Po co mi ten blog? Gwiazdą bynajmniej się nie czuję, nie mam syndromu Biebera, szmalu na tym nie natrzaskam.
Chcę Ci powiedzieć, że odzyskanie panowania nad własnym ciałem jest kwestią charakteru, a nie dostępu do cudów chirurgii plastycznej. (Oprócz cycków - cycków inaczej niż przez ciążę, powiększyć się nie da. Szkoda Twojego smarowania się kremami.) (Tak tak, ciężkie i głębokie westchnienia nic nie dadzą.)
Od kiedy trenuję Krav Magę, czyli od 2004 roku, względnie udaje mi się bez przeszkód utrzymywać jeden rozmiar ciuchów.
Kryzys dotknął moją skromną ze wszech miar osobę latem 2011 roku.
(Czyli świeży kryzys.)
Po 5 dniach ostrych treningów na świeżym powietrzu ku uciesze turystów (popularnie zwanym obozem treningowym), stłukłam sobie dupę spadając z wagi w łazience.
"No bez przesady!" warknęłam z niecenzuralnym przecinkiem i poszłam płakać do koleżanek. Koleżanki oczywiście zdementowały jakiekolwiek widma tragedii. Że nie widać, że przesadzam, że przecież dobrze wyglądam. No jak szlag.
Jesteś w stanie zrozumieć co oznacza utrata kontroli nad własnym ciałem, jeżeli sama tego doświadczyłaś.
Wszystko jest dobrze-dobrze, a potem nagle BAM! I jest źle.
Etap zajadania problemów zatrzymał się ostro w cuglach, kiedy ledwo wpięłam się w ulubione jeansy.
Wstyd przyznać, przeszłam na dietę. A że ostatnią stosowałam za czasów dopinania się w sukienkę komunijną, zrobiłam wywiad środowiskowy na internecie. Oczywiście - fora kulturystyczne.
Płynnie przeszłam do mniej drastycznych środków, ale również zakładających 6 mikroskopijnych posiłków dziennie. Nauczyłam się tabel nie tylko kaloryczności, ale i stosunku węglowodanów/białka/tłuszczów. Wypełniłam wszystkie zalecenia ekspertów. Depresja osiągnęła apogeum. Prawie zaczęłam wierzyć, że "taka już moja uroda" i "widocznie to genetyczne".
Jak może nie wiecie, na początku każda dieta jest skuteczna. Wiąże się to ze stopniowym opróżnianiem się układu pokarmowego i zmniejszeniu się retencji wody w organizmie w związku z obniżeniem rezerw glikogenu, który zatrzymuje ją w mięśniach.
Taaaaak. Nie wiedzieliście.
Mój organizm, nauczony latami treningów siłowo-wytrzymałościowych, wiedział jednak lepiej. Cierpliwie czekał aż dieta mi się znudzi. Z trudem wypracowana masa mięśniowa spalała się na treningach, tłuszcz miał się dobrze.
Po dwóch miesiącach dałam spokój diecie. Ilość posiłków przyprawiała mnie o agresję. Zamawianie w restauracji na obiad sałaty z dodatkiem sałaty, przyprawiało o agresję. Ciemny ryż i brak białego pieczywa - przyprawiał o agresję.
Wróciłam do swoich niezdrowych trzech posiłków z dużą ilością węglowodanów. Został mi tylko nawyk picia zielonej herbaty zamiast kawy. Od września straciłam 3cm w obwodzie całego ciała. Nie "w sumie", tylko po 3 cm każdego wymiaru. (Jeżeli myślisz że takie przejście w wadze<60kg jest łatwe, pomyśl o tym jako o zrzuceniu 20kg przy wadze 90kg.)
Masa mięśniowa ma się dobrze. Waga ma się dobrze. Gdzie ten sekret..?
Chcę Ci powiedzieć, że odzyskanie panowania nad własnym ciałem jest kwestią charakteru, a nie dostępu do cudów chirurgii plastycznej. (Oprócz cycków - cycków inaczej niż przez ciążę, powiększyć się nie da. Szkoda Twojego smarowania się kremami.) (Tak tak, ciężkie i głębokie westchnienia nic nie dadzą.)
Od kiedy trenuję Krav Magę, czyli od 2004 roku, względnie udaje mi się bez przeszkód utrzymywać jeden rozmiar ciuchów.
Kryzys dotknął moją skromną ze wszech miar osobę latem 2011 roku.
(Czyli świeży kryzys.)
Po 5 dniach ostrych treningów na świeżym powietrzu ku uciesze turystów (popularnie zwanym obozem treningowym), stłukłam sobie dupę spadając z wagi w łazience.
"No bez przesady!" warknęłam z niecenzuralnym przecinkiem i poszłam płakać do koleżanek. Koleżanki oczywiście zdementowały jakiekolwiek widma tragedii. Że nie widać, że przesadzam, że przecież dobrze wyglądam. No jak szlag.
Jesteś w stanie zrozumieć co oznacza utrata kontroli nad własnym ciałem, jeżeli sama tego doświadczyłaś.
Wszystko jest dobrze-dobrze, a potem nagle BAM! I jest źle.
Etap zajadania problemów zatrzymał się ostro w cuglach, kiedy ledwo wpięłam się w ulubione jeansy.
Wstyd przyznać, przeszłam na dietę. A że ostatnią stosowałam za czasów dopinania się w sukienkę komunijną, zrobiłam wywiad środowiskowy na internecie. Oczywiście - fora kulturystyczne.
Płynnie przeszłam do mniej drastycznych środków, ale również zakładających 6 mikroskopijnych posiłków dziennie. Nauczyłam się tabel nie tylko kaloryczności, ale i stosunku węglowodanów/białka/tłuszczów. Wypełniłam wszystkie zalecenia ekspertów. Depresja osiągnęła apogeum. Prawie zaczęłam wierzyć, że "taka już moja uroda" i "widocznie to genetyczne".
Jak może nie wiecie, na początku każda dieta jest skuteczna. Wiąże się to ze stopniowym opróżnianiem się układu pokarmowego i zmniejszeniu się retencji wody w organizmie w związku z obniżeniem rezerw glikogenu, który zatrzymuje ją w mięśniach.
Taaaaak. Nie wiedzieliście.
Mój organizm, nauczony latami treningów siłowo-wytrzymałościowych, wiedział jednak lepiej. Cierpliwie czekał aż dieta mi się znudzi. Z trudem wypracowana masa mięśniowa spalała się na treningach, tłuszcz miał się dobrze.
Po dwóch miesiącach dałam spokój diecie. Ilość posiłków przyprawiała mnie o agresję. Zamawianie w restauracji na obiad sałaty z dodatkiem sałaty, przyprawiało o agresję. Ciemny ryż i brak białego pieczywa - przyprawiał o agresję.
Wróciłam do swoich niezdrowych trzech posiłków z dużą ilością węglowodanów. Został mi tylko nawyk picia zielonej herbaty zamiast kawy. Od września straciłam 3cm w obwodzie całego ciała. Nie "w sumie", tylko po 3 cm każdego wymiaru. (Jeżeli myślisz że takie przejście w wadze<60kg jest łatwe, pomyśl o tym jako o zrzuceniu 20kg przy wadze 90kg.)
Masa mięśniowa ma się dobrze. Waga ma się dobrze. Gdzie ten sekret..?
Komentarze
Prześlij komentarz