Przejdź do głównej zawartości

Kettlebell metody StrongFirst - trening na życie, dla życia i kulepszemu życiu.

Niby każdy wszystko już o kettlach wie. Ale i tak tylko u mnie, dowiecie się tego, co dopiero PÓŹNIEJ będzie "wiedzą powszechną". Bo? Bo jestem zajebista. I tak można powtarzać.

Kiedy długo mnie nie ma, bądźcie pewni, że akumuluję pierogi by znienacka uderzyć z półobrotu. W sensie - z pierdolnięciem i ku chwale kettlowej.. tej.. no... chyba zardzewiałam.

Niby wszystko w Internetach już można znaleźć o kettlach, a tylko najstarsze kozy z długą brodą "pamientajom", że jak Angela bloga zakładała, to modne były aeroby na stepie, a Zumba przeżywała rozkwit z maratonami po 200 osób. Więc mogłam błyszczeć i zachwycać zupełnie oryginalnym hobby, starając się je jakoś przedstawić w formie interesującej dla wszystkich tych Towarzyszy, co do Związku Radzieckiego miłością nie pałali. Stąd te pierwsze PowerWorkouciki są takie.. no.. eee... no. Zasłona ciszy i milczenia.

Byłam pierwsza z pierwszych w Polsce kobiet. Stąd też wiele moich doświadczeń i przygód jest wciąż nie powielonych. Myślę, że owy stan rzeczy zmienił by się szybciej, gdyby Fizjo chcieli pisać, a instruktorzy bardziej trąbili o zaletach innych niż "parę kilo w tą, parę w tamtą". Będę więc po raz kolejny dobrym przykładem i przedstawię Wam Oliwię. Kolejną z kobiet Hardstyle, gościnnie a moim blogu. Tym razem o chorobie Scheuermanna.







Hej, mam na imię Oliwia i mam 28 lat. Od ponad 20 lat zmagam się z różnymi schorzeniami, w tym od 2007r. mam orzeczoną niepełnosprawność (05-R upośledzenie narządu ruchu oraz 10-N choroby neurologiczne).

Do napisania tego tekstu zbierałam się jak pies do jeża. Choć nauczyłam się mówić o swoich problemach, tak co innego jest luźno rzucić w rozmowie to czy tamto, a całkiem co innego opisać siebie i dość gorzko-depresyjny okres w swoim życiu. Jakbym miała opisywać całą historię swojego życia to zanudziłabym każdego, kto postanowi to przeczytać.

Generalnie zaczęło się jak u wielu innych, od "zwykłej" skoliozy w wieku przedszkolnym.

Zaczął też pojawiać się ból i pierwsze drętwienia kończyn. Później pojawiła się u mnie choroba refluksowa z cofaniem żółci do żołądka, to z kolei spowodowało, że nie mogłam ćwiczyć nawet na wf-ie, a bóle kręgosłupa zaczęły nasilać się. Doszła niedoczynność tarczycy i choroba Hashimoto (przewlekłe autoimmunologiczne zapalenie tarczycy).

W krótkim czasie przytyłam, co z kolei doprowadziło do obciążenia kręgosłupa i stawów. Wraz z kumulacją moich problemów zdrowotnych, narastała najpierw frustracja, potem depresja.

Ciągły ból kręgosłupa, problemy ze zginaniem i prostowaniem, zmęczenie, drętwienie kończyn górnych i dolnych, skurcze. Zdarzały się napady bólowe na tyle silne, obejmujące żebra i mięśnie międzyżebrowe, że oddychanie było potwornie trudne. Wielokrotnie upadałam, po prostu traciłam władzę w nogach. Kilka razy zdarzyło się to w szkole
i byłam zmuszona prosić nauczycieli, żeby pomogli mi wstać, a czasem wręcz musieli przenieść i posadzić na ławce.

Po wielu badaniach i wizytach u różnych specjalistów postawiono diagnozę - choroba Scheuermanna z silnym zespołem bólowym i postępującą kifozą piersiową.

Jest to choroba zwana inaczej jałową martwicą kości i obejmuje ona płytki graniczne trzonów kręgów. W praktyce oznacza to, że obumierają trzony kręgowe oraz krążki międzykręgowe kilku sąsiadujących ze sobą kręgów. Kręgi klinowaceją i dochodzi do powolnego wygięcia kręgosłupa. Teoretycznie schorzenie to rozwija się i trwa od roku do 4 lat.
U mnie, niestety, trwało nieco dłużej, więc doszło też do większych ubytków i zmian zwyrodnieniowych. Do tego skolioza z rotacją kręgów.



