych INNYCH ludzi. Możesz sobie wmawiać, że na jednoosobowej stacji kosmicznej komunikującej się z resztą świata raz na tydzień, codziennie wkładałabyś photoshopa na twarz, rezygnowała z czekoladowego budyniu, goliła nogi, malowała paznokcie czy kremowała swoje przeszczepy. Bitch, please. Skoro więc dążymy do własnych celów by "inni widzieli",

Kettle to nie fitness. Kettle to duma.

Sezon ogórkowy na blogu to problem remontu sali. Nowej. Zajebistej. Sali Centrum KB. Sali, która jest tak wypasiona, że musi mieć własną nazwę. Prawdopodobne jest również, iż przez pierwszy tydzień nie będzie można ludzi z stamtąd wygonić. Tym bardziej za skórę wchodzą mi pytania o moje bieganie. Jako iż więc w końcu presja społeczna mnie wypchnęła do lasu w sobotni wczesny poranek, opiszę tę przygodę. Jutro, kiedy ból mięśni nie pozwoli mi na cenzurę w żadnym znanym mi języku, może być prowokacyjnie notkę pisać. Żeby nie było iż pizda skończona ze mnie, mężnie zgodziłam się na 10km mojego pierwszego w życiu biegu . Prawdę mówiąc miałam spore nadzieje i szanse na to, że po 3cim kilometrze będę nieść Julkę na plecach z powrotem do bazy, gdyż biegła z nami z rozwaloną kostką. W podejrzanie dobrym humorze pozostałe Spartanki oznajmiły, iż właściwie to one tych lasów nie znają , ale co tam! BIEGNIEMY! sooo chicken like! 6 minut na kilometr, czyli bardzo kurze tempo, nie jest w stanie zmę