Przejdź do głównej zawartości

Ratunku, wieloryb!

„Droga Angelo, moja dziewczyna przestała o siebie dbać i tyje w oczach. Co mam zrobić?”

Zamontuj jej lustro na lodówce.

Ok, jestem złośliwa ale tylko z odruchu bezwarunkowego. I nie, żaden facet nigdy nie zadałby mi takiego pytania, gdyż najważniejsze pytanie jakie jest w stanie zadać facet innej kobiecie na temat swojej - brzmi „O co jej chodzi?!!” gdzieś wciskając jeszcze podwórkową łacinę. I nie twierdzę, że faceci są prości. Faceci owszem, mają skomplikowane przemyślenia na temat swoich kobiet, jednak jest to ten poziom trudności, który u kobiet zachodzi w sytuacji pomiędzy „do turkusu dobrać błękit czy żółć?”. (pozdrawiam wszystkich heteroseksualnych mężczyzn, którzy w tym momencie zastanawiają się na jakiej PLANECIE byłby to PROBLEM).

Anyway, mężczyźni mają problem „tyjących kobiet”. Gdyż w związkach – tyją właściwie wszyscy. Jeżeli nie po równo – to ta różnica jest okazalsza u drugiej połówki. Schemat jest prosty – zdobyte-zaklepane-odpust. Stąd tylko krok od:

„Namów moją kobietę by zaczęła do ciebie przychodzić trenować!”

Eeee, I don’t think so.

Wierzę w to co robię na sali treningowej. Mam rzetelne dowody na to, że trening działa i przynosi efekty. Że to nie kwestia fajnej zabawy do muzyki i „wyszalenia się”. Trening to duma z własnych osiągów, apetyt na więcej, satysfakcja i wiara we własne możliwości.

Trening daje mi siłę i spokój do radzenia sobie z życiem, a nie możliwości picia darmowych drinków na dyskotece.

Trening nie jest od tego by odchudzić kobietę, by samiec nie wstydził się pokazać z nią publicznie.

Trening nie jest od tego by odchudzić kobietę, by zdobyła innego samca.

I nikt nie uwierzy na słowo, że ma zmęczyć dupę, spocić pysk – i że będzie od tego szczęśliwszy, szczególnie w dzień zakwasów.

Więc nie, nie będę przekonywać słowami nikogo. TY zaciągnij swoją kobietę na salę, a ja zrobię co w mojej mocy, by poczuła to, co czuje każda z regularnie trenujących osób – spokój ducha.

Trening to nie kara za tycie.



Twoja czterominutowa „trucizna”
Czas: 4 minuty - seria

Ćwiczenia:
1. Podpór z ruchomymi nóżkami
2. Wiosłowanie kettelkiem i podciąganie kettelka bokiem
3. Jaskółka vel Żuraw
4. Brzuszki i mostowanie
5. Deseczka z nóżką cyk!

Twoja rozpiska:
Ok, wiosłowanie troszku mi się nie nagrało – ale zauważą to tylko wtajemniczeni. Pochyl się ciut bardziej i spróbuj wyczuć pracę motyla – to ten mięsień na plecach, na którym zapinasz biustonosz.
Zielona – 2 serie: po 10 wszystkiego.
Pomarańczowa –3 serie: po 10 wszystkiego, brzuszków po 20.
Czerwona – j.w. – 4 serie i więcej.
Enjoy!

Komentarze

  1. Hej! Siedzę od tygodnia na stażu i mam wrażenie, że już zdążyłam się upaść do rozmiarów humbaka. Co za pokręcony zawód sobie wybrałam... W sumie Ty też. :P
    Więc obu nam życzę cierpliwości! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ponad rok temu chodząc z moim facetem po markecie.. szukajac ;czegos slodkiego bo mam zly dzien i wszystko mnie wkurza i dobija; mówil do mnie ;po cholere ci ten batonik.. bedziesz pozniej chodzic i narzekac jaka gruba jestes; oczywiscie jak normalna kobieta obrazalam sie na niego 'nie kochasz mnie juz?; ;powienienes mnie kochac taka jaka jestem...; haha teraz śmieje się z tego a co najwazniejsze teraz to rozumiem, byłam przerazliwie gruba, chodziłam zrzedziłam narzekałam na wszystkich i wszystko.. szukałam sobie tylko obiektów wiekszych ode mnie żeby obgadać ;patrz jaka ona ma duza dupe; ... totlanie puste ale prawdziwe. Teraz rozumiem o co mu chodzilo. po 1 mial dosc mojego marudzenia na temat wygladu a po drugie bylam cholernie gruba za gruba. Chcial mi pomoc, ale to ja nie chcialam dac sobie pomoc. lepiej bylo sie obrazać na niego i caly świat. straszne ale prawdziwe. dobrze ze w glowie mi sie pozmienialo i z tego ciesze sie najbardziej ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Czy honorują Państwo karty Benefit?

