Przejdź do głównej zawartości

Pomiędzy pumą a krową.

Czy gdyby tak wyglądała Twoja pierwsza lalka Barbie, to lubiłabyś swoje ciało bardziej?



Zeszły weekend spędziłam na warszawskiej siłowni, machając kettlem oczywiście. Jechałam tam trochę jak taka kura ze wsi i przez pusty mój łeb czasem przepłynęła myśl niewesoła, związana z sezonowymi kompleksami na temat własny i wylaszczonych instruktorek personalnych. W końcu w Warszawie na pewno mają światło i czyste lustra i nie da się ukryć gdy coś się odciska.

Okazało się jednak, że babeczki bynajmniej nie z ostatniej kolekcji Reeboka wysżły, więc zdołałam się nawet odzywać jak człowiek, a nie jak przyciśnięty do ściany szczur. Za to mężczyźni! No bez kitu. Śliczni po prostu. Pachnący. Z miękką skórą i twardymi pośladkami. W takich obcisłych galotach, że trening za ich plecami nabierał nowego, wiekopomnego znaczenia.

Trzeba zrozumieć, iż często trenuję z facetami. Ale w Zielonej Górze. A w Zielonej Górze, pardon my french, w dobrym tonie jest się być ożyganym. W portkach jak najszerszych, coby wszystko co ma latać sobie latało w przewiewności. W koszulce z poprzedniego treningu, która chyba nie dotarła do pralki, ale zwiedziła za to balkon. W skarpetkach, które założę się, że gdyby rzucić je o ścianę, to by się odbiły i odpełzły w popłochu.

Oczywiście, że lubię z nimi trenować.

Nikt tak jak oni nie motywują mojego dupska do przekraczania własnych granic. Żartobliwe chamstwo i pejcz najlepiej działają na trening kobiety. Jednak fakt, że żrą te wszystkie odżywki białkowe sprawia, że pracują także mięśnie zwierające dziurki od nosa. Jeżeli nie wiesz, to Ci powiem. Po "białeczku" dajesz tak z butli, że kwiatki więdną. Dlatego posiadanie faceta z widoczną kratą na brzuchu wiąże się z częstymi przeciągami. "Chciałaś kulturystę? To MASZ." jak mówią w pewnych kręgach, bynajmniej nie prasie kobiecej. Oczywiście Warszafka to inny poziom odżywek. Tam na sali wręcz można wyczuć nutę kreatyny, a nie tylko chemiczny smak białka.

Kiedy jednak facet ma lepszy szampon ode mnie, to markotnieję. Może jednak troglodyci są światu potrzebni. Żeby klepnąć w tyłek bez zamiaru pomiaru tkanki tłuszczowej. Żeby usłyszeć tak szowinistyczny podtekst seksualny, że będziesz go jeszcze trzy dni później przeżywać, z uwagą i samozadowoleniem patrzeć na swoje atrybuty w lustrze. Szczególnie, gdy nie wyglądasz tak:



..A jak u Ciebie jest na sali treningowej?

Komentarze

  1. witamy w Warszafce :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie to napisałaś i trafnie opatrzyłaś fotkami. Ja dziękuje za te Panie ze zdjęć, jakoś nie przypadły mi do gustu. Wolę tradycyjne figury. Pozdrawiam wiosennie i będę zaglądał częściej bo warto.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przez chwilę nawet zastanowiłam się, czy piszemy o tym samym mieście... Ale pewnie tak. Po prostu jako egzemplarz terenowy nie widuję wnętrz jakiejkolwiek siłowni zbyt często, więc się nie znam. Tylko przypomina mi się koniec któregoś treningu: trener mówi "To setka brzuszków i do domu. Można pierdzieć. Dziewczyna, idź na koniec (to było do mnie). Nażarłem się grochówki i nie chcę cię zdmuchnąć." Tego dnia nie zrobiłam ani jednego brzuszka, za to tarzałam się ze śmiechu, więc mięśnie pracowały. W Farszafce też żyją normalni faceci. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. mój faworyt to: "DZIĘKUJEMY ZA DOPING!" po efektownym pierdnięciu na sali.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałam ten wpis w pracy - moje tłumione chichy (i inne dziwne odgłosy:) zza monitora zyskały co najmniej dziwne spojrzenia pracujących ze mną osób...:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Czy honorują Państwo karty Benefit?

