Przejdź do głównej zawartości

Instruktorze, nie jesteś od naprawiania.

Po notce związanej z "Opowiedz nam swoją historię", spotkałam się z wieloma ciekawymi reakcjami.

Strejndż.

Wydawało mi się, że "wszyscy wiedzą", czemu Angela trenuje, czemu wybrała zawód instruktora, i czemu nie ma to zupełnie związku z chęcią wykonania jak najładniejszego opakowania pod niesamowicie bystry i zabawny umysł* *tak, to sobie sama dodałam tudzież chęcią bicia światowych rekordów* *trzymam kciuki natomiast za Zuzkę i jej Iron Maiden Challenge. Chyba, że akurat coś jem obiema rękami. Wtedy przepraszam Cię Zuzka, ale są priorytety.

ZATEM. Wiele ciekawych reakcji, powiadam.

Pomyślałam sobie, że skoro obmierzły mi już temat przepukliny chwycił, to dorzucę do tlących się węgli uwagi jeszcze moje zdanie na temat ZAPIERDALANIA na każdym treningu. A potem pójdę męczyć kotełka treningiem. Jak na kota z napędem na dwa, ciężko go dogonić, srsly.

Zacznijmy tak:

Drogi Instruktorze Kettlebell. Nie jesteś od naprawiania. Jesteś od wzmacniania ludzi.



Kiedy ktoś pyta się mnie, czy może trenować z kettlami, gdy /i tu historia choroby/operacji/przypadłości/ najczęściej odpowiadam pytaniem: a Twój lekarz/fizjoterapeuta/rehabilitant Ci pozwala? Nie wiesz? Zapytaj. On/a nie wie co to kettlebell? Wydrukuj poważne artykuły prezentujące technikę i myśl przewodnią treningu - i pokaż.

Świetnie rozumiem realia Polskiej Służy Zdrowia, w końcu mnie prawie już cięli. Nie każdy lekarz kwiknie z zachwytu, że musi "obsłużyć" Cię w więcej niż 3,5 minuty. Możesz jednak trafić na Człowieka i zaoszczędzić sobie masę bzdur czy braku pewności.
Jeżeli to Twoje ciało, to Twój biznes - TY się edukuj.





Teraz już bardzo łatwo trafić na "trenerów", którzy zrobili kursu instruktora w pakiecie z bonami na odżywki. Chcesz zaryzykować swoje zdrowie dla przygody bądź mody? Powtarzać bez sensu ćwiczenia, które sprawiają Ci ból lub których sensu nie rozumiesz, ale są super bo się pocisz?

Czytaj, pytaj, szukaj. Nie zwalaj z siebie odpowiedzialności za własne zdrowie. Instruktor jest on pokierowania Cię w stronę lepszego, sprawniejszego ciała, a nie od poklepania Twojego ego lub naprawienia 20 lat zaniedbań w trzy miesiące.

Kolejna sprawa, to święte przekonania, iż jak nie widzisz progresu, to go nie ma. I WTEDY TRZEBA SIEBIE ZAORAĆ by sprawdzić, czy aby na pewno nie ma. Jasne. Hello. Czasem go nie ma, bo robisz coś bez sensu. Spuszczenie sobie łomotu treningiem nie przesunie w sposób magiczny Twojego szklanego dachu.

Częściej jednak w kettlach spotykam się z progresową ślepotą polegającą na braku szacunku, do szybkości z jaką postęp się dzieje. Każdy chce JUŻ i TERAZ i najlepiej co 4kg.

Prócz tego, że przesadna ambicja prowadzi na bardzo samotny szczyt, gdyż Polacy mają nawyk klaskania tylko do momentu, aż Cię nie chcą ściągnąć w dół, to masa ludzi nie docenia samej podróży - tak bardzo chce już popatrzeć na wszystkich z góry. Rozżalenie, gdy "im wyżej tym ciężej" doprowadza często do kontuzji. Może nikt Ci do tej pory nie powiedział, ale nie można być w top formie 365 dni w roku.

Są słabsze dni, są słabsze tygodnie, są nawet słabsze miesiące. Dlatego zawodowi atleci mają cykle treningowe, i Ci najbardziej elitarni, mają całe życie podporządkowane konkretnemu wynikowi.

