Przejdź do głównej zawartości

Najnowszy projekt Ewy Chodakowskiej

o którym jeszcze nic nie wie.

Ewentualnie ja o czymś nie wiem, gdyż od ponad roku odmawiam oglądania telewizji. Z gazetami też się nie przyjaźnię. Jeżeli więc się mylę lub powtarzam - oh, well, I don't really care. przy czym pragnę zaznaczyć małym druczkiem, że nie jestem anty fanem Ewy, fanem Ewy, naśladowcą Ewy, pochodną Ewy czy produktem ubocznym Ewy.

Nie trzymając dłużej publiki w napięciu - będzie reality show o spektakularnej utracie wagi. Będą zawodnicy ze ściskającymi żołądek i serce opowieściami o złych kolejach dowcip niezamierzony, taki mamy klimat losu, ważący o 40 kilo za dużo, pragnący 60 kilo zgubić na antenie. Wygra ta osoba, która zrzuci 80 kilo i wszyscy się popłaczą ze wzruszenia jak pięknie wygląda. Ale. Uprzedzam wypadki.

Zawodnicy płci obojga będą pod opieką specjalistów i zawodowców w zakresie żywienia i treningu. Oba te działy będą oparte o bardzo sponsorowane produkty. Bez owych produktów BARDZO CIĘŻKO było by uzyskać TAKIE efekty, więc nowe trendy zajrzą nie tylko do kuchni ale i na salony. Mylił by się kto myśląc, że mam na myśli parowar i kettla.

Oprócz magicznych mieszanek, plasterków, pigułek, linek, gumek, piłek, stepów, i inszego badziewia, częstym gościem będzie również naczelny propagator mody, który wetknie piórko w niejedną dupkę co by lepiej się prezentowała. Co by nie mówić, ale ubiorem można fantastyczne efekty mieć od zaraz - a przecież wszystkim o efekty chodzi. Dobry makijaż, dobry fryzjer - i nagle NOWY/A TY! LEPSZY/A TY! Od teraz osoba lubiana bardziej, interesująca bardziej, mądrzejsza bardziej, sławniejsza bardziej* *ok, to już przestaje być po polsku. By jednak zamydlić to zbyt cyniczne spojrzenie, będzie głośno o "robisz to dla siebie!"* *a nie miliona widzów dyszących rządzą zobaczenia jak haftujesz po treningu. Dobra, przepraszam, nakręciłam się negatywnie.

Nikt już nie uwierzy lekarzom, że zdrowe chudnięcie to utrata kilograma na tydzień. Nie po takim show.

Gdzie tu Ewa? Bo potrzeba:
1. gwiazdy fitnessu o rozpoznawalnej twarzy
2. ujemnego wręcz BF
3. wizualizacji "szczęśliwa bo szczupła"
4. kogoś z sercem na dłoni, kto doda otuchy i wzbudzi motywację
5. zaplecza fanów o udokumentowanych rezultatach

Zatem czemu tak będzie? Bo to się sprzeda. Bo dalej ludzie głównie pytają "Ile muszę to robić aby schudnąć XYZ cm?", wybaczają sobie puste kalorie w dzień treningowy* *hej, wiem, sama tak robię!, zaniżają przyjmowaną wartość kaloryczną (skoro to jest takie małe, nie może mieć tyle kalorii!) zrzucając winę na wolną przemianę materii, wskakują na diety 1000kcal by potem wrócić do 2500, wierzą, że samo stanie na siłowni pali kalorie, i tak dalej i tak dalej.

Sprzedadzą się ciuchy, kosmetyki, sprzęt sportowy, odżywki, witaminy. Nie sprzeda się tylko pomoc psychologa.

Będzie spektakularnie. Na innym kontynencie już było.





Czekasz? Ja też.

A gdy już tak sobie czekamy, to może trening? Zostaw tą czekoladkę i rusz dupę. no dobra. weź tą czekoladkę ze sobą.