Nie mogłam ani zbyt długo siedzieć, ani zbyt długo stać. Byłam ciągle zmęczona i obolała. Plecy miałam wyraźnie zaokrąglone, a próby wyprostowania się doprowadzały do olbrzymiego, tępego bólu.

Ruchomość mojego kręgosłupa wciąż się zmniejszała.

Doszło do tego, że poruszanie się było mocno problematyczne, a lewa strona ciała była całkowicie zdrętwiała i nie byłam w stanie unieść lewej ręki. Wstanie z łóżka bywało nie lada wyzwaniem.

Do mojego zestawu chorobowego dołączyło jeszcze kilka schorzeń i dolegliwości, w tym problemy z nerką i gangliony. O ile nerka nie wpływała znacząco na aktywność fizyczną, tak gangliony
(torbiele galaretowate w obrębie nadgarstka) okazały się szczególnie upierdliwe, mocno ograniczały ruchomość ręki i bywały dość bolesne. Pojawiły się również zmiany zwyrodnieniowe w obrębie stawów.

Uczucie "rozsadzania" w kolanach, ucisk w biodrze doprowadzały czasami do trudności z chodzeniem. Parokrotnie musiałam posiłkować się kulami. Ból i drętwienie dłoni były na tyle duże, że na studiach nie byłam w stanie obsługiwać sprzętu laboratoryjnego (studiowałam biologię molekularną, więc większość zajęć wymagała nie tylko obecności, ale i sporej ilości pracy w laboratorium).

Nie jestem w stanie zliczyć ile talerzy i kubków upuściłam, bo dłonie odmówiły posłuszeństwa ;)

W pewnym momencie moja aktywność fizyczna była na poziomie ameby. Nie byłam w stanie chodzić do szkoły, więc przyznano mi nauczanie indywidualne. Nauczyciele przychodzili do mnie do domu, a ja siedząc czy leżąc na podłodze musiałam walczyć nie tylko z bólem, ale też frustracją i zażenowaniem, bo często nie byłam w stanie nawet usiąść,
tylko musiałam leżeć na podłodze.

Jeździłam na rehabilitację, a tam robili wszystko by postawić mnie na nogi. Przeszłam przez tabuny lekarzy, fizjoterapeutów, specjalistów masażu i terapii manualnej. Intensywna fizjo- i fizykoterapia zajmowały długie godziny. Żeby odciążyć kręgosłup i zminimalizować ból przebrnęłam przez całą gamę zabiegów, basen, masaży czy kinesiotaping.


Dwa lata zajęło mi doprowadzenie się do względnego porządku. Nie wiem czy byłam tak bardzo zawzięta czy zdesperowana, ale postawiłam sobie za cel stanąć na nogi. Stanąć i chodzić.

Moja przygoda z kettlami zaczęła się zupełnie przez przypadek.

W zasadzie to zaczęło się od zajęć pole dance, ale to też zupełnie przez przypadek :) Przechodziłam często obok billboardu reklamującego Iron Church. Jako "sportowa ameba" nigdy nie sądziłam, że będę w stanie robić coś więcej, skoro w pozycji stojącej nie byłam w stanie zbyt długo wytrzymać, a umycie naczyń było dla mnie wyzwaniem (nie mówiąc już o odkurzaniu czy myciu okien).

Nie wiem co mnie tknęło, czy to chwilowe zaćmienie umysłu czy jakieś inne zakłócenie czynności psychicznych, ale jak już raz przekroczyłam próg Iron Church... tak robię to po dziś dzień :)

Przyznam szczerze, sądziłam, że po miesiącu zrezygnuję. W końcu ja i sport pasujemy do siebie jak wół do karety, ale musiałam, po prostu musiałam spróbować. Brakowało mi siły, kondycji, równowagi, gibkości, gracji. Jednym słowem brakowało mi wszystkiego.
Po prostu chciałam spróbować.