Średnio kilka razy w miesiącu dostaję telefon z takim pytaniem. Przez pierwsze dwa lata odpowiadałam grzecznie, że "nie, nie honorujemy, ale pierwsze zajęcia oferujemy gratis i mamy świetną ofertę na...". Za każdym razem jednak dostawałam lekko arogancką i znudzoną odpowiedź "a to dziękuję", by nie powiedzieć, że drzwi jebiemnietoizmu waliły mnie w twarz . Przez drugi rok działalności mojego klubu IRON CHURCH , który kosztował i wciąż kosztuje mnie masę zdrowia, nerwów i pieniędzy* *czyli zupełnie jak mój kot , wdawałam się w polemikę typu "nie, nie *honorujemy*, gdyż nasi Instruktorzy PŁACĄ ciężkie pieniądze za oferowaną u nas wiedzę, zatem muszą je zarabiać". Zauważyłam jednak, że spotyka się to z kompletnym brakiem zrozumienia* *seriously, I'm shocked , jak gdybym po chamsku ODMAWIAŁA przyjęcia pieniędzy od firmy Benefit. Nie kwestionuję mojego chamstwa. Po co miałabym się niby tyle uśmiechać i ryzykować pomarszczeniem ryjka na późną starość w w

Jesteś brzydka, gruba i głupia?

Ćwicz z kettlami, a nie będziesz gruba! [wyimaginowane werble] Tak tak, ten żart mi się nigdy nie znudzi. Ale. Porozmawiajmy sobie o CELACH i REZULTATACH . Mój nowy challenge dotyczy podciągania się na drążku - zarówno w podchwycie jak i nachwycie. Chwilę walczyłam ze sobą, czy szpagat nie byłby bardziej szpanerski, ale.. nie ma różnicy dla mojego ego czy urośnie jeszcze bardziej. Na tym etapie praktykowania jebiemnietoizmu pewne rzeczy tracą na znaczeniu. Chociaż ostatnio przeczytana sentencja "Nie mam problemu ze swoim ciałem. Dopóki ktoś na nie nie patrzy." spłynęła na mnie niczym bliss. Przecież wszystko rozchodzi się o tych INNYCH ludzi. Możesz sobie wmawiać, że na jednoosobowej stacji kosmicznej komunikującej się z resztą świata raz na tydzień, codziennie wkładałabyś photoshopa na twarz, rezygnowała z czekoladowego budyniu, goliła nogi, malowała paznokcie czy kremowała swoje przeszczepy. Bitch, please. Skoro więc dążymy do własnych celów by "inni widzieli",

Kettle to nie fitness. Kettle to duma.

Sezon ogórkowy na blogu to problem remontu sali. Nowej. Zajebistej. Sali Centrum KB. Sali, która jest tak wypasiona, że musi mieć własną nazwę. Prawdopodobne jest również, iż przez pierwszy tydzień nie będzie można ludzi z stamtąd wygonić. Tym bardziej za skórę wchodzą mi pytania o moje bieganie. Jako iż więc w końcu presja społeczna mnie wypchnęła do lasu w sobotni wczesny poranek, opiszę tę przygodę. Jutro, kiedy ból mięśni nie pozwoli mi na cenzurę w żadnym znanym mi języku, może być prowokacyjnie notkę pisać. Żeby nie było iż pizda skończona ze mnie, mężnie zgodziłam się na 10km mojego pierwszego w życiu biegu . Prawdę mówiąc miałam spore nadzieje i szanse na to, że po 3cim kilometrze będę nieść Julkę na plecach z powrotem do bazy, gdyż biegła z nami z rozwaloną kostką. W podejrzanie dobrym humorze pozostałe Spartanki oznajmiły, iż właściwie to one tych lasów nie znają , ale co tam! BIEGNIEMY! sooo chicken like! 6 minut na kilometr, czyli bardzo kurze tempo, nie jest w stanie zmę