Przejdź do głównej zawartości

Cel na wiosnę – zacznę biegać. Nie tylko za nowymi butami.

Specjalnie z dedykacją dla Bolechandro, który biega w soboty o 6:30 rano, słów kilka na temat CZEMU NIE BIEGAM i śpię do 10:00.

Ogólnie więc o bieganiu – bieganie dobre jest.
Bieganie interwałem – jeszcze lepsze jest.
Posiadanie terenowego auta – jest jeszcze, jeszcze lepsze.

Ale wracając do tematu biegania, to lubię sobie tłumaczyć, że damy nie biegają. Od tego mają służbę.
Jednym ze złych nawyków ruchowych, które zdołałam w sobie przezwyciężyć (cel zimowy osiągnięty) jest niechęć do skakania na skakance. Teraz skaczę dwa razy w tygodniu po minimum 5 minut. Ktoś może teraz parsknąć śmiechem i wyzwać mnie od amatorek – ale uważam, że skakanie powyżej 15 minut to po prostu brak pomysłu na trening i nadwyrężanie ścięgien przy kostkach. Skakanie do 7 minut (czyli dwie mp3-jki) (po pewnym czasie wiele rzeczy zaczyna się liczyć w ilościach mp3-jek) to czysta przyjemność na pewnym etapie kondycji fizycznej.

Podobno tak jest również z bieganiem. Mam kolegów i koleżanki, co biegają notorycznie i nie rozumieją tej mojej wrodzonej niechęci. Z drugiej strony bardziej prawdopodobne jest, że szybciej zacznę biegać, niż jeździć na rowerze. I znowu SZOK. „Ty, taka wysportowana.. to co ty w sumie robisz? Tylko tymi kulkami machasz..?”

.

Eh. No tak. Mam jeszcze pasje nie związane ze sportem. A doba wciąż ma tylko 24h.

Faktem jest, że często biega się w towarzystwie drugiej osoby. Jest to rodzaj motywacji, służy również aspektom towarzyskim. Niestety, jestem stworzeniem tak gadatliwym, że aż denerwującym dla samej siebie.

Bieganie jest jednym ze sprawdzonych sposobów na zrzucenie wagi. Jednak nie truchtanie czy jogging. Wiele kobiet po prostu nie wie jak biegać i szybko się zniechęcają. Wiele idzie korzystać z bieżni i w najlepszym wypadku wychodzą z lepszą wydolnością płuc. Jestem przeciwnikiem bieżni z dwóch powodów:
1. bieg w nierównym terenie daje kolosalnie lepsze rezultaty,
2. bieg w terenie nic nie kosztuje, a daje realną skalę osiągnięcia czegoś – 3km w lesie to nie to samo co 3km na cyfrowym liczniku.
Jasne, że jest możliwość iż nikt NIE ZOBACZY jak ciężko trenujesz na swoją sylwetkę, albo że prysznic będzie musiał poczekać. Co innego jednak lansowanie się a dążenie do postawionych sobie celów.

A propo celów – masz już coś konkretniejszego od „wezmę się za siebie”? Dieta MŻ też podchodzi pod cel ogólny. „Zacznę coś ćwiczyć” jest słabe. Stać Cię na więcej.

Zrób listę czynności fizycznych, których nie lubisz i nie robisz (nie mówię o prasowaniu). Następnie zrób rachunek ZA i PRZECIW. W końcu wybierz czynność, która ma znamiona najrealniejszej do spełnienia. Zrób z tego swój CEL.

I tak, moim celem jest „na wiosnę zacznę biegać raz w tygodniu, pół godziny”.
a) Wiosna zaczyna się od kwietnia
b) Raz w tygodniu mnie nie zabije
c) Pół godziny biegu – nie ilość kilometrów - nie demotywuje.

Nawet jeżeli nie zauważę rezultatów w maju – będę wiedziała, że czegoś dokonałam, nawet jeżeli mi się to suma summarum nie spodoba. I wyznaczę kolejny cel. Bo to rutyna zabija charakter. A bez charakteru nie można mówić o osobowości.