Owszem, są tzw. "naturszczyki", natural-born-athletes, którym przychodzą pewne rzeczy szybciej i łatwiej. Gros ludzi jednak ma talenty w innych dziedzinach, niekoniecznie przez nich odkrytych. Porównywanie się na sali treningowej może kompletnie niszczyć wiarę siebie, a stres związany z faktem iż nie bijesz regularnie swoich rekordów - odebrać radość z treningu. For what?

Nie goń bólu. Ten wynik naprawdę nie ma większego znaczenia. Znaczenie ma Twoje ciało i zdrowie - dla Ciebie.

Jeżeli Ci mało lub smutno, łap odcinek:

KLIK KLIK PO ODCINEK. JEST KOTEŁ.

I takie małe podsumowanie, z życia wzięte:

Jeżeli dobrze pracujesz nad fundamentami, czyli siłą obejmującą nie tylko stricte siłę, ale i mobilność oraz stabilność - pamięć mięśniowa, umiejętności czy możliwości nie zdechną po dłuższym czasie braku regularnych treningów i "zapuszczenia się". Jestem tego dowodem.

Od dwóch lat poświęciłam się nauce Pole Dance. Tak, nie jest to najmądrzejsza z moich życiowych decyzji, ale powiedzmy że "późno dorastam". By być fizycznie w stanie ciągnąć 5-6 dni treningowych poświęconych rurce, musiałam odpuścić kettle* *co oczywiście odbiło się na blogu czkawką

Jedyne moje regularne i mądre treningi z kulkami, dotyczyły przygotowania pod Military Press 1/3 Bodyweight na certyfikację StrongFirst Girya II. Mówiąc po polsku: przez 2 miesiące nie rurkowałam, TYLKO pressowałam. W lutym musiałam wrócić do regularnego treningu z kettlami i... 27 lutego, po wstępnym rozruszaniu się, postanowiłam sprawdzić "na czym stoję". Przypominam, sportowcem to ja się nie urodziłam*. *urodziłam się książkożercą

MÓJ BRAT NIE MA PAINTA WIĘC WYOBRAŹCIE SOBIE OBRAZEK I KLIKAJCIE

Meh. Ja jak ja, ale ten Pan to chyba wie co trenuje.

Komentarze

  1. Dobrze... Już miałem pisać list interwencyjny. Początek już miałem:
    "Kochany Pałerłorkałcie!
    Nie mogę spokojnie patrzeć na to co dzieje się ostatnimi czasy w tzw. środowisku spod znaku stylizowanego f w takiej kanciastej tarczy (przypomina herb lorda Farquaada, a trochę logo Facebooka).
    Jak tak sobie patrzę to się zastanawiam, czy tylko ja czytałem książki Pana Pawła T.? Chodzimy na treningi do różnych klubów i instruktorów, bo nasłuchaliśmy się o finezji i mądrości systemu SFG, dzielimy się wrażeniami w necie i okazuje się, że wszędzie jednak rządzi kryptocrossfit, czyli kult radosnego zajazdu na każdym treningu.
    Drabiny - zamiast ładować układ nerwowy i uczyć sukcesu - stają się jakąś odmianą udręki! 1-2-3-4-5 to 15 powtórzeń i "pół piramidy", a nie drabiny. Drabiny to byłoby 1-2-3-1-2-3-1-2-3 co daje 18 powtórzeń, ale przy zachowaniu lepszej techniki i przy zdecydowanie mniejszym zmęczeniu. Drabiny zostały uznane za jedną z najskuteczniejszych strategii treningowych niezależnie od narzędzia jakiego używamy (kettle, sztanga, body weight)...
    Zamiast rzetelnej pracy nad pojedynczą cechą zaczyna się wyścig do upadku. Minutowe planki, burpees jako odpoczynek pomiędzy snatchami...

    Nie to jednak mnie dręczy. Ostatnio wiele klubów porwało się jakimś owczym pędem na challenge Dana Johna "10000 swingów". Ja niestety wiem, że to nie jest system szkoleniowy, ale challenge do wykonania w kameralnej samotności. Jak idę na zajęcia to oczekuję czegoś co mnie rozwinie, a nie zwinie. Ale pal licho! "10000 swingów" to genialny program. Uczy pokory, skupienia, odporności na ból... Tego warto się uczyć. Jednak trzeba uszanować:
    a) autora programu
    b) zasady
    Ad a) - Dan John napisał wyraźnie jakie ćwiczenia i w jakich ilościach można robić dodatkowo, jak oddychać i ile odpoczywać pomiędzy setami i klastrami. Robienie 50 swingów i "poprawianie" 10 snatchami, albo 5 TGU to policzek dla autora programu i zdrowego rozsądku, tudzież prawideł SF. Mylę się?
    Ad b) - robienie 5 TGU na zmęczeniu po 50 swingach to jak modlitwa do Boga o kłopoty przez duże K. Jeżeli od razu po 50 swingach potrafisz zrobić poprawne TGU x 3 na każdą rękę to znaczy, że albo robiłeś swingi z odważnikiem z LIdla, albo TGU nadaje się... No właśnie tam."

