Przejdź do głównej zawartości

Mniej znaczy więcej. Mniejwięcej.

Zaczynam się zakochiwać w jeszcze prostszej prostocie treningu. Obawiam się, że niedługo wejdę w ten stan Zen, że zacznę rozpatrywać myślenie o treningu jako trening. A nie, wróć, tak robią jamochłony. Ale do rzeczy, o co z tym absolutnym uproszczeniem chodzi?

Może będzie to strasznie niewygodne stwierdzenie dla wielu osób mnie czytających, ale po czym poznać początkującego zapaleńca?

ROBI WSZYSTKO NA RAZ.
I ABSOLUTNIE nie mam tu na myśli symetrycznej pracy ciała i harmonijnym rozwoju całej sylwetki.

Chce wszystkiego - schudnąć, zrobić masę, siłę nóg, silnego press'a, szpagat i mostek, nie wspominając o kondycji Nie_Do_Zajechania. Najlepiej - w dwa tygodnie. Tink!

O ile zawodowi sportowcy trochę zazdroszczą początkującym szybkich efektów, które przez pierwsze pół roku (uogólniając) lecą jak pojebane pardon my french , o tyle zdają sobie sprawę, że w kolejce zawsze czeka kryzys - gdy już osiągniemy pewien pułap, progres nie jest tak bardzo spektakularnie widoczny. I rodzą się wątpliwości, i przychodzi zmierzch motywacji, i zaczyna się poszukiwanie nowego kopa - nowej dyscypliny, w której będzie się błyszczeć. Oczywiście pod warunkiem, że nie zaczyna być konieczne leczenie wielu kontuzji których się nabawiliśmy "w drodze na szczyt".

Jeżeli zaczyna się z kompetentnym instruktorem, to nawet nie wie się, kiedy przeszło się etap przygotowania ciała do owego wypadu w góry. Dla mnie zawsze rekordy były wspinaczką, do której przygotowywałam się najlepiej jak to możliwe - może dlatego nigdy mnie nowy rekord nie zaskakiwał. Owszem odbierało to trochę poczucie zaskoczenia zwycięstwem nad własnymi słabościami, ale zawsze wiedziałam co konkretnie zadziałało, gdyż wynik nie brał się z przypadku, czy z tak zwanej dupy. Jestem metodykiem z krwi i kości i nie umiem inaczej. Kiedy usłyszałam od jednego z ekspertów HardStyle Kettlebell, że "głównym zadaniem treningu, nie jest zabawiać studenta - będzie on całkiem uszczęśliwiony patrząc w lustro na jego efekty", prawie się rozpłynęłam w zachwycie.

Wiem, że różne osobowości mają różne podejście do treningu - nie próbuję udowodnić, że mam jedyną, przenajświętszą rację. W końcu moje rekordy to nie materiał na pierwsze strony gazet - oczywiście w wypadku, gdy ma się o mnie pojęcie jako o fitnessce z dziada pradziada, a nie jako małym kluskowatym jamochłonie, który ma więcej książek w głowie niż zwojów mózgowych. Weźmy dowolnego sportowca, który trenował od małego embrionu, a zrobi moje życiówki w kilka miesięcy. Taki lajf. I dlatego, każdy powinien cieszyć się ze swoich zwycięstw, a nie porównywać się z innymi. Schudłaś 2kg? Sukces! Ktoś inny w tym czasie schudł 15? No i co..?

Biorąc przydługi wstęp pod uwagę, systemy "mniej a więcej" należy rozpatrywać właśnie pod takim kątem - nie jako "nie chce mi się zapierdalać". Jeżeli wciąż masz ruchową nad-aktywność do wypalenia, zapierdalaj sobie w najlepsze. Jeżeli natomiast obawiasz się, że bliżej Ci do słomianego zapału z tą całą aktywnością fizyczną - pójdź w minimalizm, przemyć trening do planu codziennego, i bądź zaskoczona, że po kilku miesiącach DALEJ CI SIĘ CHCE.

Gdy jakiś czas temu publikowałam wpis o Lauren Brooks LINK O TUTAJ, wciąż mimo wszystko podchodziłam do tematu trochę jak pies do jeża. Jak to, mam robić tak mało by zwiększyć tak wiele? Coś tu tak jakby nie pasuje. Pewnie podpucha. Od razu się roztyję i rozflaczę*. *tak, sama to wymyśliłam

Przyznam, że uważam, iż trening Mniej a Więcej najlepsze efekty przyniesie zawodowym sportowcom. "Młodzi" nie powstrzymają się, przed niedorzuceniem czegoś więcej. Będą czuć niedosyt, pójdą na saunę/pobiegać/whatever i zepsują efekty nadgorliwością. "Starzy" będą trzymać rygor, chociażby z ciekawości.