Czas: dowolnie

Ćwiczenia:
1. Martwy ciąg 3-5
2. Dead Swing 5-7
3. Swing jednorącz 5-7x2
4. Swing 10

Trzy do pięciu serii.

Twoja rozpiska:
Potrzebujesz dwóch kettli - ewentualnie jednego kettla i worka ziemniaków. Zawsze też możesz użyć kanapy do martwego ciągu. W grę wchodzi również podnoszenie Twojej kobiety. Nie bądź pipą, złap coś ciężkiego.
(jeżeli jest bieda i nie ma nic ciężkiego - zrób więcej serii mniejszym odważnikiem mocniej się spinając, tylko nie spodziewaj się tych samych efektów!)

Zielona: Weź 8kg/12kg i ok.32kg.

Pomarańczowa: Weź 12kg/16kg i ok.36kg.

Czerwona: Bierz 16kg/20kg i ok.48kg (Dla Panów 24kg/28kg i ok.60kg)

Enjoy!

Komentarze

  1. Prawdę mówiąc, to dziwię się, że dopiero teraz na to wpadli. Kiedyś były co prawda w TV "weekendowe grubasy" - ale bez tego blichtru, celebry i z rozumem - więc lipa.
    W końcu ktoś ruszył głową i zrobił to tak, jak należy.
    To się w pisuje w ogólny telewizyjny trend pt "popatrzmy, jakie inni mają zjebane życie, poczujemy się od razu lepiej".
    Olać to. Szkoda życia.

    OdpowiedzUsuń
  2. właściwie to jeszcze nie wpadli. jeszcze.

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż czasami cieszę się, że nie oglądam telewizji...

    OdpowiedzUsuń
  4. Już dawno w Polsce to zrobili. Pierwszy sezon za nami, rekordzista zgubił coś pod 100kg.

    http://www.youtube.com/watch?v=zzRYrQ4Q-QI

    OdpowiedzUsuń
  5. już wiele ewolucji w domu zrobiłam, ale martwy ciąg kanapą...właśnie zostałam Twoją fanką ;D

    OdpowiedzUsuń
  6. no, no. szacunek, chłopie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wielkie dzięki, chłopie, za ten wpis.
    Mądrego (choćby i po szkodzie ;) ) to aż przyjemnie poczytać

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja swoje o Chodakowskiej myślę. Nie przyczyniła się do aż tak spektakularnych efektów. Mieliśmy już Bojarską... Trzeba zainwestować w siebie trochę kasy i ruszyć się na siłownię do ludzi i profesjonalistów a nie łapać się na znany haczyk " chcę mieś i grosza nie wydać"...Za darmo nic nie ma a z motywacją tak bywa, że większość ludzi potrzebuje zewnętrznego kopa do przejścia wewnętrznej przemiany. Szkoda bo to , tak jak na kursach uczyli, Twoja wewnętrzna motywacja robi najwięcej w życiu...Ja tam żadnej Chodakowskie nigdy nie potrzebowałem. Sam zacząłem trenować i zdobywać wiedzę u specjalistów.

    OdpowiedzUsuń
  9. A już na pewno na widok publiczny w TV swoich prywatnych spraw i ćwiczeń nie chciałbym pokazywać. Po cholerę jaką ktoś ma oglądać moją walkę. Nie mam kompleksów żeby kogoś zarwać. Wolę siłkę, kettle , worek treningowy i już;-).

    OdpowiedzUsuń
  10. Trenuję dla siebie i swojej satysfakcji.

    OdpowiedzUsuń
  11. Swego czasu z fascynacją oglądałam The Biggest Loser, taka guilty pleasure. Najfajniejsze były w tym wszystkim treningi - można było wyciągnąć trochę inspiracji do ćwiczeń, ale w zasadzie nic poza tym....
    Tak z innej beczki - przeczytałam (mniej lub bardziej dokładnie) CAŁY ten blog i powiem jedno: uwielbiam Cię :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Czy honorują Państwo karty Benefit?