Było ciężko, bo dla kogoś kto całe życie miał zwolnienia z wf-u i zakaz ćwiczeń, jakakolwiek aktywność fizyczna to istne samobójstwo ;) Ale przyszłam, spróbowałam i się zakochałam w tym sporcie.
Miałam kilka przerw, niestety zdrowie nie domagało. Ale na tyle wkręciłam się, że nie umiałam definitywnie odpuścić. Jak tylko doprowadziłam się do stanu używalności, wracałam na salę. Zauważyła mnie Angelika Przybyłek. Pokazała nie tylko narzędzie do pracy ze swoim ciałem, ale i przekazała ogrom swojej wiedzy oraz doświadczeń.

Gdyby jakiś czas temu ktoś mi powiedział, że machanie "żeliwną kulką" może mi pomóc to bym człowieka wyśmiała.

Męczę się z całym swoim bagażem zdrowotnym od lat, niewiele mi pomagało, a coś takiego jest w stanie? Tymczasem kettlebells okazały się lekarstwem na całe zło mojego małego świata :) Nie było i nie jest łatwo, ale na pewno warto!

To była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć.

Dzięki treningom z odważnikami znacznie poprawiła się moja kondycja, równowaga, precyzja i szybkość ruchów. Przede wszystkim jednak, wzmocniła się siła moich mięśni. I nie mam na myśli większego bicka czy okrąglejszego tyłka (choć niewątpliwie i z tym jest lepiej), ale wzmocnił się tzw."gorset mięśniowy", czyli mięśnie odpowiadające za utrzymanie prawidłowej postawy. Dzięki wzmocnieniu mięśni głębokich oraz mięśni pośladków udało mi się zwalczyć nieprawidłowe ustawienie miednicy i bioder. Wzmocnienie mięśnia czworogłowego uda i brzuchatego łydki (mięśnie stabilizujące kolano) spowodowało zmniejszenie przeprostu w kolanach.


Dzięki połączeniu pole dance i kettlebells rozluźniłam zginacze bioder, co przyczyniło się do uwolnienia od bólu biodra.

Reakcja łańcuchowa pozytywnego wpływu kettli na ciało nie ma końca.

Nie dość, że kettle uczą prawidłowej postawy, co zapobiega kolejnym wadom, tak również zapobiega i chroni kręgosłup przed dolegliwościami bólowymi (nie znam lepszego patentu na wzmocnienie układu mięśniowego). Wzrasta masa tkanki kostnej oraz stopień jej mineralizacji, co dla mnie jest działaniem zbawiennym. Systematycznie treningi wpłynęły na kondycję moich stawów. Zwiększyło się ich ukrwienie i dożywienie, co z kolei zmusza struktury stawowe do prawidłowego procesu odnowy.

Pole dance i kettlebells to duet idealny, bo choć moje problemy nie zniknęły i nigdy nie znikną, tak poprawił się komfort mojego życia. Mycie okien nadal jest dla mnie wyzwaniem, ale mycie naczyń już nie. Uwierz mi na słowo, to ogromny postęp. Nie wiem co bym robiła i gdzie bym była w dniu dzisiejszym, gdybym wtedy nie postanowiła przekroczyć progu Iron Church.

Wiem jedno, staje się najlepszą wersją siebie. Polecam to każdemu.

Keep smiling! Ani Ty, ani ja nie jesteśmy właścicielami wszystkich problemów na tym świecie. Więc głowa do góry, kettel w dłoń i cały czas do przodu ;)

.....

Ja tu tylko sprzątam - dop. Kura Naczelna

Komentarze

  1. To straszna historia z pięknym zakończeniem!

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę mnie przeraziłaś...ale Twoja historia jest naprawdę niesamowita i wiele osób może się od Ciebie sporo nauczyć... dla mnie przeczytanie tego postu było o tyle "śmieszne", że akurat przed chwilą skończyłam czytać o tym, czy trening siłowy dla kobiet ma sens xD https://www.trener.pl/trening/czy-trening-silowy-dla-kobiet-ma-sens/

    OdpowiedzUsuń
  3. Życzę wiele siły i wytrwałości. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. omg !
    Ja od siebie chciałabym tylko napisać, że jak zobaczyłam Oliwkę pierwszy raz gdzieś na pierwszych może drugich zajęciach poledance, pomyślałam : "WOW taaaaakie ciało! Ona pewnie jest instruktorką!" :D do tego widziałam jakie cuda wyprawia na rozciąganiu i już ją podziwiałam nie znając tej historii. :)
    Gratuluje ! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Niedoczynność czy nadczynność tarczycy to obecnie dość powszechne problemy, a szacuje się, że na tarczycę choruje około 20% społeczeństwa. Z pewnością wiele osób jeszcze nie jest zdiagnozowanych, dlatego tak ważne jest wykonanie podstawowych badań. Na badania, jak i na konsultację możecie umówić się w tym miejscu - https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=pfbid02Ay6icSQZWK6bvnJvP9A51VQyKPB6CfcdLq194eDGW4cqfgjgJVVoiouZ5tcyMkicl&id=100084106475797 .