    Taki list miałem napisać, ale nie wiem czy to ma sens. Zaraz ktoś krzyknie, że hardstajl to nie łaskotki, że jak mi się nie chce ćwiczyć, to mogę się zapisać na zumbę itp. Niemniej jednak ktoś mógłby mi z jakiejś ambony wytłumaczyć o co w tym chodzi. Ja jestem pokorny wobec autorytetu nauczyciela. Zrobię większość rzeczy, o które prosi trener. Tylko czy on zawsze ma rację? Widzieć i nie widzieć progresu to kwestia wyczucia. Wiedzieć progres i wierzyć w progres - oto jest wyzwanie! :-)

    Pozdrawiam. Niezmiennie wierny fan.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie propaguję i nie propagowałam nigdy, zatem nie mogę się wypowiedzieć na ten temat. Zapytaj może tych, którzy robią challenge. Może powiedzą, jaki mają cel ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Eeee... Takie umywanie rąk. Liczyłem na gromy, słowo otuchy, wsparcie... Ja też robie ten challenge, ale jak mawiają starzy Indianie: "Jak wpadłeś między mustangi to musisz tupać tak jak one".
    DJ wymyślił to wyzwanie w układzie: Trening - Trening - Dzień wolny - Trening - Trening - Dzień wolny - Dzień wolny.
    Jak mam zajęcia w klubie dwa razy w tygodniu, to nigdy nie zrealizuję założeń "10KoS" zgodnie z planem Autora. :-( A przerabianie planów Autorów przez duże A, to jak poprawianie Michała Anioła. Może i umiałbym namalować jakiś detal w Kaplicy Sykstyńskiej lepiej niż on, ale - na Boga - nawet nie pomyślę, o zabraniu ze sobą pędzelka i puszki z farbą. :-)

    Może by tak chociaż małe zmarszczenie brwi z majestatu Pałerłorkałtowego? Może jakaś notka? :-D
    Nie marudzę. Kulaszki to styl życia - jak to kiedyś ustaliliśmy. :-) Z czegoś co mnie denerwuje uczynię obiekt fascynacji. I np. skupię się na każdym z 500 powtórzeń na najbliższym treningu. :-)
    Pozdrawiam!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Heeej... A jedziesz na Pyrkon? xD

    OdpowiedzUsuń
  5. Hmmm... ja zaczynałem od takiej właśnie piramidy 1-2-3-4-5 martwego ciągu. Była wymagająca tylko przez 1. tydzień (zaznaczam, że gdy zaczynałem moja kondycja była na poziomie zerowym, no może +1 w skali od 1 od 20, a do tego wychodziłem z przepukliny kręgosłupa). Wszystko zależy od dobranego obciążenia: jak rzucisz się od razu na obciążenie równe prawie masie swojego ciała, to wpakujesz się w kłopoty. Teraz mam nowy program, i TAK 1 z dwóch 2 rutyn treningowych jest trochę crossowa, ale bez przesady. Program jest na razie wyczerpujący (mam za sobą dopiero 2 tygonie), ale nie wykonuję go ślepo przez cały czas: jakoś czas temu poczułem ból w kolanie, więc po dwóch powtórzeniach odpuściłem sobie gobble squat i przeszedłem do kolejnego ćwiczenia. Na następnym treningu po bólu nie było śladu. Jak słuchasz swojego ciała i traktujesz je z szacunkiem, to krzywdy sobie nie zrobisz.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wszystko się zgadza oprócz tych swingów i TGU. Przecież protokół S&S (by Pavel Tsatsouline) to jest właśnie 100 swingów (po dziesięć jednorącz), a potem 10 TGU, po 5 na rękę na zmianę. Robię to na każdym treningu od 2 miesięcy.
    Za to zdecydowanie zgadzam się, że nie należy się zajeżdżać. Zajeżdżanie to najkrótsza droga do kontuzji, albo gorzej. Odpowiednia waga, odpowiedni czas. Odpoczynek po każdej serii. W S&S na TGU masz 10 minut, na swingi 5 minut. I to tylko w dniu testu, bo w normalny dzień robisz przerwy tak długie jak potrzebujesz.