Komentarze

  1. A ja się szykuję do maratonu :-) I jako główne przygotowanie siłowe robię challenge "10000 swingów" (wczoraj pękło 5000)
    W poprzedniej edycji 10000 poprawiłem swój czas na 10 km o 1:30'... bez biegania. Samym swingiem. Fajny tekst ostatnio znalazłem o bieganiu:
    http://www.fitnow.pl/pl/3/626/2348
    " „Bieganie to matka wszystkich sportów poprawiających kondycję”, mówi. „Bez biegania nie masz korpusu. Jeśli biegasz, możesz zajmować się wszystkim - judo, rugby, boksem, ale podstawą tego wszystkiego jest bieganie. To struktura dla siły i korpusu. Bieganie to twoja podstawa, to twoje korzenie”."
    Ciekawe.
    Lubię to cholerstwo, chociaż, będąc zdrowym, dużym facetem nie potrafię dogonić tych wszystkich chudzielców na nóżkach grubości kijków do nordic-walking :-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Czy honorują Państwo karty Benefit?

Średnio kilka razy w miesiącu dostaję telefon z takim pytaniem. Przez pierwsze dwa lata odpowiadałam grzecznie, że "nie, nie honorujemy, ale pierwsze zajęcia oferujemy gratis i mamy świetną ofertę na...". Za każdym razem jednak dostawałam lekko arogancką i znudzoną odpowiedź "a to dziękuję", by nie powiedzieć, że drzwi jebiemnietoizmu waliły mnie w twarz . Przez drugi rok działalności mojego klubu IRON CHURCH , który kosztował i wciąż kosztuje mnie masę zdrowia, nerwów i pieniędzy* *czyli zupełnie jak mój kot , wdawałam się w polemikę typu "nie, nie *honorujemy*, gdyż nasi Instruktorzy PŁACĄ ciężkie pieniądze za oferowaną u nas wiedzę, zatem muszą je zarabiać". Zauważyłam jednak, że spotyka się to z kompletnym brakiem zrozumienia* *seriously, I'm shocked , jak gdybym po chamsku ODMAWIAŁA przyjęcia pieniędzy od firmy Benefit. Nie kwestionuję mojego chamstwa. Po co miałabym się niby tyle uśmiechać i ryzykować pomarszczeniem ryjka na późną starość w w

Jesteś brzydka, gruba i głupia?

Ćwicz z kettlami, a nie będziesz gruba! [wyimaginowane werble] Tak tak, ten żart mi się nigdy nie znudzi. Ale. Porozmawiajmy sobie o CELACH i REZULTATACH . Mój nowy challenge dotyczy podciągania się na drążku - zarówno w podchwycie jak i nachwycie. Chwilę walczyłam ze sobą, czy szpagat nie byłby bardziej szpanerski, ale.. nie ma różnicy dla mojego ego czy urośnie jeszcze bardziej. Na tym etapie praktykowania jebiemnietoizmu pewne rzeczy tracą na znaczeniu. Chociaż ostatnio przeczytana sentencja "Nie mam problemu ze swoim ciałem. Dopóki ktoś na nie nie patrzy." spłynęła na mnie niczym bliss. Przecież wszystko rozchodzi się o tych INNYCH ludzi. Możesz sobie wmawiać, że na jednoosobowej stacji kosmicznej komunikującej się z resztą świata raz na tydzień, codziennie wkładałabyś photoshopa na twarz, rezygnowała z czekoladowego budyniu, goliła nogi, malowała paznokcie czy kremowała swoje przeszczepy. Bitch, please. Skoro więc dążymy do własnych celów by "inni widzieli",

Kettle to nie fitness. Kettle to duma.

Sezon ogórkowy na blogu to problem remontu sali. Nowej. Zajebistej. Sali Centrum KB. Sali, która jest tak wypasiona, że musi mieć własną nazwę. Prawdopodobne jest również, iż przez pierwszy tydzień nie będzie można ludzi z stamtąd wygonić. Tym bardziej za skórę wchodzą mi pytania o moje bieganie. Jako iż więc w końcu presja społeczna mnie wypchnęła do lasu w sobotni wczesny poranek, opiszę tę przygodę. Jutro, kiedy ból mięśni nie pozwoli mi na cenzurę w żadnym znanym mi języku, może być prowokacyjnie notkę pisać. Żeby nie było iż pizda skończona ze mnie, mężnie zgodziłam się na 10km mojego pierwszego w życiu biegu . Prawdę mówiąc miałam spore nadzieje i szanse na to, że po 3cim kilometrze będę nieść Julkę na plecach z powrotem do bazy, gdyż biegła z nami z rozwaloną kostką. W podejrzanie dobrym humorze pozostałe Spartanki oznajmiły, iż właściwie to one tych lasów nie znają , ale co tam! BIEGNIEMY! sooo chicken like! 6 minut na kilometr, czyli bardzo kurze tempo, nie jest w stanie zmę