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Czy honorują Państwo karty Benefit?

Średnio kilka razy w miesiącu dostaję telefon z takim pytaniem. Przez pierwsze dwa lata odpowiadałam grzecznie, że "nie, nie honorujemy, ale pierwsze zajęcia oferujemy gratis i mamy świetną ofertę na...". Za każdym razem jednak dostawałam lekko arogancką i znudzoną odpowiedź "a to dziękuję", by nie powiedzieć, że drzwi jebiemnietoizmu waliły mnie w twarz . Przez drugi rok działalności mojego klubu IRON CHURCH , który kosztował i wciąż kosztuje mnie masę zdrowia, nerwów i pieniędzy* *czyli zupełnie jak mój kot , wdawałam się w polemikę typu "nie, nie *honorujemy*, gdyż nasi Instruktorzy PŁACĄ ciężkie pieniądze za oferowaną u nas wiedzę, zatem muszą je zarabiać". Zauważyłam jednak, że spotyka się to z kompletnym brakiem zrozumienia* *seriously, I'm shocked , jak gdybym po chamsku ODMAWIAŁA przyjęcia pieniędzy od firmy Benefit. Nie kwestionuję mojego chamstwa. Po co miałabym się niby tyle uśmiechać i ryzykować pomarszczeniem ryjka na późną starość w w

Jesteś brzydka, gruba i głupia?

Ćwicz z kettlami, a nie będziesz gruba! [wyimaginowane werble] Tak tak, ten żart mi się nigdy nie znudzi. Ale. Porozmawiajmy sobie o CELACH i REZULTATACH . Mój nowy challenge dotyczy podciągania się na drążku - zarówno w podchwycie jak i nachwycie. Chwilę walczyłam ze sobą, czy szpagat nie byłby bardziej szpanerski, ale.. nie ma różnicy dla mojego ego czy urośnie jeszcze bardziej. Na tym etapie praktykowania jebiemnietoizmu pewne rzeczy tracą na znaczeniu. Chociaż ostatnio przeczytana sentencja "Nie mam problemu ze swoim ciałem. Dopóki ktoś na nie nie patrzy." spłynęła na mnie niczym bliss. Przecież wszystko rozchodzi się o tych INNYCH ludzi. Możesz sobie wmawiać, że na jednoosobowej stacji kosmicznej komunikującej się z resztą świata raz na tydzień, codziennie wkładałabyś photoshopa na twarz, rezygnowała z czekoladowego budyniu, goliła nogi, malowała paznokcie czy kremowała swoje przeszczepy. Bitch, please. Skoro więc dążymy do własnych celów by "inni widzieli",

Kettle to nie fitness. Kettle to duma.

Sezon ogórkowy na blogu to problem remontu sali. Nowej. Zajebistej. Sali Centrum KB. Sali, która jest tak wypasiona, że musi mieć własną nazwę. Prawdopodobne jest również, iż przez pierwszy tydzień nie będzie można ludzi z stamtąd wygonić. Tym bardziej za skórę wchodzą mi pytania o moje bieganie. Jako iż więc w końcu presja społeczna mnie wypchnęła do lasu w sobotni wczesny poranek, opiszę tę przygodę. Jutro, kiedy ból mięśni nie pozwoli mi na cenzurę w żadnym znanym mi języku, może być prowokacyjnie notkę pisać. Żeby nie było iż pizda skończona ze mnie, mężnie zgodziłam się na 10km mojego pierwszego w życiu biegu . Prawdę mówiąc miałam spore nadzieje i szanse na to, że po 3cim kilometrze będę nieść Julkę na plecach z powrotem do bazy, gdyż biegła z nami z rozwaloną kostką. W podejrzanie dobrym humorze pozostałe Spartanki oznajmiły, iż właściwie to one tych lasów nie znają , ale co tam! BIEGNIEMY! sooo chicken like! 6 minut na kilometr, czyli bardzo kurze tempo, nie jest w stanie zmę