Jeżeli czujesz, że czas zabrać się za treningi mało objętościowe - na początek proponuję system Andrew'a Read opublikowany na www.breakingmuscle.com (czek o tu - dobry artykuł!)

Plan na 6 tygodni:
Poniedziałek: 10 x 3 front squat i power cleans
Wtorek: 5 x 5 bench press i podciąganie podchwytem, 3-4 x 6-8 innego ćwiczenia na górną partię ciała
Środa: Rest albo lekkie cardio
Czwartek: to co w poniedziałek
Piątek: Rest albo lekkie cardio
Sobota: to co we wtorek
Niedziela: Rest albo lekkie cardio

Jeżeli natomiast wciąż wolisz trening za jednym zamachem na całe ciało z kettlem, propozycja poniżej *(z powodu awarii monitora nie mogłam skręcić odcinka - na laptopie niestety nie da się pracować. Z uwagi na możliwe pytania o 'ćwierć Turka', zamieszczam filmik z komórki.). To mój trening pod Turkish Get Up 28kg (czyli 50% BW).



Czas: 35 minut (bez rozgrzewki i stretchingu)

Ćwiczenia:

1. Back Squat lub goblet squat 7x5
2. Ćwierć Turka 2x5x2 + 1x5x2
3. Martwy ciąg bokiem lub Windmill 5x5x2

Rozpiska:
Zrób trening w zależności od potrzeb i możliwości - jeżeli czujesz, że ciężar do któregoś ćwiczenia jest zbyt duży na ilość powtórzeń - zmniejsz go. Panowie będą brać ciężary analogicznie: 8kg=16kg, 12kg=24kg, 16kg=32kg, 20kg=40kg, 24kg=48kg.
Pierwsze dwie serie Ćwierć Turka wykonujemy tylko na łokieć. Ostatnią, najcięższą, robimy na dłoń. (filmik ukazuje moją ostatnią serię, dlatego jest to trochę nieczyste technicznie - taki lajf)

Zielona: Do przysiadów weź największego kettla jakiego masz - czyli coś około 12~16kg. Do tureckiego weź 8kg. Do boczków (martwych ciągów bokiem) ponownie weź największego kettla jakiego masz.

Pomarańczowa: Do przysiadów weź największego kettla jakiego masz - czyli coś około 16kg~24kg. Jeżeli pracujesz na sztandze - ok.30kg. Do tureckiego weź 16kg na pierwsze dwie serie. Do ostatniej serii weź 20kg. Boczki rób także 20kg (lub najcięższym co masz), a Windmille 12kg.

Czerwona: Do przysiadów weź największego kettla jakiego masz - czyli coś około 16kg~24kg. Jeżeli pracujesz na sztandze - ok.40kg. Do tureckiego weź 16kg na pierwsze dwie serie. Do ostatniej serii weź coś cięższego (np.24kg). Boczki rób 24kg, a Windmille 16kg.

Enjoy!

Komentarze

  1. Faktycznie przesadziłam z "koksem", skoro zginam klamki, które przetrwały nienaruszone większość mojego życia. Postanowiłam zabrać się za wytrzymałość, ale to ciśnienie, ta szarówka, to śmierdzące powietrze przy moście... Fuj! Mam strasznego lenia... Poprowadziłam nawet pierwszą od lat sesję RPG... i to przez skajpa! Nie chciało mi się zwijać granatów ze środka podłogi. xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Angelo, chciałabym poznać twoją opinię na temat "300 swings challenge". Znalazłam na breakingmuscle.com pomysł na dodawanie 300 swingów dziennie (do normalnego programu treningowego) aby nieco szybciej spalić tkankę tłuszczową. Zastanawiam się jednak czy taka dodatkowa wysokopowtórzeniowa aktywność nie będzie działać źle na przyrost siły ( i, daj Boże, mięśni)? A może sens ma stosowanie takiego "bonusu" przez określoną ilość tygodni, a nie cały czas (albo np. tylko w dni cardio, czyli w moim przypadku zaledwie 2 razy na tydzień)? Staram się zbić trochę tłuszczyk, ale nie tracąc przy tym zbyt dużo siły...

    OdpowiedzUsuń
  3. offtopowe kettelki http://i.imgur.com/rpH7O72.jpg nadadzą się na content?

    OdpowiedzUsuń
  4. Wyglądają na wydrążone i użyte bez sensu, więc raczej nie. Sorry. :/

    OdpowiedzUsuń
  5. kurczę. Uprzedziłaś moją notkę. Skoro już uprzedziłaś, to czekaj cierpliwie, bo "się pisze".

    OdpowiedzUsuń
  6. "Baniaczki" są do treningów innego typu z inną techniką.