Średnio kilka razy w miesiącu dostaję telefon z takim pytaniem. Przez pierwsze dwa lata odpowiadałam grzecznie, że "nie, nie honorujemy, ale pierwsze zajęcia oferujemy gratis i mamy świetną ofertę na...". Za każdym razem jednak dostawałam lekko arogancką i znudzoną odpowiedź "a to dziękuję", by nie powiedzieć, że drzwi jebiemnietoizmu waliły mnie w twarz . Przez drugi rok działalności mojego klubu IRON CHURCH , który kosztował i wciąż kosztuje mnie masę zdrowia, nerwów i pieniędzy* *czyli zupełnie jak mój kot , wdawałam się w polemikę typu "nie, nie *honorujemy*, gdyż nasi Instruktorzy PŁACĄ ciężkie pieniądze za oferowaną u nas wiedzę, zatem muszą je zarabiać". Zauważyłam jednak, że spotyka się to z kompletnym brakiem zrozumienia* *seriously, I'm shocked , jak gdybym po chamsku ODMAWIAŁA przyjęcia pieniędzy od firmy Benefit. Nie kwestionuję mojego chamstwa. Po co miałabym się niby tyle uśmiechać i ryzykować pomarszczeniem ryjka na późną starość w w

Jesteś brzydka, gruba i głupia?

Ćwicz z kettlami, a nie będziesz gruba! [wyimaginowane werble] Tak tak, ten żart mi się nigdy nie znudzi. Ale. Porozmawiajmy sobie o CELACH i REZULTATACH . Mój nowy challenge dotyczy podciągania się na drążku - zarówno w podchwycie jak i nachwycie. Chwilę walczyłam ze sobą, czy szpagat nie byłby bardziej szpanerski, ale.. nie ma różnicy dla mojego ego czy urośnie jeszcze bardziej. Na tym etapie praktykowania jebiemnietoizmu pewne rzeczy tracą na znaczeniu. Chociaż ostatnio przeczytana sentencja "Nie mam problemu ze swoim ciałem. Dopóki ktoś na nie nie patrzy." spłynęła na mnie niczym bliss. Przecież wszystko rozchodzi się o tych INNYCH ludzi. Możesz sobie wmawiać, że na jednoosobowej stacji kosmicznej komunikującej się z resztą świata raz na tydzień, codziennie wkładałabyś photoshopa na twarz, rezygnowała z czekoladowego budyniu, goliła nogi, malowała paznokcie czy kremowała swoje przeszczepy. Bitch, please. Skoro więc dążymy do własnych celów by "inni widzieli",

Kettle to nie fitness. Kettle to duma.

Sezon ogórkowy na blogu to problem remontu sali. Nowej. Zajebistej. Sali Centrum KB. Sali, która jest tak wypasiona, że musi mieć własną nazwę. Prawdopodobne jest również, iż przez pierwszy tydzień nie będzie można ludzi z stamtąd wygonić. Tym bardziej za skórę wchodzą mi pytania o moje bieganie. Jako iż więc w końcu presja społeczna mnie wypchnęła do lasu w sobotni wczesny poranek, opiszę tę przygodę. Jutro, kiedy ból mięśni nie pozwoli mi na cenzurę w żadnym znanym mi języku, może być prowokacyjnie notkę pisać. Żeby nie było iż pizda skończona ze mnie, mężnie zgodziłam się na 10km mojego pierwszego w życiu biegu . Prawdę mówiąc miałam spore nadzieje i szanse na to, że po 3cim kilometrze będę nieść Julkę na plecach z powrotem do bazy, gdyż biegła z nami z rozwaloną kostką. W podejrzanie dobrym humorze pozostałe Spartanki oznajmiły, iż właściwie to one tych lasów nie znają , ale co tam! BIEGNIEMY! sooo chicken like! 6 minut na kilometr, czyli bardzo kurze tempo, nie jest w stanie zmę