    Takie skojarzenie:
    https://www.youtube.com/watch?v=VhM7GqkyF-c
    i drugie:
    https://www.youtube.com/watch?v=JmOEgK5o2yg
    :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Czy honorują Państwo karty Benefit?

Średnio kilka razy w miesiącu dostaję telefon z takim pytaniem. Przez pierwsze dwa lata odpowiadałam grzecznie, że "nie, nie honorujemy, ale pierwsze zajęcia oferujemy gratis i mamy świetną ofertę na...". Za każdym razem jednak dostawałam lekko arogancką i znudzoną odpowiedź "a to dziękuję", by nie powiedzieć, że drzwi jebiemnietoizmu waliły mnie w twarz . Przez drugi rok działalności mojego klubu IRON CHURCH , który kosztował i wciąż kosztuje mnie masę zdrowia, nerwów i pieniędzy* *czyli zupełnie jak mój kot , wdawałam się w polemikę typu "nie, nie *honorujemy*, gdyż nasi Instruktorzy PŁACĄ ciężkie pieniądze za oferowaną u nas wiedzę, zatem muszą je zarabiać". Zauważyłam jednak, że spotyka się to z kompletnym brakiem zrozumienia* *seriously, I'm shocked , jak gdybym po chamsku ODMAWIAŁA przyjęcia pieniędzy od firmy Benefit. Nie kwestionuję mojego chamstwa. Po co miałabym się niby tyle uśmiechać i ryzykować pomarszczeniem ryjka na późną starość w w

Jesteś brzydka, gruba i głupia?

Ćwicz z kettlami, a nie będziesz gruba! [wyimaginowane werble] Tak tak, ten żart mi się nigdy nie znudzi. Ale. Porozmawiajmy sobie o CELACH i REZULTATACH . Mój nowy challenge dotyczy podciągania się na drążku - zarówno w podchwycie jak i nachwycie. Chwilę walczyłam ze sobą, czy szpagat nie byłby bardziej szpanerski, ale.. nie ma różnicy dla mojego ego czy urośnie jeszcze bardziej. Na tym etapie praktykowania jebiemnietoizmu pewne rzeczy tracą na znaczeniu. Chociaż ostatnio przeczytana sentencja "Nie mam problemu ze swoim ciałem. Dopóki ktoś na nie nie patrzy." spłynęła na mnie niczym bliss. Przecież wszystko rozchodzi się o tych INNYCH ludzi. Możesz sobie wmawiać, że na jednoosobowej stacji kosmicznej komunikującej się z resztą świata raz na tydzień, codziennie wkładałabyś photoshopa na twarz, rezygnowała z czekoladowego budyniu, goliła nogi, malowała paznokcie czy kremowała swoje przeszczepy. Bitch, please. Skoro więc dążymy do własnych celów by "inni widzieli",

Kettle to nie fitness. Kettle to duma.

Sezon ogórkowy na blogu to problem remontu sali. Nowej. Zajebistej. Sali Centrum KB. Sali, która jest tak wypasiona, że musi mieć własną nazwę. Prawdopodobne jest również, iż przez pierwszy tydzień nie będzie można ludzi z stamtąd wygonić. Tym bardziej za skórę wchodzą mi pytania o moje bieganie. Jako iż więc w końcu presja społeczna mnie wypchnęła do lasu w sobotni wczesny poranek, opiszę tę przygodę. Jutro, kiedy ból mięśni nie pozwoli mi na cenzurę w żadnym znanym mi języku, może być prowokacyjnie notkę pisać. Żeby nie było iż pizda skończona ze mnie, mężnie zgodziłam się na 10km mojego pierwszego w życiu biegu . Prawdę mówiąc miałam spore nadzieje i szanse na to, że po 3cim kilometrze będę nieść Julkę na plecach z powrotem do bazy, gdyż biegła z nami z rozwaloną kostką. W podejrzanie dobrym humorze pozostałe Spartanki oznajmiły, iż właściwie to one tych lasów nie znają , ale co tam! BIEGNIEMY! sooo chicken like! 6 minut na kilometr, czyli bardzo kurze tempo, nie jest w stanie zmę