    OdpowiedzUsuń
  7. Czekam więc na głos doświadczenia od Ciebie :) Tak offtopowo chciałabym też napisać, że jestem z siebie całkiem dumna, że po półtora roku treningów różnych, roku ciężarów i trzech miesiącach kettli ("średniozaawansowany początkujący" w aktywności fizycznej?) wreszcie zapala mi się choć na chwilę czerwona lampka, która każe pytać: "A czy po tym nie zostanę słabą glizdą? Czy to jest dobre dla mojego ciała?" zamiast tylko rzucać się na cokolwiek, byleby szybko schudnąć. I że udało mi się ogarnąć własny mózg na tyle żeby zrozumieć, że rozmiar 38-40 przy 171cm wzrostu i ok 70kg to nie jest sytuacja: "O Boże, jestem świnią z cienkim pasem i grubym tyłkiem" tylko sytuacja: "Zjem jabłko zamiast wafelka, moje zajebiste muskuły potrzebują witaminek (a w sobotę zjem wafelka)".

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Czy honorują Państwo karty Benefit?

Średnio kilka razy w miesiącu dostaję telefon z takim pytaniem. Przez pierwsze dwa lata odpowiadałam grzecznie, że "nie, nie honorujemy, ale pierwsze zajęcia oferujemy gratis i mamy świetną ofertę na...". Za każdym razem jednak dostawałam lekko arogancką i znudzoną odpowiedź "a to dziękuję", by nie powiedzieć, że drzwi jebiemnietoizmu waliły mnie w twarz . Przez drugi rok działalności mojego klubu IRON CHURCH , który kosztował i wciąż kosztuje mnie masę zdrowia, nerwów i pieniędzy* *czyli zupełnie jak mój kot , wdawałam się w polemikę typu "nie, nie *honorujemy*, gdyż nasi Instruktorzy PŁACĄ ciężkie pieniądze za oferowaną u nas wiedzę, zatem muszą je zarabiać". Zauważyłam jednak, że spotyka się to z kompletnym brakiem zrozumienia* *seriously, I'm shocked , jak gdybym po chamsku ODMAWIAŁA przyjęcia pieniędzy od firmy Benefit. Nie kwestionuję mojego chamstwa. Po co miałabym się niby tyle uśmiechać i ryzykować pomarszczeniem ryjka na późną starość w w

Jesteś brzydka, gruba i głupia?

Ćwicz z kettlami, a nie będziesz gruba! [wyimaginowane werble] Tak tak, ten żart mi się nigdy nie znudzi. Ale. Porozmawiajmy sobie o CELACH i REZULTATACH . Mój nowy challenge dotyczy podciągania się na drążku - zarówno w podchwycie jak i nachwycie. Chwilę walczyłam ze sobą, czy szpagat nie byłby bardziej szpanerski, ale.. nie ma różnicy dla mojego ego czy urośnie jeszcze bardziej. Na tym etapie praktykowania jebiemnietoizmu pewne rzeczy tracą na znaczeniu. Chociaż ostatnio przeczytana sentencja "Nie mam problemu ze swoim ciałem. Dopóki ktoś na nie nie patrzy." spłynęła na mnie niczym bliss. Przecież wszystko rozchodzi się o tych INNYCH ludzi. Możesz sobie wmawiać, że na jednoosobowej stacji kosmicznej komunikującej się z resztą świata raz na tydzień, codziennie wkładałabyś photoshopa na twarz, rezygnowała z czekoladowego budyniu, goliła nogi, malowała paznokcie czy kremowała swoje przeszczepy. Bitch, please. Skoro więc dążymy do własnych celów by "inni widzieli",

Kettle to nie fitness. Kettle to duma.

Sezon ogórkowy na blogu to problem remontu sali. Nowej. Zajebistej. Sali Centrum KB. Sali, która jest tak wypasiona, że musi mieć własną nazwę. Prawdopodobne jest również, iż przez pierwszy tydzień nie będzie można ludzi z stamtąd wygonić. Tym bardziej za skórę wchodzą mi pytania o moje bieganie. Jako iż więc w końcu presja społeczna mnie wypchnęła do lasu w sobotni wczesny poranek, opiszę tę przygodę. Jutro, kiedy ból mięśni nie pozwoli mi na cenzurę w żadnym znanym mi języku, może być prowokacyjnie notkę pisać. Żeby nie było iż pizda skończona ze mnie, mężnie zgodziłam się na 10km mojego pierwszego w życiu biegu . Prawdę mówiąc miałam spore nadzieje i szanse na to, że po 3cim kilometrze będę nieść Julkę na plecach z powrotem do bazy, gdyż biegła z nami z rozwaloną kostką. W podejrzanie dobrym humorze pozostałe Spartanki oznajmiły, iż właściwie to one tych lasów nie znają , ale co tam! BIEGNIEMY! sooo chicken like! 6 minut na kilometr, czyli bardzo kurze tempo, nie jest w stanie zmę