Średnio kilka razy w miesiącu dostaję telefon z takim pytaniem. Przez pierwsze dwa lata odpowiadałam grzecznie, że "nie, nie honorujemy, ale pierwsze zajęcia oferujemy gratis i mamy świetną ofertę na...". Za każdym razem jednak dostawałam lekko arogancką i znudzoną odpowiedź "a to dziękuję", by nie powiedzieć, że drzwi jebiemnietoizmu waliły mnie w twarz . Przez drugi rok działalności mojego klubu IRON CHURCH , który kosztował i wciąż kosztuje mnie masę zdrowia, nerwów i pieniędzy* *czyli zupełnie jak mój kot , wdawałam się w polemikę typu "nie, nie *honorujemy*, gdyż nasi Instruktorzy PŁACĄ ciężkie pieniądze za oferowaną u nas wiedzę, zatem muszą je zarabiać". Zauważyłam jednak, że spotyka się to z kompletnym brakiem zrozumienia* *seriously, I'm shocked , jak gdybym po chamsku ODMAWIAŁA przyjęcia pieniędzy od firmy Benefit. Nie kwestionuję mojego chamstwa. Po co miałabym się niby tyle uśmiechać i ryzykować pomarszczeniem ryjka na późną starość w w

Jesteś brzydka, gruba i głupia?

Ćwicz z kettlami, a nie będziesz gruba! [wyimaginowane werble] Tak tak, ten żart mi się nigdy nie znudzi. Ale. Porozmawiajmy sobie o CELACH i REZULTATACH . Mój nowy challenge dotyczy podciągania się na drążku - zarówno w podchwycie jak i nachwycie. Chwilę walczyłam ze sobą, czy szpagat nie byłby bardziej szpanerski, ale.. nie ma różnicy dla mojego ego czy urośnie jeszcze bardziej. Na tym etapie praktykowania jebiemnietoizmu pewne rzeczy tracą na znaczeniu. Chociaż ostatnio przeczytana sentencja "Nie mam problemu ze swoim ciałem. Dopóki ktoś na nie nie patrzy." spłynęła na mnie niczym bliss. Przecież wszystko rozchodzi się o tych INNYCH ludzi. Możesz sobie wmawiać, że na jednoosobowej stacji kosmicznej komunikującej się z resztą świata raz na tydzień, codziennie wkładałabyś photoshopa na twarz, rezygnowała z czekoladowego budyniu, goliła nogi, malowała paznokcie czy kremowała swoje przeszczepy. Bitch, please. Skoro więc dążymy do własnych celów by "inni widzieli",

Kettle to nie fitness. Kettle to duma.

Sezon ogórkowy na blogu to problem remontu sali. Nowej. Zajebistej. Sali Centrum KB. Sali, która jest tak wypasiona, że musi mieć własną nazwę. Prawdopodobne jest również, iż przez pierwszy tydzień nie będzie można ludzi z stamtąd wygonić. Tym bardziej za skórę wchodzą mi pytania o moje bieganie. Jako iż więc w końcu presja społeczna mnie wypchnęła do lasu w sobotni wczesny poranek, opiszę tę przygodę. Jutro, kiedy ból mięśni nie pozwoli mi na cenzurę w żadnym znanym mi języku, może być prowokacyjnie notkę pisać. Żeby nie było iż pizda skończona ze mnie, mężnie zgodziłam się na 10km mojego pierwszego w życiu biegu . Prawdę mówiąc miałam spore nadzieje i szanse na to, że po 3cim kilometrze będę nieść Julkę na plecach z powrotem do bazy, gdyż biegła z nami z rozwaloną kostką. W podejrzanie dobrym humorze pozostałe Spartanki oznajmiły, iż właściwie to one tych lasów nie znają , ale co tam! BIEGNIEMY! sooo chicken like! 6 minut na kilometr, czyli bardzo kurze tempo, nie jest w stanie zmę